Artykuły
Francuz z Prudnika: Mam plan pozostać tu aż do śmierci
Autor: ROZMAWIA DAMIAN WICHER.
Hemmler Guy, Francuz z krwi i kości, dał się poznać m.in. podczas Europejskiego Tygodnia Turystyki Rowerowej. W trakcie zeszłorocznej imprezy w Prudniku służył pomocą jako tłumacz. Teraz snuje plany, by pozostać w naszym grodzie do końca swych dni.
- Co pana sprowadziło do Prudnika?
- Przed dwu i pół roku mój przyjaciel Roman, którego poznałem we Francji, w liście zaproponował mi, żebym przyjechał do Prudnika. W związku z tym, że we Francji już mnie nic nie trzymało - przeszedłem na emeryturę, jestem kawalerem, a moi wszyscy bliscy, nawet ciotki i kuzyni, dawno poumierali, skorzystałem z zaproszenia. Na początku mieszkałem u Romana, razem z nim, jego żoną i ich dzieckiem w jednym pokoju. Później wynajmowałem mieszkanie na ul. Słowiańskiej. Teraz mieszkam na Kościuszki.
- Wcześniej bywał pan w Polsce?
- Tak. W latach 1998-99 kupowałem w Polsce krasnale, mikołaje z latarniami itp. przedmioty, które następnie sprzedawałem na różnego rodzaju targach we Francji. Nocowałem wtedy u znajomego na Wojska Polskiego.
- To był pana sposób na życie?
- Nie. To był tylko dorywczy interes. Zresztą popyt na krasnale nie trwał długo. 40 lat swojego życia przepracowałem jako księgowy, w kilku firmach. Mam to udokumentowane.
- Obecnie utrzymuje się pan z emerytury?
- Z dwóch. Jedna - w wysokości 758 euro - wpływa mi na konto z Francji, druga (960 euro), z dodatkowego ubezpieczenia, przychodzi co kwartał ze Szwajcarii. We Francji z takim przychodem byłbym zaliczany do grona biedaków, w Polsce mogę pozwolić sobie na dużo więcej.
- Co pan wiedział o Polsce, zanim tu pierwszy raz przyjechał?
- Niewiele. Tylko ogólne informacje z telewizji, np. o Jaruzelskim, Wałęsie, Solidarności czy Janie Pawle II.
- Tylko tyle?
- Tylko tyle.
- Co Francuzi mówią o Polakach?
- Nic szczególnego. Nigdy nie słyszałem czegoś złego na temat Polaków, Czechów czy Słowaków. Gdybym słyszał, to pewnie bym się nie zdecydował przyjechać do Polski. We Francji źle są postrzegani tylko Arabowie. Według mnie, Polska i Francja są przyjaciółmi.
- Zamierza pan zostać tu na dłużej?
- Mam plan pozostać aż do śmierci.
- Co pan porabia na co dzień w Prudniku?
- Bardzo dużo spaceruję, a jeszcze ostatnio zaopiekowałem się psem. Prawie codziennie chodzę do Stefanii, która mieszka na wylocie z Prudnika w kierunku Dębowca. Chętnie też spotykam się z panem Markiem (sekretarzem UM - przy. red.), z którym mogę sobie pogadać po francusku, i innymi życzliwymi mi ludźmi, których tutaj poznałem. Lubię wędkować, mam nawet kartę wędkarską.
- Nie przytłacza pana tak mała miejscowość? Dotąd mieszkał pan w prawie 300-tysięcznym Strasburgu.
- Nie.
- I niczego panu tutaj nie brakuje, chociażby kina?
- Nie lubię chodzić do kina, jestem już chyba na to za stary. Ale mam inne problemy. Choć nigdy nie byłem karany i nigdy nie zrobiłem nic złego, co jest potwierdzone w moich dokumentach, aż pięć lat muszę czekać, żeby otrzymać statut rezydenta. A bez tego nie mogę np. wziąć telefonu na abonament czy zaciągnąć choćby drobnego kredytu w banku, mimo że mam stały dochód, a moje pieniądze regularnie wpływają na konto. To jest chore. Pięć lat to stanowczo za długo, zwłaszcza że jesteśmy w Unii. Tej chwili mogę nie doczekać. Bulwersuje mnie też to, że w Polsce ściągają ode mnie ponad 10 tys. zł rocznie podatku. We Francji z emerytury nie potrąciliby mi nawet jednego euro.
- Te pańskie wszystkie problemy raczej nie wynikają z czyjejkolwiek złej woli, lecz obowiązujących przepisów. Przejdźmy do kolejnego pytania. Coś pana "drażni" w sposobie bycia prudniczan?
- Denerwuje mnie to, że wyrzucają na śmietnik dobre rzeczy, np. książki, płyty, zabawki. To niewiarygodne, ile tego wynoszą. A wielu narzeka: jesteśmy biedni, jesteśmy biedni... Zauważyłem też - być może nie jest to problem tylko Prudnika, a całego narodu, że tutaj dużo się pije.
- Skąd pan wie, co ludzie wyrzucają?
- Bo chodzę po śmietnikach i te wszystkie wartościowe rzeczy zbieram.
- Zbiera je pan...?! I co pan z nimi robi?
- Składuję w domu Stefanii i garażu Romana.
- Na co panu te starocie?
- Czekam aż Roman znajdzie trochę czasu, przejdziemy się z książkami do antykwariatu i spróbujemy sprzedać. Zabawki Roman ma dla swojego dziecka. Część rzeczy zostawię sobie, jako dekorację mieszkania, pozostałe, gdy tylko będę miał wystarczająco pieniędzy, pojadę sprzedać do Francji. Tam bardzo popularne są pchle targi, handluje się na nich właśnie używanymi rzeczami. Coś podobnego mogłoby powstać w Prudniku, o czym wspominałem już panu Markowi.
- Chodząc po śmietnikach, spotyka się pan z ubóstwem?
- Tak. Jedni szukają złomu, inni jedzenia. Ja nie znam tych ludzi, tylko ich widuję.
- Dziwią pana takie obrazki?
- Nie. Zdaję sobie sprawę, że ci ludzie nie mają takiego przychodu jak ja i muszą sobie jakoś radzić. We Francji to samo zaczyna się dziać, tam biedni też są zmuszeni szukać jedzenia na śmietnikach.
- Ile wynosi zasiłek dla osoby bezrobotnej we Francji?
- W 2009 roku, kiedy wyjeżdżałem do Polski, bezterminowy zasiłek socjalny wynosił 464 euro miesięcznie. Teraz wzrósł chyba do 500 euro. Do tego bezrobotnym przysługują wysokie dodatki, np. do mieszkania. W moim kraju wielu ludzi celowo nie podejmuje pracy, ze względu na duże przywileje.
- Tęskni pan za kuchnią francuską?
- Trochę.
- Za czym najbardziej?
- Za baraniną.
- A za ślimakami i żabimi udkami?
- Tego nie jadałem nawet we Francji. Są bardzo drogie, a ja żyłem skromnie.
- Co panu smakuje z kuchni polskiej?
- Wiele dań. Bardzo lubię np. pierogi, kluski.
- A czego pan nie tknie?
- Bigosu!
- Ma pan swoje okno na Francję w postaci powiedzmy francuskojęzycznych kanałów telewizyjnych albo dostępu do Internetu?
- Niestety nie. Tam gdzie mieszkam, jest telewizja kablowa, ale nie nadaje francuskich kanałów. Są niemieckie - ten język też dobrze znam, ale co z tego, jak w telewizorze nie ma głosu. Mam jeszcze dwa inne odbiorniki telewizyjne, ale i one są niesprawne. Internetu też nie mam, a chciałbym mieć.
- W jaki sposób dowiaduje się pan, co słychać w ojczyźnie?
- Listowne. Piszę z kolegą Bernardem, bratem Romana. Od czasu do czasu telefonuję, ale to kosztuje. Być może w styczniu, jak dostanę skumulowaną emeryturę ze Szwajcarii, założę sobie cyfrowy Polsat, wtedy będę na bieżąco z wiadomościami z Francji.
- Jak się pan porozumiewa, będąc np. w sklepie?
- Zakupy robię przeważnie w marketach. Pakuję towar do wózka, podchodzę do kasy i płacę. Natomiast jeśli idę do zwykłego sklepu, próbuję porozumieć się po niemiecku, francusku i polsku. W ostateczności, albo wskazuję palcem na to, co chcę kupić, albo pokazuję sprzedawcy opakowanie, o ile takie przy sobie mam, z poprzednich zakupów.
- Ile słów umie pan po polsku?
- Ze sto.
- Chciałby się pan nauczyć języka polskiego?
- Oczywiście. Dwa lata temu pani Sieradzka (z Uniwersytetu Złotego Wieku - red.) obiecała mi znaleźć kogoś, kto mnie nauczy polskiego. Nawet ktoś taki się znalazł, ale na krótko, bo ta osoba wyjechała za granicę. Cały czas pytam o to panią Reginę. Nauczenie się języka polskiego jest dla mnie podstawą, by tu mieszkając czuć się dobrze.
- Czy kiedykolwiek został pan źle potraktowany w Prudniku?
- Nie. Przeciwnie, wielu ludzi, nawet 10-letnie dzieci, na mój widok, mówią dzień dobry. Raz zostałem zatrzymany do kontroli przez policję. Sprawdzili moje dokumenty i wszystko im grało. Wielu policjantów już mnie zna, nawet mi machają z samochodu.
- Dziękuję za rozmowę.
Tłumaczenie:
Jolanta Ostrowska - Michalczewska.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Z pierwszej strony
Kategoria: Rozmowy TP
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze