Artykuły
Śladem naszych artykułów: Zniosła 5 ton śmieci!
Autor: DAMIAN WICHER.
Publikacja: Środa, 17 - Październik 2012r. , godz.: 09:57
Pośród takiej ilości szmat, rupieci, ale przede wszystkim zgniłej żywności prowadziła życie jedna z mieszkanek zasobów komunalnych przy ulicy Kolejowej w Prudniku.
Wielkie sprzątanie lokalu Mieczysławy B., o której pisaliśmy już przed tygodniem, rozpoczęło się w środę po godzinie siódmej.
- Kobieta próbowała jeszcze wywrzeć na mnie zmianę decyzji. Przekonywała, że sama posprząta. Biorąc pod uwagę istniejące olbrzymie zagrożenie epidemiologiczne i pożarowe, absolutnie nie mogłem się na to zgodzić - mówi dyrektor ZBK Zdzisław Pikuła.
Do "akcji" zaangażowano blisko dziesięcioosobową brygadę "mieszkaniówki", wyposażoną w maski, widły i łopaty do śniegu. Żeby dostać się do środka, trzeba było zdjąć drzwi z zawiasów. Lokatorka miała na to inny sposób - na co dzień wdrapywała się na czworaka po hałdzie śmieci na sam ich szczyt, gdzie wypoczywała i spożywała posiłki. Panujący wokół smród wykręcał nosy, u wielu wywoływał odruchy wymiotne.
- Najgorszy był moment, kiedy to ruszyliśmy. Pod warstwą makulatury i odzieży znajdowało się to, co kiedyś było jedzeniem - podkreślają porządkujący.
Czyli między innymi mięso, wędliny, jaja, owoce, ryby czy przetwory mleczne. Wszystko w zaawansowanej fazie rozkładu!
- Co ją spotykaliśmy, to taszczyła ze sobą dwie pełne reklamówki - opowiadają sąsiedzi. - Niewiele brakowało, by potruła nas wszystkich na śmierć - dodają.
Likwidacja barłogu zajęła całą roboczą dniówkę. W czasie prac Mieczysława B. utrudniała pracownikom wykonywanie swoich obowiązków, do tego stopnia, że wyrywała im z rąk śmieci. Dlatego konieczna była obecność strażników miejskich.
- Nie zabierajcie mi tego! Co ja będę jadła, w czym chodziła?! - awanturowała się.
Część gdzieś wyniosła i ukryła. Z niespełna 30-metrowego lokalu na wysypisko wywieziono 4 tony odpadów! Potrzebnych było aż 8 kursów multikaru. Następnego dnia zabrano się za porządkowanie strychu i piwnicy, zasłanych po sufity gratami zniesionymi także przez B. W sumie uzbierała się tego kolejna tona.
- W każdej chwili budynek mógł stanąć w płomieniach. Dziwimy się, że ZBK dopiero teraz przypomniał sobie o manii tej kobiety - denerwują się pozostali lokatorzy.
Mieczysława B. jest emerytką. Niegdyś pracowała w prudnickim "Obuwiu", gdzie pełniła nawet kierownicze funkcje. Do niedawna mieszkała w jednym ze spółdzielczych bloków na Jasionowym Wzgórzu. Po śmierci męża popadła w finansowe tarapaty, przestała płacić za czynsz. Jedyny syn wyjechał za granicę. W konsekwencji narastającego zadłużenia została eksmitowana. Gmina przydzieliła jej lokal socjalny właśnie przy ulicy Kolejowej. Zbieractwem parała się już w poprzednim miejscu zamieszkania. B. często można spotkać na targowisku handlującą m.in. grzybami i drobnymi zbiorami z własnej działki. Nie korzysta z pomocy OPS, ze względu na znacznie przekroczone kryterium dochodowe taka pomoc po prostu jej nie przysługuje. Ostatnio przyznano jej jednak pół tony węgla.
- Nasze pracownice socjalne spróbują tą panią przekonać, by podjęła kroki w kierunku ewentualnego leczenia - mówi Barbara Dufrat, zastępca kierownika OPS w Prudniku. - Najlepszym dla niej rozwiązaniem byłoby zamieszkanie w domu pomocy społecznej. Ale na to musiałaby wyrazić zgodę.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Śladem naszych artykułów
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze