Artykuły
Tragedia: Płonęła żywcem!
Autor: DAMIAN WICHER.
Publikacja: Czwartek, 16 - Sierpień 2012r. , godz.: 08:36
Niepełnosprawna kobieta płonęła jak żywa pochodnia przykuta do łóżka medycznego. Zanim nadeszła pomoc ogień zdążył poparzyć staruszce ponad 70 procent powierzchni ciała. Sama nie była w stanie uciec z miejsca zagrożenia.
Dramat rozegrał się w środę około godz. 15.00 w wielorodzinnym budynku przy ulicy Młyńskiej.
- Ludzie krzyczeli: Pali się! Pali się! Po chwili rozpoznałam głos sąsiada z parteru, wołał do mnie: Wanda, wody! - opowiada naszej gazecie jedna z lokatorek. - Otworzyłam drzwi na klatkę schodową, a tam było pełno dymu.
Pierwszy do mieszkania, w którym wybuchł pożar, wszedł pan Marek. Seniorka miała zwyczaj nie zamykać drzwi na klucz. Alarm podniósł jeden z działkowców, który zauważył wydobywający się z okna dym.
- Sąsiadka leżała w płonącym łóżku. Paliła się od klatki piersiowej w dół. Zacząłem ją gasić. Była przytomna, ale nie odezwała się ani słowem.
Po kilku minutach nadjechała straż, następnie pogotowie i policja.
- W związku z tym, że po naszym przybyciu pożar był już ugaszony, skupiliśmy się na udzieleniu poszkodowanej kwalifikowanej pomocy medycznej. Natychmiast przystąpiliśmy do schładzania oparzeń, stosując opatrunki hydrożelowe - mówi dla "TP" kpt. Piotr Sobek, rzecznik Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Prudniku.
Ze względu na rozległość oparzeń (ponad 70 proc. powierzchni ciała) podjęto decyzję o zadysponowaniu śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
- Po uzyskaniu informacji o starcie maszyny z bazy we Wrocławiu, przystąpiliśmy do przygotowania lądowiska na terenie pobliskich torów łuczniczych - dodaje kapitan Sobek.
Śmigłowiec LPR zabrał ranną do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Stan 75-latki był krytyczny, miała popalone m.in. drogi oddechowe. Zmarła w szpitalu.
Prawdopodobną przyczyną pożaru było zaprószenie ognia niedopałkiem papierosa. Kobieta swój nałóg zaspakajała w łóżku, gdyż z uwagi na niepełnosprawność nie mogła się poruszać o własnych siłach. Chwilę przed wypadkiem wyszła od niej opiekunka środowiskowa.
- Dziwne, że nie wołała pomocy - zastanawia się pani Elżbieta, sąsiadka. - Zawsze, gdy czegoś potrzebowała, to albo dzwoniła telefonem, który miała pod ręką, albo stukała w podłogę.
Marta S. mieszkała samotnie. Miała dwoje dzieci, ale - jak twierdzą sąsiedzi - te przestały się nią interesować.
- Tak, to prawda, ostatnimi czasy nie odwiedzałem matki. Siostra również. Ze względu na jej trudny charakter - przyznaje syn. - Opiekę miała, przychodziły do niej opiekunki.
Po śmierci męża (kilka lat temu) pani Marta trafiła do Domu Pomocy Społecznej. W placówce mieszkała jednak krótko.
- Sama zrezygnowała z pobytu u nas. Mówiła, że woli zamieszkać u córki - przypomina sobie dyrektor Mariusz Półchłopek. - Wygląda na to, że wróciła do swojego mieszkania. Była raczej trudną pensjonariuszką, inni nasi podopieczni narzekali na nią. Pamiętam, że nawet zmieniano jej współlokatorów.
W pożarze nikt inny nie ucierpiał. To nie pierwsze tego typu zdarzenie przy ul. Młyńskiej. Kilkanaście lat temu we własnym mieszkaniu (w budynku naprzeciwko!) spłonął mężczyzna. Zasnął z... zapalonym papierosem. Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Pożary, podpalenia
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze