Artykuły
My tam byliśmy: Też jesteśmy twardzielami!
Autor: ANDRZEJ DEREŃ.
Publikacja: Środa, 9 - Maj 2012r. , godz.: 11:14
W trasę wyruszyło ponad 140 wędrowców i biegaczy, ale do mety zdołało dotrzeć zaledwie 89 uczestników 100-kilometrowego Twardziela Świętokrzyskiego. Wśród nich byli prudniczanie: Roman Gwóźdź i piszący ten tekst Andrzej Dereń. Paweł Bochenek pobijając swój życiowy rekord dotarł do 80 kilometra ekstremalnej trasy.
W drogę ruszyliśmy równo o godz. 20.00. Droga koło Gołoszyc. Wkrótce na czołach pojawiły się lampki. Bez nich poruszanie pod skalistych i podmokłych ścieżkach w nocy, w górach, w lesie i w nieznanym terenie, byłoby równoznaczne z igraniem z losem, w najlepszym wypadku kontuzją - zwichnięciem, złamaniem, w najgorszym... lepiej nie pisać.
Tymczasem należało się spieszyć, organizatorzy w tym roku wprowadzili nowość - skrócili czas dojścia do mety z 24 do 22 godzin, żeby - jak powiedzieli na wstępie - nadać imprezie bardziej sportowy charakter. Ot, takie świętokrzyskie poczucie humoru.
Pomidorowa w środku nocy
Sportowcy więc biegli, a turyści z zapałem wędrowali głównym, czerwonym szlakiem Gór Świętokrzyskich, wspinając się na Święty Krzyż, wchodząc na Łysicę. Gdzieś w środku nocy wypadła przerwa na posiłek - pomidorowa i herbata pozwoliły przezwyciężyć pierwsze zmęczenie. Ale ta przerwa u niektórych oznaczała kres marszu. Cezary Olechno z prudnicko-opolskiej grupy piechurów z powodów zdrowotnych musiał zrezygnować z dalszej wędrówki. A przecież Cezary w ubiegłym roku wspólnie z Romanem Gwoździem "zaliczyli" Przejście Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej (145 km!).
Zdążyć przed słońcem
Powoli świtało. Dotarłem na półmetek, do schroniska w Mąchocicach-Scholasternii o godz. 5.15. Zmiana skarpet, plaster na nadwyrężoną stopę i trzeba było ruszać dalej. Strategia była prosta, dotrzeć jak najdalej zanim słońce nie wstanie i nie dopadnie piechurów. Prognozy pogody były pesymistyczne dla wędrowców, miało być gorąco, naprawdę GORĄCO. Pogodynka sprawdziła się jak nigdy. Jeszcze przed południem słońce prażyło niemiłosiernie, tempo marszu spadało, a butelki z wodą znikały z półek nielicznych sklepów napotkanych po drodze. Przypadkowi towarzysze podróży topnieli w oczach, w końcu szedłem już tylko sam. Ja, słońce i asfalt.
- Na asfaltowych odcinkach miałem wrażenie, jakbym oddychał z głową włożoną do piekarnika - komentował już po rajdzie jeden z uczestników rajdu.
Zadanie: utrzymać długopis w dłoni
71 km - kolejny odpoczynek w szkole w Tumlinie. Kanapki, napoje i test wiedzy regionalnej lub o Unii Europejskiej do rozwiązania. Na te ostatnie zdecydowali się tylko nieliczni, przy takim wyczerpaniu trudno sięgać do pokładów swojej wiedzy, nie wspominając o tym, że trzymanie długopisu też staje się wyzwaniem. Z góry, pod górę, las, ścieżka, asfalt, wioska, z góry, pod górę, las, ścieżka... Potem okaże się, że suma przewyższeń wyniesie 2200 m. Szczerze? Dla sudeckich wędrowców to nie pierwszyzna.
Na komórkę przyszła wiadomość od Pawła, który skończył marsz na 80 km. Dlaczego nie zacisnął zębów i nie przeszedł końcówki? Takie pytanie zadać może jedynie laik, który nie miał okazji przespacerować się 100 km. Po prostu w pewnym monecie organizm mówi "nie" i trzeba sobie dać spokój. No, chyba że ma się pomysł na dreszcze, zasłabnięcia, czy chodzenie na rękach.
Zombie z plecakami
Jeszcze trochę. Zejście z ostatniej górki i dojście na metę w Strawczynku. Zaledwie 6 km do celu, chodnikiem z kostki brukowej i asfaltową drogą. Droga przez mękę. Niektórych wędrowców dopada "efekt ławki", zmuszający do siadania na każdym mijanym siedzisku. Aby tylko chwilę odpocząć. To już nie są wędrowcy, to żywe zombie z plecakami, wypatrujące mety i organizatorów, żeby im odpowiednio podziękować za kilkanaście godzin mąk. Też byłem takim zombie. Ale to nie wina nóg, to psychika, która oświadczyła reszcie ciała, że meta już blisko i nie warto się wysilać.
Satysfakcja tych, którzy ukończyli marsz była ogromna, choć prawie nikt nie miał siły, żeby jakoś to szczególnie okazać. Ludzie siedzieli po kątach miejscowego, pięknego zresztą, ośrodka sportowego, chowając się przed słońcem i leniwie przemieszczając się chodem przypominającym kulawego neandertalczyka lub Robocopa przed przeglądem technicznym.
Z prudnicko-opolskiej grupy do mety dotarli Roman Gwóźdź (21 godz. 50 min) i Andrzej Dereń (18 godz. 51 min). Dla tego pierwszego to już któreś z kolei przejście Twardziela Świętokrzyskiego. Zresztą na trasie spotkał wielu znajomych, których poznał na poprzednich edycjach Twardziela i na Przejściu Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Dla mnie była to wyprawa dziewicza i pierwsza tak długa (dotąd 60 km).
Jeśli czytające ten tekst osoby uważają, że jestem prawdziwym wędrownym twardzielem to tylko dodam, że najstarszy uczestnik rajdu miał 78 lat. Też go ukończył.
Organizatorem rajdu była Wyższa Szkoła Ekonomii i Prawa w Kielcach (tak też była odprawa uczestników). Komandor rajdu: Andrzej Żeleźnikow, sędzia główny: Ryszard Łopian.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Wędrowiec - dodatek turystyczny
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze