Artykuły
Moja śląska przygoda (2): Kłopotliwy dworzec wrocławski
Autor: JAN DOLNY.
Publikacja: Środa, 1 - Luty 2012r. , godz.: 11:34
Jan Dolny z grupą przyjaciół z Hamburga wybrał się do Prudnika. Dolny chce pokazać im swoje miasto. Tekst jest szczerą relacją Niemców z pobyt w Polsce. Dolny pisze co naszym unijnym sąsiadom podoba się w Polsce, a co ich denerwuje.
Wysiedliśmy we Wrocławiu, choć bilety mieliśmy aż do Opola. Umówiłem się z panem Hapkiem z Głuchołaz, że przyjedzie po nas małym, wygodnym busem, który zresztą będzie naszym towarzyszem podczas całego okresu pobytu w Prudniku i okolicy.
Moja decyzja o rezygnacji z dalszej podróży pociągiem nie była zbyt przemyślana, bo wrocławski dworzec nie jest zbyt użyteczny dla podróżnych w naszym wieku i z walizkami. Co prawda dworzec był w trakcie generalnego remontu i modernizacji, ale czy nikt nie pomyślał o starszych osobach i niepełnosprawnych, którym kłopot sprawia samo wyjście z wagonu.
W końcu udało nam się przedrzeć przez dworzec i po drugiej stronie ruchliwej i szerokiej ulicy zauważyliśmy naszego pana Pawła. Machając rękami witał nas z daleka, dając znać, żeby przebyć jeszcze sporą odległość z walizkami. Niestety i tym razem nikt nie wytyczył chociażby prowizorycznego parkingu przy dworcu, który umożliwiłby podróżnym z bagażami dotarcie do samochodu. Ale na takie rozwiązania jest jeszcze rok.
Po serdecznym powitaniu z panem Hapkiem, przekazałem mu nasze życzenie, by po kilku godzinach podróży pociągiem, można było co najmniej godzinę odpocząć na pięknym, wrocławskim Rynku.
Sushi zamiast urokliwej kawiarenki
Do dziś wspominamy przemiłe chwile sprzed czterech lat w pewnej uroczej kawiarence, gdzie wpadaliśmy na kawę i pyszny torcik po długich spacerach po mieście. Niepowtarzalnej atmosfery przytulnych salek lokalu nie da się zapomnieć, więc czym prędzej tam pognaliśmy. A tam zaskoczenie, stanęliśmy przed... "Planet Sushi“, tak teraz nazywa się restauracja z japońskim menu. To miejsce nie miało już nic wspólnego z naszymi nostalgicznymi wspomnieniami. Zjedliśmy nieco zbyt małe torciki, popijając kawą, ale nic nas nie zachęcało do dłuższego siedzenia w tym miejscu. Może po prostu myśleliśmy już o Prudniku? Po krótkim spacerze po Rynku wsiedliśmy do busa. Nim jeszcze moi przyjaciele zapadli w drzemkę, rozmawialiśmy dlaczego część polskiej autostrady A4 nie ma pasa awaryjnego? Czy to ze względu na koszty o tym nie pomyślano? Co by się stało, gdyby doszło do jakiegoś poważnego wypadku, karambolu?
- Gdyby komuś zabrakło nagle benzyny korki byłyby okropne - dodaje Dieter, który oczywiście ma rację. Ja sam od wielu lat dziwię się temu rozwiązaniu, jednak próbuję załagodzić ton dyskusji: - Gdybyście mieli tą wątpliwą przyjemność przejechać przed laty odcinkiem Olszyna - Wrocław, to wiedzielibyście w jakim stanie była wtedy ta droga. Sprawdziłyby się wasze umiejętności prowadzenia pojazdu, dziura była na dziurze i to głębokie.
Parę kilometrów przed Nysą zrobiłem wszystkim pobudkę
- Popatrzcie teraz w prawą stronę - mówiąc to wskazałem wielką, ognistą kulę słońca, która znikała za górami.
- Janku, nie musisz nas budzić, sami zauważyliśmy twoje zniecierpliwienie. Trudno ci ukryć, że wracasz w rodzinne strony - komentarz moich przyjaciół doskonale oddawał mój nastrój, przecież lada chwila mieliśmy być w moim Prudniku!
Cyniczne słowa ministra
Noc okrywała ciemnym płaszczem miasto, gdy przejeżdżaliśmy przez most nad rzeczką Prudnik. O tej rzece wiele już im opowiadałem. Potem przejechaliśmy obok groźnie wyglądających murów hal niegdyś słynnej w całej Europie fabryki Fränkla, później Froteksu. Próbowałem ukryć mój smutek, widząc martwe hale, w których kiedyś, nawet w nocy, pracowały maszyny, dając ludziom pracę i zarobek. Towary tu produkowane miały zbyt nawet w Ameryce. Trudno mi uwierzyć, że mogło dojść do zamknięcia zakładu. Nawet nie zastanawiam się, kto mógł do tego dopuścić, na pewno wiele osób. Jednak w pierwszej kolejności uważam, że winę ponoszą władze polskie. Czy choć chwilkę przedstawiciele państwa zastanawiali się jak traci się wspaniałą perłę w koronie polskiego biznesu w Prudniku? Z sentymentem wspominam fabrykę, ale i z gniewem. Przede mną leży najnowsze wydanie Tygodnika Prudnickiego. Widzę pana ministra Sikorskiego spacerującego w towarzystwie ważnych prudniczan. Czytam jego wypowiedź przed fantastycznie wyremontowanym Domem Włókniarza: "Proszę! Polska w budowie...“ Dla mnie to brzmi bardzo cynicznie. Czy przedstawiciele miasta zaprowadzili pana ministra również na ulicę Chrobrego, a potem dalej, na Nyską? Ciekawy jestem jakie zdanie z jego ust usłyszeliby wtedy wyborcy? "O proszę! Polska...“? Może wówczas by powiedział, że czeka przed nim pilne zadanie?
U Teresy i Walka
Wracam do naszej podróży. Minęliśmy tonące w ciemnościach wille Fränkla i Pinkusa, miejsce gdzie kiedyś znajdowała się słynna Śląska Biblioteka Maksa Pinkusa, duma właściciela i miasta, gdzie często gościł słynny Gerhard Hauptmann, zdobywając inspiracje dla nowych powieści. Teraz ciemność i pustka. Dlaczego ten piękny obiekt stoi pusty? Cieszy za to widok kolejnej willi, gdzie mieści się szkoła medyczna.
- Czy nie można byłoby tego domu oświetlić iluminacjami? - pyta jedna z koleżanek.
Ciemność minęła błyskawicznie, gdy na chwilę zatrzymaliśmy się u moich przyjaciół - Teresy i Walentego. To jest już nasza tradycja. Oni są zawsze moim pierwszym przystankiem, gdy po wielu godzinach podróży przybywam do Prudnika. Widząc ich uśmiechnięte twarze jestem już pewien, że nasz pobyt na pewno będzie udany. W końcu dotarliśmy do naszego nowego, tymczasowego "mieszkania“ - hotelu "Oaza“. Nie przesadzałem, chwaląc doskonałą kuchnię. Moi znajomi z wielkim zainteresowaniem czytali jadłospis. Wszystko wszystkim doskonale smakowało. Ja, jak zwykle zaczynam od moich ulubionych pierogów.
W następnym odcinku Jan Dolny opisze wycieczkę hamburczyków po Prudniku. Dowiemy się dlaczego śliwki w czekoladzie odgrywają strategiczną rolę w kontaktach prudnicko-hamburskich.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Wędrowiec - dodatek turystyczny
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze