Artykuły
Wyprawa hamburczyków na Śląsk: Pan Meier jest zadowolony
Autor: JAN DOLNY.
Publikacja: Środa, 4 - Styczeń 2012r. , godz.: 11:01
- Babciu, w tym Prudniku to mi się nawet podobało - słyszę naszego wnuczka odpowiadającego Krysi na pytanie o wspólny z dziadkiem pobyt w moim rodzinnym mieście. - Najbardziej podobało mi się w muzeum i na wysokiej wieży. Stamtąd widziałem całe miasto, aż po góry. A w muzeum było mnóstwo starej broni, nawet mogłem ją wziąć do ręki. Niedaleko miasta jest bardzo wysoka tama, przez którą przepływa niewielki strumyk. Gdy byliśmy na górze, to dziadek opowiedział nam, że kilka lat wcześniej ta mała rzeczka zniszczyła wiele domów. Czy dziadek mówił prawdę?
Z radością słuchałem jego prudnickiej relacji. Z małych ust zdania wychodziły tak szybko i wesoło, że nie miałem żadnych wątpliwości, iż nasz Lorenz był bardzo zadowolony z podróży do Prudnika. Mimo tego, że gdy pokazywałem mu byłe kino "Wyzwolenie", gdzie oglądałem swoje pierwsze filmy, wskazywał na bardzo zaniedbane budynki. Całkowicie rozczarowała go jednak Pokrzywna.
Tutaj jest OK
Opowiadałem mu o przepięknej plaży nad leśnym stawem, gdzie kiedyś tak chętnie kąpały się prudnickie dzieci.
- Ależ dziadku! Woda w tym stawie jest brudna, zupełnie zielona. Gdzie tu się mają bawić dzieci? - pytał zaskoczony Lorenz.
Urządzenia do zabawy dla dzieci stały nieco dalej, obok hotelu "Carina“, ale te były dedykowane początkującym alpinistom. Sytuację dyplomatycznie wyjaśnił tato Lorenza, Carsten, który jako nauczyciel często musi odpowiadać na niełatwe pytania dzieci.
- Lorenz, to jest ojczyzna dziadka, którą widzi oczami dziecka. Poza tym tutaj jest zupełnie OK! - taki właśnie jest mój zięć, który również był bardzo ciekawy jakie jest moje miasto.
Przypominałem sobie, że nasza córka - Alexandra, mama Lorenza - i syn Sven, dokładnie tak samo reagowali, gdy przed prawie dwudziestu laty miałem okazję pokazać im Prudnik zaledwie przez parę godzin. Wtedy przez parę dni byliśmy w Karpaczu, ale gdy przyszedł czas powrotu do Poznania, nagle poczułem że muszę pojechać jeszcze do Prudnika. W tej wyprawie "ku wspomnieniom“ zatrzymaliśmy się dokładnie przed budynkiem mojej starej szkoły - "dwójki“ na Placu Zamkowym. Tak jak kiedyś i dziś moja rodzina ma wiele zrozumienia dla mojego sentymentu dla heimatu.
Na koniec swojej opowieści ośmiolatek dodał: - Wybierz się tam, na pewno wam się spodoba.
Miasto moich przyjaciół
Byłem pewien, że Krysi, mojej żonie Prudnik będzie się podobać. W przeszłości byliśmy tu już wielokrotnie. Mieszkają tutaj ludzie, których zaliczyć możemy do naszych przyjaciół. Tak, Krysia zawsze mi pomagała, gdy tylko chciałem coś dobrego zrobić dla mojego miasta. Na przykład teraz, gdy moich długoletnich przyjaciół z Hamburga chciałem przekonać, że zwiedzenie Prudnika na Śląsku jest absolutną koniecznością.
W każdym bądź razie miasto jest - według mnie - idealnym punktem wypadowym dla wycieczek po najcudowniejszej części Śląska graniczącej z Sudetami. Przed trzema laty naszym przyjaciołom pokazałem przepiękną, zimową krainę Karkonoszy. Zobaczyliśmy również Wrocław, gdzie w Hali Stulecia spędziliśmy cudowny wieczór z "Carmen“ i Sylwestra w Piwnicy Świdnickiej. Dwa lata temu byliśmy w Krakowie, Wieliczce i Zakopanem. Spływ Dunajcem był niezapomnianą przygodą.
Teraz przyszła kolej na Prudnik. Przyznam się, że im bardziej zbliżał się termin wyjazdu, tym większą czułem tremę. Jak moi przyjaciele odbiorą Prudnik i jego mieszkańców? Czy poprzez swoje opowieści o śląskim mieście nie sprawiłem, że będą mieli zbyt wygórowane oczekiwania względem Prudnika? Czy miasto u stóp Gór Opawskich jest w stanie konkurować z atrakcjami Wrocławia lub Krakowa?
Wspominając NRD
No dobrze, niech się dzieje wola nieba. Po solidnych, wielomiesięcznych przygotowaniach naszej "Śląskiej Przygody“ w Hamburgu, w końcu zajęliśmy zarezerwowane miejsca w pociągu na Dworcu Głównym. My, to znaczy małżeństwom Elke i Dieter, Brigitte i Bernd oraz Maria, Anke i Renate oraz ja i Krysia.
Ruszyliśmy! Przed nami stolica Niemiec - Berlin. Krysia i ja pamiętamy te czasy, gdy na stacji Friedrichstrasse w stolicy byłej NRD pociąg stał przez dłuższy czas, ponieważ umundurowani przedstawiciele "państwa robotników i rolników“ sprawdzali nasze wizy. Żeby odwiedzić naszych przyjaciół w Polsce musieliśmy posiadać polskie wizy i paszporty. Do dziś nie wiem, dlaczego ci ludzie z moimi dokumentami wychodzili na kilka minut z wagonu. Być może nie zawsze byłem uśmiechnięty, ale widać było, że oni woleli widzieć na twarzach ludzi lęk i obawę. Zawsze odczuwało się radość, gdy pociąg ruszał dalej. Mijając Warschauer Strasse - ulicę Warszawską wspomniałem towarzyszom podróży chwile, gdy do przedziału wchodzili polscy żołnierze WOP.
- Było aż tak źle? - pytali WOP-iści, mając na myśli kontrolę swoich kolegów z NRD.
Za oknem nic ciekawego
Spoglądając z nieukrywaną zazdrością na przelatujące za oknami obrazy ciągle rozbudowującego się Berlina (w porównaniu z tym gigantem mój Hamburg chętnie nazywam największą i najpiękniejszą wioską na świecie z portem w centrum), dyskutowaliśmy nie tylko o kosztach powstania tych imponujących budowli, ale i ogromnych długach jakie z tego powodu narobiły władze miasta. Po paru minutach wieżowce, wspaniałe aleje i parki znikły z naszych oczu. Kolej wiodła nas teraz przez tereny byłego NRD. Dworce kolejowe od lat proszą się o remonty. Budynki użyteczności publicznej są często puste i zdewastowane. Nic ciekawego, widzę jak Dieter i Elke coraz bardziej wgłębiają się w hasła krzyżówek. Bernd studiował przygotowany przeze mnie program "Śląskiej Przygody“, a w rękach naszych pań błyskawicznie poruszały się druty - będą nowe szaliki i pulowerki.
Ja dołączyłem do małej grupy studentów z Kilonii, którzy wraz z profesorem Jiřim - młodym Czechem jechali się do Brna, jego rodzinnego miasta, gdzie znajduje się uniwersytet, z którym współpracują. Jiři uczy ich języka czeskiego.
Naukowiec z dużym zainteresowaniem wysłuchał mojej relacji o tym, kim jesteśmy i jaki jest cel naszej wycieczki. O Prudniku nie wiedział nic, ale chętnie przyjął moją wizytówkę. Być może skontaktuje się ze mną. O naszej grupie mówił z uznaniem, doceniając że osoby w tak "dojrzałym wieku“ (powiedział to bardzo grzecznie) mają ochotę przeżyć taką przygodę.
W Dreźnie czekała na nas pierwsza przesiadka. Przyznam, że bardzo obawiałem się tego momentu, ponieważ nie mieliśmy rezerwacji na pociąg do Krakowa. Jednak strach okazał się zbyteczny, znaleźliśmy wiele wolnych miejsc, a już później kilku przemiłych współtowarzyszy podróży.
Teraz trasa prowadziła przez tereny z pięknym krajobrazem coraz bliżej Polski. W Görlitz, na ostatnim dworcu w Niemczech, do pociągu wsiadło wielu Polaków, mężczyzn i kobiet, którzy przed chwilą skończyli pracę w sąsiedzkim kraju i wracali do domów. Po torbach widać, że znaleźli również czas na zakupy. Dziwne, wydawałoby się że w Polsce te same produkty powinny być tańsze. Koniecznie muszę to sprawdzić!
Pan Meier
Między nowymi podróżnymi był również pan Meier, emerytowany, niemiecki nauczyciel, który właśnie wracał do domu, do żony, do Wrocławia. Dowiedzieliśmy się, że pochodzi z północnych Niemiec, 21 lat temu, w czasie zjednoczenia kraju, ministerstwo oświaty zaproponowała jemu - i wielu innym nauczycielom - pracę w nowych landach byłej NRD. On z tej oferty skorzystał i przeniósł się do Görlitz. Szczerze przyznał, że ostatecznym argumentem była wysoka pensja, która sprawiła, iż opuścił kraj wichrów i burzliwych fal nad Morzem Północnym, by osiedlić się w starym, śląskim mieście nad polską granicą. Od pierwszego dnia w nowym miejscu był bardzo zadowolony z podjętej decyzji. Teraz czekała na niego w domu żona - Ewa, Polka, którą przed laty poznał w Görlitz. Mieszkają we Wrocławiu, mieście które w ostatnich latach bardzo się rozwinęło, szczególnie teraz, przed Euro 2012.
- W Polsce życie jest dla nas nieco tańsze, niż w Niemczech - zauważył pan Meier.
Emeryt często odwiedza Görlitz, gdzie zajmuje się swoim hobby - żeglarstwem na swojej małej łódce, którą pływa na jednym z jezior nadgranicznych po niemieckiej stronie Odry.
- Jestem bardzo zadowolony ze swojego życia. Czuję się polsko-niemieckim Europejczykiem - uwierzyłem tym słowom mojego towarzysza.
Już z daleka zauważyliśmy nowy, wysoki wieżowiec Wrocławia. Pan Meier wyjaśnił, że ta budowla to nie tylko radość dla wrocławian, ale i obiekt prestiżowy. Skoro już o prestiżu mowa, prowokująco zapytałem go czy ulice miasta są już na poziomie Euro 2012. Pamiętam przecież ogromną liczbę dziur na wielu ulicach śląskiej stolicy.
W następnym odcinku Jan Dolny napisze o przesiadce we Wrocławiu i skomentuje wizytę ministra Sikorskiego w Prudniku. Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Wędrowiec - dodatek turystyczny
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze