Artykuły
Prudnik sto lat temu: Pogodne niedzielne popołudnie...
Autor: ADAM LUTOGNIEWSKI.
Jak spędzali prudniczanie pogodne letnie dni około roku 1900? Pewne pojęcie o tym dają wspomnienia drukowane w numerach Neustädter Heimatbrief z lat 50. i 60., gdy żyli jeszcze ludzie pamiętający dobrze owe czasy. Dzięki nim mamy wyobrażenie o życiu codziennym w Prudniku w tamtych czasach.
W mieszkaniach nie było elektryczności - co za tym idzie, nie oglądano telewizji, nie słuchano radia, nie można było odtwarzać muzyki. Komunikację publiczną zapewniała kolej żelazna ale bilety były drogie. Autobusów jeszcze nie znano, samochody dopiero zaczynały się pojawiać, a i to u ludzi bardzo zamożnych. Zwykły mieszkaniec naszego miasta mógł liczyć na dorożkę, nieliczni - na rower. Na co dzień zdecydowana większość musiała liczyć na własne nogi. Zatem podstawową rozrywką prudniczan obdarzonych bardziej turystycznym zacięciem były spacery: do parku miejskiego lub dalej, w kierunku granicy. Celem tych spacerów bywały restauracje: Feldschlößen (Zameczek Polny) u podnóża Kaplicznej Góry, Schwedenschanze (Szańce Szwedzkie) na tejże górze, gospody w Chocimiu czy Dębowcu. Chętnie odwiedzano także gospody i winiarnie po drugiej stronie granicy - w Bartultovicach i Jindřichovie. Po powstaniu Czechosłowacji w roku 1918 wprowadzono bardziej rygorystyczny system kontroli na granicy. Ubocznym tego skutkiem była zmiana kierunku wycieczek prudnickich: turyści zaczęli liczniej odwiedzać Pokrzywną i Jarnołtówek oraz okoliczne góry.
Grochowe altanki
Większość jednak spędzała wolny czas w mieście. Niektórzy we własnych ogródkach lub na działkach. Osłonę przed słońcem i zarazem pewną prywatność zapewniały prowizoryczne altany, na które nie było potrzebne zezwolenia nadzoru budowlanego. W ziemi, w kwadracie 2 x 2 m osadzano pionowo cztery drewniane słupki, które górą łączono poprzeczkami. Między nimi rozciągano pionowe i poziome sznurki po których wspinał się groszek. Wewnątrz altany wkopywano w ziemię prowizoryczne ławki i stół. Było to miejsce niedzielnego odpoczynku całych rodzin. Ojciec, chłodząc się piwem z pobliskiego browaru Rehmeta (po piwo do gospody przy Wieży Bramy Dolnej posłał wcześniej syna) pogrążał się w lekturze lokalnej prasy: Neustädter Stadtblatt, Neustädter Anzeiger względnie Neustädter Zeitung. Matka robiła to, co każda matka w tamtych czasach: szyła lub naprawiała podarte ubrania dzieci. A dzieci? Dzieci korzystały ze swobody i biegały po ogródku.
Z ptakiem w oknie
Ci, którzy nie mieli ogródka, spędzali po prostu czas przed domem. Przed bramami kamienic robotniczych stały ławeczki. Podobne można jeszcze i dzisiaj napotkać we wsiach wokół Prudnika. W pogodne letnie popołudnie siadywali na nich mieszkańcy domów przy ul. Młyńskiej, Chrobrego, Batorego, Wiejskiej czy Tabor. Gdy brakło ławek, wynosiło się z mieszkania taborety i krzesła. Paląc fajkę i częstując się wzajemnie tabaką, mężczyźni w oszczędnych słowach komentowali toczące się na ich oczach życie. Wymieniano pozdrowienia. Kobiety robiły na drutach pończochy. Bardziej muzykalni grali na harmonijce lub flecie. Do tego spontanicznego koncertu dołączały czyżyki i szczygły z klatek zawieszonych w otwartych oknach. Trzeba tutaj dodać, że ptaki śpiewające były w prawie każdej robotniczej rodzinie. Okna mieszkań, nawet ubogich, zdobiły kwiaty: fuksje, pelargonie, passiflory czy róże.
I tak niespiesznie mijały przedwieczorne godziny. Gdy dzwony kościoła św. Michała wybiły na Anioł Pański*, mężczyźni zdejmowali czapki, kobiety odkładały robótki, wszyscy wstawali i odmawiali modlitwę. Po modlitwie siedzieli jeszcze chwilę przed domami, potem życzyli sąsiadom dobrej nocy i szli spać.
Przed nimi był cały tydzień wypełniony pracą od rana do wieczora.
* - obecnie modlitwa Anioł Pański kojarzona jest z porą południową, jednakże w przeszłości równie popularne było odmawianie tej modlitwy rano i wieczorem.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Wędrowiec - dodatek turystyczny
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze