Artykuły
Rowerem na Pradziad
Autor: STANISŁAW STADNICKI.
Wjechaliśmy na najwyższą górę Moraw, czeskiego Śląska i Sudetów Wschodnich.
Pradziada chciałem zobaczyć od dawna. Wiele razy, gdy jeździłem rowerem w pobliżu Racławic Śląskich (mojej rodzinnej miejscowości) widziałem jego imponującą wieżę dominującą nad pasmem pobliskich Gór Opawskich. Niezliczoną ilość razy siedziałem na okolicznych pagórkach i patrzyłem się na niego, sprawiając wrażenie zahipnotyzowanego. To było coś niesamowitego. Ogrom szczytów, ale tylko jeden, na którym skupia się uwagę. Zrodziło się wtedy marzenie, by kiedyś znaleźć się właśnie tam, tak daleko od domu, ale w tak niesamowitym i magicznym miejscu.
Pradziad (1492 m n.p.m.) to najwyższa góra w Europie Środkowej, na której szczyt prowadzi droga asfaltowa, najwyższa góra czeskiego pasma Hrubý Jesenik, najwyższa góra Moraw i całych Sudetów Wschodnich. Na Pradziadzie znajduje się wieża licząca 162 m z restauracją i wspaniałym tarasem widokowym, na który wjeżdża się windą. Szczyt wieży, gdzie usytuowany jest ogromny nadajnik jest najwyżej położonym miejscem w Republice Czeskiej (1564 m .n.p.m.).
W wypadzie rowerowym poza mną brał także udział Daniel Kulpa z Grobnik (gmina Głubczyce) oraz Jakub Skóra z Prudnika, którego od tej pory będę nazywał "ASCII", ponieważ jako jedyny z nas dorobił się pseudonimu. Byliśmy więc przedstawicielami trzech sąsiednich gmin: Prudnik, Głogówek, Głubczyce.
Miejscem startowym rowerowego wypadu na Pradziad był mój dom. Tradycyjnie wyzerowałem licznik na rowerze i o godzinie 7.20 ruszyliśmy z Danielem do Prudnika, pierwszego przystanku na trasie gdzie miał czekać na nas ASCII. Jechaliśmy tam ze średnią prędkością około 25 km/h. O godzinie 8.05 wyjechaliśmy z Prudnika w stronę odległego o 7 kilometrów bylego przejścia granicznego Trzebina - Bartultovice. Pogoda się popsuła. Słońce schowało się za chmurami. Na szczęście nie padało.
Kolejnym przystankiem na trasie była miejscowość Město Albrechtice, do której dojechaliśmy mijając ciekawą wieś Třemešná. Na przystanku autobusowym kilkunastominutowa przerwa. Była godzina 9.10. Za nami przejechanych 36 kilometrów (od Prudnika 20 km). Pamiątkowa fotka i ruszamy dalej w drogę. Od tego momentu zaczęły się prawdziwe góry i pierwsze kłopoty na trasie.
Następną przerwę zaplanowaliśmy w miasteczku Vrbno pod Pradědem, które od naszego poprzedniego przystanku odległe było o 25 kilometrów. Ruszamy o godzinie 9.30. Początkowo lekko pod górę. Jedziemy dość szybko. Korba w rowerze ASCII’ego luzuje się. Na szczęście mieliśmy potrzebne klucze i po chwili jedziemy dalej. W miejscowości Hejnov odbijamy na Karlovice. Przed nami pierwszy poważny, bo ponad 2,5 - kilometrowy podjazd. Zanim na dobre zaczęliśmy się wspinać znów awaria i znów korba. Tym razem naprawa trwała dłużej. Prócz "imbusów" przydały się także dwie leżące przy drodze cegły. Powoli pokonaliśmy podjazd wspinając się na wysokość 648 metrów nad poziom morza (przewyższenie podjazdu około 300 metrów). Przystanek w najwyższym punkcie: Nad Dlouhy Vsi skąd rysowała się piękna panorama okolicy. Później długi bo liczący 6 kilometrów zjazd do Karlovic. Dalej już główną drogą do Vrbna.
Vrbno pod Pradědem to urokliwe miasteczko liczące niewiele ponad 6 tysięcy mieszkańców. Stąd na szczyt Pradziada już "tylko" 20 kilometrów. Powoli przejechaliśmy przez główną ulicę rozglądając się w około. Za nami ponad 60 kilometrów (z Prudnika 44 km). Była godzina 11.30. Po przejechaniu 5 kilometrów chwila przerwy w rejonie miejsca, gdzie obok jezdni przepływa rzeka Bila Opava. Ruszamy dalej. Przed nami ukazuje się najładniejsza miejscowość na trasie: Karlova Studánka. Zmienia się też nawierzchnia jezdni, którą od teraz jest piękny bruk. Karlova Studánka to miejscowość iście uzdrowiskowa położona na wysokości 800 m n.p.m., której częścią centralną jest droga ciągnąca się w górę o długości kilkuset metrów. Jadąc wzdłuż niej zobaczyliśmy liczne uzdrowiska i pensjonaty, sklepy z pamiątkami, pawilony i pomniki. Jakiś czas później byliśmy już na parkingu za miejscowością. Patrzymy w prawo. Widzimy szlaban i oczekujące na wjazd samochody. Wniosek - to właśnie tam rozpoczyna się podjazd na szczyt Pradziada. Rowery mogą wjeżdżać bez przeszkód i bez opłat.
Z prawej strony jezdni widzimy znak informujący o 6-kilometrowym podjeździe, którego średnie nachylenie wynosi 12%. Ruszyliśmy pełni optymizmu. Nagle ASCII’emu ponownie luzuje się korba. Przejeżdżamy kilometr i znów to samo. Przerwa, pijemy wodę, naprawiamy rower i tak aż 6 razy średnio co kilometr. Podjazd doprowadził nas do skrajnego wyczerpania. Do tego jeszcze brak widoków, gdyż wszystko zasłaniały drzewa. Po około 2 godzinach dojechaliśmy pod Ovčárnę (ośrodek turystyczny). Do osiągnięcia celu pozostało nam jeszcze ostatnie 3 kilometry z ośrodka na sam wierzchołek góry. Na szczęście można już było nacieszyć oczy ciekawymi widokami. Skromnymi z racji fatalnej aury, ale i tak zapierającymi dech w piersiach. Najważniejsze, że dało się zobaczyć nadajnik wieży, który co chwilę wyłaniał się z przetaczających się przez szczyt chmur. Byliśmy już na wysokości około 1400 m n.p.m. Pod samym szczytem nie widziałem właściwie nic poza kierownicą roweru i jego przednim kołem. ASCII jechał trochę z tyłu. Nie przestawałem pedałować. Ważne było, by jak najszybciej dojechać pod wieżę.
Dochodziła godzina 16.00. ASCII zdołał mnie dogonić. Na szczyt wjechaliśmy razem. Daniel już na nas czekał. Pradziad został zdobyty po przejechaniu 81 kilometrów licząc od Racławic (od Prudnika 65 km). Wjazd na tarasy widokowe kosztował nas po 50 koron. Przed wejściem do windy od sympatycznego pana otrzymaliśmy karty potwierdzające zdobycie góry. Na tarasie byliśmy sami.
Jeśli można w całej naszej wyprawie szukać czegoś, co nas zawiodło to była to pogoda i związana z nią słaba widoczność z tarasów. Na niemal każdej z szyb narysowane i opisane jest to, co powinniśmy zobaczyć: Śnieżka, Jezioro Nyskie, Biskupia Kopa. My widzieliśmy jedynie pobliską Owczarnię. Po 10 minutach byliśmy na dole wieży. Pożegnaliśmy się z obsługą i zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie tuż pod znakiem informującym, że byliśmy na szczycie Pradziada. Później już tylko zjazd w dół.
Do parkingu pod ośrodkiem Ovčárna przez 3 kilometry zjazd jest najciekawszy. Chmury się rozeszły i wreszcie mogliśmy zjeżdżając podziwiać przepiękną panoramę okolicy. Rower bez pedałowania rozpędza się niemal natychmiast do kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. Dosłownie po 2 minutach dotarliśmy pod parking. Później dalsza 6-kilometrowa część zjazdu. Było więcej zakrętów więc jechaliśmy nieco wolniej. Po kilkunastu minutach szybkiego zjeżdżania byliśmy już na dole pod szlabanem. Bez zatrzymywania się zjechaliśmy od razu do Karlovej Studánki. Miejscowość opuściliśmy po godzinie 18.15. Do Vrbna wracaliśmy tą samą drogą, którą przyjechaliśmy.
Od Vrbna droga powrotna była inna niż droga na szczyt. Skręciliśmy w kierunku miejscowości Heřmanovice. ASCII’emu znów poluzowała się korba. Wiedziałem, że teraz to już na pewno do Polski nie wrócimy o czasie. Naprawa trwała kilka minut. Jeszcze trzy razy z rzędu, co jakieś 200 metrów działo się to samo. Tak straciliśmy dobrą godzinę. Słońce już zachodziło. Pogoda poprawiła się. Widoki, mimo, że byliśmy już znacznie niżej zachwycały. Po krótkim zjeździe trafił się znów podjazd. Gdy mijaliśmy Heřmanovice było już ciemno. Włączyliśmy lampy w rowerach i nawet na chwilę nie zatrzymując się jechaliśmy dalej. Wiatr wiał w plecy. Dzięki temu łatwiej było wjechać na szczyt kolejnego wzniesienia. Później już blisko 7-kilometrowy zjazd do Zlatych Hor. To był nasz pierwszy zjazd nocą. Kilka minut później byliśmy już na byłym przejściu granicznym Konradów-Zlate Hory i zjechaliśmy do Głuchołaz. Była godzina 20.45. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy w stronę Prudnika. Tam pożegnaliśmy ASCII’ego, który pożyczył mi swoją lampkę do roweru. W mojej przy wjeździe do miasta wyczerpały się baterie. Z Prudnika wjechaliśmy równo o godzinie 22.00. Do Racławic wróciliśmy o godzinie 22.35. Był to oficjalny koniec wypadu.
Przejechaliśmy 160 kilometrów ze średnią prędkością 19,4 km/h. Na rowerze spędziliśmy 8 godzin i 14 minut nie licząc przerw. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Taki wypad to niesamowita przygoda, walka z samym sobą i własnymi słabościami.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Wędrowiec - dodatek turystyczny
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze