Artykuły
Rozmowa z Maciejem Liszką: Wygrać z nadwagą
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Środa, 20 - Listopad 2013r. , godz.: 10:51
O walce ze zbędnymi kilogramami, o tym, co należy, a czego na tym polu robić nie należy, a także o różnorodnych przyczynach otyłości rozmawiamy z Maciejem Liszką, który przed kilkoma laty dokonał radykalnej zmiany w swoim życiu.
- Od kiedy - parafrazując twoje słowa - nie odczuwasz już wstydu, gdy patrzysz w lustro?
- Od niespełna trzech lat. Odchudzanie zacząłem natomiast całe trzy lata temu. Zrzucanie wagi trwało cztery miesiące i było bardzo intensywne - ścisła dieta (co do grama) plus ćwiczenia, codziennie: bieganie, pływanie...
- Jakbyś pokrótce opisał dietę, którą stosowałeś?
- W zasadzie Ameryki nie odkryłem. Zrobiłem tylko to, co tak naprawdę należy zrobić, żeby schudnąć. Trzeba przede wszystkim ograniczyć spożycie węglowodanów i tłuszczów; nieodłączną sprawą jest ruch, który zwiększa tempo metabolizmu, samo białko również przyśpiesza trawienie. Trafiłem na początku na dietę Ducana, choć wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jest ta dieta; trafiłem po prostu na książkę o wpadającym w ucho tytule "Nie mogę schudnąć". Walczyłem z otyłością od mniej więcej 15 lat, więc pomyślałem: "raz kozie śmierć". Wszystkie diety już przerobiłem, więc co mi zależy...
- Dieta Ducana jest dosyć kontrowersyjna...
- Tak.
- Podobno można sobie zajechać nerki w ten sposób...
- Można. Powiem ci, że każda, dowolna dieta jest szkodliwa dla organizmu. Ich efekty są oczywiście zdrowe; kiedy już zrzuci się masę, to jest dobrze. Ale samo dietowanie ma bardzo obciążający wpływ na organizm, ten tłuszcz nie ulatuje gdzieś do atmosfery przez skórę, ale jest trawiony. Każda dieta obciąża i nerki, i wątrobę, a najgorzej jest w przypadku wszelkich "diet-cud", które obiecują nam schudnięcie w dwa tygodnie o 50 kilo. To podejście niezdrowe, zbyt szybkie i najczęściej nie działające w 100%.
- Twoja dieta też była dość szybka...
- To prawda. Ściśle jednak trzymałem się określonych zasad. Ludzie często przesadzają. Mimo, że reguły są jasno rozpisane, oni robią wszystko po swojemu - za bardzo, za szybko, za długo...
- Chcą jeszcze bardziej "podkręcić" daną dietę...
- Gdy zaczniemy szybko chudnąć i widzimy, że waga "leci", wówczas nie możemy przestać i stąd się biorą schorzenia nerek czy wątroby. Ludzie się przechudzają; częste są przypadki anemii, anoreksji czy bulimii, ta obsesja bardzo mocno wchodzi im do głowy. Sama więc dieta nie jest zła, ale trzeba podejść do niej odpowiedzialnie i przede wszystkim nie stosować jej zbyt długo, bo jest bardzo jednostronna. Spożywa się praktycznie samo białko, przynajmniej na początku, a później białko na przemian z węglowodanami z warzyw.
- Co przede wszystkim jadłeś, a z czego głównie musiałeś zrezygnować?
- Na pewno rezygnuje się z wszelkiego rodzaju tłuszczów, szczególnie z tych bardziej złożonych, spalonych, roślinnych; odpadają rzeczy smażone, na początku odpada też pieczywo i wszystkie produkty mącznopochodne.
- Makarony...
- Tak, również kasze; ryż też, mimo wszystko, na początku. Są wprawdzie zdrowe, ale przy tym dosyć kaloryczne. Odpadają także produkty owocowe i warzywne, które mają dużo skrobi: banany, ziemniaki, buraki, a do tego warzywa strączkowe: fasola, bób.
- Znając życie, ser żółty również odpada...
- Kategorycznie. Standardowo ser żółty ma między 20 a 40% tłuszczu w 100 gramach. Jest stanowczo za tłusty, nie tylko zgodnie z dietą Ducana, ale z większością diet. Dobra zawartość tłuszczu to 4-6%, a więc wszystkie produkty light. Wbrew pozorom, 0% tłuszczu też nie jest dobre, zawsze trochę musi zostać. W tej diecie je się ryby, mięso, dużo nabiału, jaj; później dołącza się warzywa, owoce - te, składające się głównie z wody: pomidory, ogórki, kapusty, sałaty, kwaśne owoce, mające więcej soku, głównie jabłka, pomarańcze, grejpfruty.
- Ryby, o których wcześniej wspomniałeś, gotowałeś pewnie na parze?
- A niekoniecznie. Mogą być też ryby grillowane, a nawet smażone, z niewielką ilością oleju. Ogólnodostępne są spreje tłuszczowe; można więc spokojnie smażyć niemalże na sucho. Np. oliwa jest dość zdrowa, tylko że do smażenia nie za bardzo się nadaje, bo ma niską temperaturę spalania i staje się wtedy szkodliwa.
- Jakiego rodzaju ćwiczenia wykonywałeś? Jak wiadomo, jedne mniej, a drugie bardziej służą odchudzaniu...
- Jak chcemy zrzucić wagę, to na początek najlepsze są wszelkiego rodzaju ćwiczenia aerobowe - pływanie, bieganie, rower. Na starcie zwykle brakuje kondycji, stawy są obciążone nadmiarem masy; początkowo wystarczy więc spacer, potem marszobieg. Najmniej obciążające dla stawów jest pływanie. Najpierw trzeba jednak przemóc się psychicznie, żeby wyjść do ludzi z sadłem; jest to coś wstydliwego. Ludzie z nadwagą mają często duże problemy z kompleksami.
- Tak powstaje "błędne koło"...
- Wpadamy w kompleksy, zajadamy powstałe przez to stresy i dalej przybieramy na wadze. A do tego wstydzimy się np. pójść na basen. Pływanie jest akurat o tyle dobrym rozwiązaniem, że pod wodą nas nie widać. Zawsze można też pływać po dnie, tak jak ja robiłem to na początku. Na samym starcie potrzebna jest determinacja. Pamiętam, był dzień 1 listopada, kiedy zacząłem dietę i chodzenie na basen, codziennie, poza niedzielami. Na początku przepływałem 2 lub 3 długości, potem była zadyszka, odpoczynek i znowu do przodu. Prawdę mówiąc, chodziłem tam bardziej po to, żeby gadać ze znajomymi niż po to, żeby się ruszać. Dopiero po jakimś czasie byłem w stanie pływać przez godzinę tam i z powrotem, dość szybkim tempem.
- Miałeś kogoś, kto nadzorowałby twoje odchudzanie, czy to pod względem diety czy to pod względem ćwiczeń?
- W większości robiłem to sam. Chodziłem jedynie na badania krwi, żeby kontrolować, czy tam w środku nie dzieje się coś złego. Przez dietę można popaść w łatwy sposób w cukrzycę. Jeśli ograniczamy cukry, to później czujemy się jak na swego rodzaju głodzie; nieraz miałem tak w środku nocy, że zjadałem worek (pół- lub jednokilowy) słodyczy. Tą drogą można nabawić się cukrzycy.
- Skąd u ciebie wzięła się nadwaga? Wiadomo, ma ona różne podłoża, zdrowotne, psychologiczne...
- Na początku szkoły podstawowej byłem bardzo chudziutkim dzieckiem. Jedzenie nie specjalnie mnie interesowało. Nawet babcia powtarzała: "Ludzie powiedzą, że to dziecko nic nie je!"
- U wcześniejszych pokoleń występowało przekonanie, że ktoś dobrze odżywiony to jednocześnie ktoś bogaty, szczęśliwy...
- Tak, była to oznaka dobrobytu. Najpierw więc byłem bardzo chudy, potem pojawiły się problemy zdrowotne; musiałem leczyć się tabletkami, opartymi na hormonach - to bardzo mocno pobudza apetyt; były też przeciwwskazania do wysiłku fizycznego, w odstawkę poszły lekcje wf-u; w szkole podstawowej i liceum przez większość czasu nie brałem praktycznie udziału w żadnych zajęciach fizycznych, szybko więc zacząłem przybierać na wadze. Później doszedł komputer, internet, gry i tak już poleciało... Uwielbiałem też jeść, zresztą do dziś uwielbiam. Wiadomo - im bardziej niezdrowo, tym lepiej smakuje; nie było też kontroli ze strony rodziców, większość czasu spędzali oni w pracy. Rano jadłem stosunkowo zdrowo, wieczorem obiadokolacja też nie była zła, ale w ciągu dnia, gdy poczułem głód, radziłem sobie na różne sposoby. Chipsiki, chrupeczki, fryteczki, do tego pizza. Poza tym mamy blisko do Czech, więc często jadłem smażony ser z frytkami. W końcu doszedłem do takiego momentu, że ważyłem ponad 90 kilo.
- Przy wzroście?
- 174 cm.
- Byłeś więc - jak to się mówi - trochę za niski...
- No tak. Nie była to może jakaś ekstremalna otyłość, ale miałem konkretną nadwagę; widać było, że nie dbam o siebie i nic ze sobą nie robię.
- Co zatem skłoniło cię do zmiany?
- Poczułem w pewnym momencie, że sam siebie zaczynam się brzydzić. W swoim odbiorze wyglądałem szkaradnie i nie chciałem wtedy robić sobie zdjęć. Problem był również z kupowaniem ubrań. Szedłem nieraz do sklepu po spodnie i słyszałem: "Przykro mi, panie Maćku, większych już się nie robi"...
- I wskazywali najbliższy zakład krawiecki...
- Wszystkie spodnie kupowałem stanowczo za szerokie i za długie, trzeba było później skracać nogawki. Gdy już schudłem, wyrzuciłem kilkanaście 100-litrowych worków ubrań, bo po prostu rzeczy te były na mnie za duże. Mam jedną parę spodni, jeansów, w których teraz mieszczę się bez problemu... w jednej nogawce.
Największym bodźcem do podjęcia diety była dla mnie, nie ma co ukrywać, śmierć mamy, trzy lata temu. Wtedy zdałem sobie sprawę, że życie jest tylko jedno. Nie ma drugiego podejścia. Trzeba więc brać z niego pełnymi garściami.
- Tym bardziej, że mama zmarła przedwcześnie, w wieku pięćdziesięciu kilku lat...
- Tak, bardzo szybko. Mama była bardzo aktywna, zdrowa; nie paliła, nie piła, nie jadła niezdrowych rzeczy, a jednak zmarła na raka. Nie ma reguły. Zrozumiałem wtedy, jak ważne jest to, by przeżyć życie jak najlepiej. Poza tym, przez to, że wpadłem w otyłość i stagnację, zrobił się ze mnie taki mały socjopata - siedziałem przy komputerze, nie ruszałem się z domu. Mając 26 lat, zrozumiałem, że jeszcze wczoraj kończyłem 18. Gdzieś uciekło mi te kilka lat. Postanowiłem wreszcie coś z tym zrobić.
- Nie popadłeś w drugą skrajność? Bo - jak wiemy - dużo osób w naszym społeczeństwie jest zniewolonych odchudzaniem...
- Na pewno do żywienia podchodzę teraz rygorystycznie. Nie wyobrażam sobie, żeby wejść do supermarketu, kupić coś i po prostu iść z tym do kasy. Wyrobiłem sobie zwyczaj czytania napisów na opakowaniach, studiowania tabelek i sprawdzania, czy w produktach nie ma czegoś wybitnie niezdrowego, czego powinienem unikać - np. bardzo szkodliwej chemii. Skupiam się na tym, co, kiedy i jak jem. W tej chwili jest to 6-8 posiłków dziennie i jeszcze przekąski pomiędzy. Tak naprawdę ciągle coś jem, choć mój wygląd może sugerować coś zupełnie innego, ważę niecałe 70 kilogramów.
- Bo nie o ilość, a o jakość tutaj chodzi...
- Mało a często. Tak, żeby się nie głodzić. Bo głodzenie wbrew pozorom prowadzi do przybierania na wadze.
- Najłatwiej wtedy o tzw. "efekt jojo"...
- Organizm się po prostu broni. O ile jedno- czy dwudniowe głodówki są dobre (raz na jakiś czas, nie za często!) ponieważ pomagają oczyścić organizm, o tyle dłuższe głodzenie powoduje efekt przeciwny do zamierzonego. Później, gdy tylko organizm dostanie coś do jedzenia, zamiast to przetworzyć, robi zapasy. Trzeba z tym uważać. Osobiście nie sądzę, żebym popadł w jakąś skrajność; żyję po prostu bardzo aktywnie i przede wszystkim - czuję, że żyję. Ciągle mi się chce coś robić. Gdy siedzę, to po prostu roznosi mnie energia! Biegam, pływam, niedawno też wybrałem się ze znajomymi na tyrolki, nigdy wcześniej bym tego nie zrobił, zwyczajnie bałbym się, że lina się pode mną urwie. Robię masę rzeczy, których wcześniej nie robiłem. Jeśli jest to skrajność, to w dobrą stronę. Do dietowania podchodzę jednak, jak wspomniałem, bardzo rygorystycznie. Jeśli jest taki dzień czy weekend, że zaszaleję z jedzeniem (jakieś pizze, niepizze...), to później robię całodniowy post.
- Zauważyłem, że można przyzwyczaić organizm do swego rodzaju potraw. Ja również odżywiam się teraz nieco zdrowiej i od jakiegoś czasu potrawy bardzo tłuste lub słone już mi tak "nie wchodzą". Smak można więc sobie "wychować".
- Poza tym od pewnych rzeczy zaczęło mnie po prostu odrzucać. Przechodziło się koło rozmaitych fast foodów, czuło się ten starożytny spalony olej, ale jednak wchodziło się i jadło. Od trzech lat pewnych rzeczy w ogóle nie miałem w ustach, a nawet zapomniałem, jak smakują niektóre potrawy.
- Czy zdrowe jedzenie jest kosztowne pod względem finansowym?
- Nie. Myślę, że droższe są te wszystkie niezdrowe rzeczy w kolorowych opakowaniach - chipsy, czekolady czy gotowe potrawy fajnie opakowane. Teraz jem głównie nabiały, ryby, chude mięso i o wiele mniej wydaję na jedzenie. Myślenie o tym, co się je, kosztuje na pewno więcej czasu i wymaga uważności. Ale warto!
Maciej Liszka mieszka w Prudniku, prowadzi działalność gospodarczą; lubi literaturę, filmy, gry komputerowe, a ostatnio jego największą pasją jest ruch: bieganie, pływanie, ćwiczenia na siłowni.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Rozmowy TP
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze