Artykuły
Rozmowa z Leszkiem Taborem: Wierzę, że będę chodził
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Środa, 9 - Październik 2013r. , godz.: 12:39
Leszek Tabor z Głogówka uległ poważnemu wypadkowi, po którym stał się osobą niepełnosprawną. Od kilku lat poddaje się jednak nowatorskiej metodzie, polegającej na przeszczepie komórek macierzystych (w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie). Dzięki niej powoli odzyskuje czucie w sparaliżowanych częściach ciała (nogi i część tułowia). Jednak jego walka jeszcze się nie zakończyła. Reportaż na ten temat przedstawiliśmy w "TP" 5/2012. Teraz wracamy do tematu. Rozmawiamy z Leszkiem Taborem, na parkingu, w samochodzie, czekając aż jego córka wróci z lekcji języka angielskiego.
- Ostatnio o twoich problemach zdrowotnych rozmawialiśmy ponad półtora roku temu. Co się zmieniło przez ten czas?
- Miałem operację, w sierpniu tego roku, w pierwszej połowie. Kolejny przeszczep komórek macierzystych. Dzięki temu "puściły" mi plecy - wcześniej nie mogłem nimi ruszać, były twarde i ciągle bolały. Również nogi odczuwam teraz bardziej. To była już trzecia moja operacja, na zasadzie przeszczepu komórek macierzystych.
- Kto jest dawcą w przypadku takiej transplantacji?
- Komórki pobierane są ode mnie. Sam dla siebie jestem dawcą. Później wszczepia się je w kręgosłup, na początku tam, gdzie był uraz, a teraz w część lędźwiową. Lekarz wstrzyknął mi je i kazał leżeć przez godzinę na boku, z głową trochę podniesioną do góry, żeby to wszystko się wyrównało. Po prostu w jednym miejscu ci odejmują, a w drugim dodają.
- Jak szybko można odczuć efekty? Bo przecież te komórki muszą się najpierw namnożyć...
- Plecy mi "wróciły" pod koniec września, a sprawy fizjologiczne poprawiły się już na drugi dzień po operacji.
- Jaki jest koszt jednego takiego zabiegu?
- Około 10 tys. zł. Teraz jest już dostępna inna metoda, nowsza i tańsza, która polega na tym, że raz pobiera się tylko komórki, a później jedynie się je hoduje. Na razie jednak lekarze zalecają w moim przypadku starą metodę. Nie wiedzą, jak organizm zareaguje na tę zmianę; mogłyby pojawić się komplikacje.
- Masz za sobą trzy takie zabiegi? Ile cię jeszcze czeka? Można to jakoś określić?
- Trudno powiedzieć. W grudniu planują znów coś robić, ale jak to będzie - zobaczymy. Jak na razie, cieszę się, że plecy "puściły". Mogę je napinać i rozluźniać. Wykonuję też rozmaite ćwiczenia. Jeszcze dzisiaj przyjdzie do mnie kuzynka. Jest rehabilitantką. Kończy akurat kurs i żeby zdać egzamin, musi na kimś ćwiczyć.
- Zostałeś królikiem doświadczalnym?
- Coś w tym rodzaju (śmiech).
- Pracujesz zawodowo?
- Tak, nadal w firmie, która zajmuje się tachografami. Teraz jednak robię coś innego niż wcześniej, siedzę w domu i robię rysunki. Nadal mieszkam w Głogówku. Wszystko to samo, tylko dziecko do szkoły poszło. Teraz jest na angielskim; później będzie mnie uczyć (śmiech).
- No i działasz też w Bractwie Strzeleckim w Głogówku...
- Tak, w zeszłym roku byłem nawet królem.
- Wierzysz, że kiedyś będziesz chodził?
- Wierzę. Po drugiej operacji nerw w lewej nodze pojawił mi się w 99,9%, prawa noga też pomału się budzi. Jak będzie dalej - zobaczymy. W nogach mam już trochę czucia. Ostatnio żona sprawdzała, czy mam łaskotki i okazało się, że mam. Kiedy sam to robię, nie działa.
- Bo to zależy, kto łaskocze (śmiech)... A wracając jeszcze do zabiegów. Czytałem, że wiąże się z nimi ryzyko. Na czym ono polega? Pomijając oczywiście fakt, że każdy zabieg jest na swój sposób ryzykowny...
- Przy pierwszym zabiegu ryzyko było takie, że mogę stracić czucie w rękach. No, ale jest to szpital dziecięcy, więc muszą być megaprecyzyjni.
- Dlaczego, będąc dorosłą osobą, jesteś leczony w szpitalu dziecięcym?
- Tylko oni się tego podjęli. Ten przeszczep komórek to taki eksperyment, a ja jestem pierwszy z dorosłych, który miał okazję się na to załapać. Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze