Artykuły
Śladem naszych artykułów: Koci dom jednak do likwidacji?
Autor: DAMIAN WICHER.
Publikacja: Środa, 9 - Październik 2013r. , godz.: 12:19
Skończyła się cierpliwość władz Spółdzielni Mieszkaniowej w sprawie "budowli" na zapleczu Placu Wolności w Prudniku.
Pani Zachorska zobowiązała się w zeszłym roku, że po sezonie 2012/13 usunie ten domek. Nie podejmowałem wcześniej żadnych kroków, bo liczyłem na działania z jej strony, myślałem, że dotrzyma słowa - mówi prezes SM Zygmunt Trojniak. - Nie zrobiła jednak nic w tym zakresie, nawet nie wystąpiła o zgodę na to, żeby ta konstrukcja stała tam legalnie.
Anna Zachorska twierdzi, że obiecała jedynie zmniejszyć populację bezdomnych kotów i to zrobiła. Kobieta czworonogami zajmuje się od kilkunastu lat, odkąd - jak mówi - dostała słowną zgodę ówczesnego szefa spółdzielni na postawienie dla nich takiego schronienia.
W ubiegłym roku zarządca nieruchomości nakazał pani Annie usunąć noclegownię, m.in. z powodu nieprzestrzegania norm sanitarno-epidemiologicznych związanych z utrzymaniem zwierząt. Teraz spółdzielnia pisze, tu cytat, "że konstrukcja może stanowić zagrożenie, gdyż nie posiadamy wiedzy ani żadnego dokumentu potwierdzającego jej bezpieczeństwo wobec innych osób".
- Cały czas odbieramy skargi od mieszkańców bloku. Ludzie piszą, dzwonią, przychodzą osobiście. Czekają, kiedy ten temat zostanie załatwiony po ich myśli - kontynuuje prezes Trojniak. - Dochodzą do nas sygnały, że koty są agresywne wobec dzieci, często też siedzą na klapach od kubłów, przez co lokatorzy mają problem nawet z wyrzuceniem śmieci.
Wobec braku reakcji ze strony Anny Zachorskiej, spółdzielnia zleciła usunięcie spornego mienia firmie zewnętrznej.
- Pracownicy Zakładu Usług Komunalnych mieli to zrobić tak, żeby nie narazić zwierząt na jakikolwiek stres. Mieli je zostawić na miejscu - podkreśla Zygmunt Trojniak.
"Komunalni" przyjechali po domek w zeszłą środę, ale nie udało im się go stamtąd zabrać. Na miejscu wybuchła awantura. Wezwani stróże prawa zwrócili uwagę, że ekipa ZUK-u powinna okazać stosowny dokument na okoliczność zajęcia czyjejś własności.
- Nie będę obrażał strażników miejskich, ale nie zgadzam się z tym. Nie przesadzajmy. Gdybym ja miał się wszędzie podpierać papierkami, to bym nic innego nie robił, tylko tworzył kwity. Jest zlecenie, pracownik dostaje prikaz i jedzie. Poinformowałem swoich pracowników, że jeżeli jakieś zwierzę będzie w środku, to mają absolutny zakaz ruszania tego domku. Wysłałem tam również kierownika, który miał wykonać całą dokumentację fotograficzną - mówi dla naszej gazety prezes ZUK-u Wojciech Dancewicz, który został ściągnięty na miejsce w czasie jatki. - Kiedy zobaczyłem media i straż, kazałem przerwać usługę. Wolałem ponieść straty, niż się chandryczyć. Mnie nie trzeba kłopotów za 50, czy 100 zł. Gdybym od razu wiedział, że tak to się skończy, to bym w ogóle nie przyjął tego zlecenia - dodaje.
Władze spółdzielni wydają się być nieugięte i wcześniej czy później budowlę zlikwidują. Na jej miejscu ma stanąć pojemnik na odpady.
- Jeśli ta pani chce opiekować się zwierzętami, to musi to robić zgodnie z prawem, w sposób cywilizowany - kończy prezes Trojniak.
Anna Zachorska liczy jeszcze na przychylność Rady Nadzorczej.
- Bardzo mi zależy, żeby te koty mogły tu zostać przynajmniej do wiosny - mówi ze łzami w oczach. - Jestem gotowa ponieść wszelkie koszty z tym związane, chętnie wydzierżawię kawałek tego skweru.Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze