Artykuły
Śladem naszych artykułów: Przepraszają, ale nie czują się winni
Autor: DAMIAN WICHER.
Publikacja: Środa, 2 - Październik 2013r. , godz.: 10:51
Przed Sądem Rejonowym w Prudniku ruszył proces trójki mężczyzn oskarżonych o znieważenie oraz stosowanie przemocy i gróźb wobec funkcjonariuszy policji.
Sprawa dotyczy opisywanej szeroko na łamach "TP" głośnej rozróby, do której doszło w Wielką Sobotę, 30 marca podczas kontroli drogowej w pobliżu sklepu spożywczego w Rudziczce. W minionym tygodniu na ławie oskarżonych zasiedli Andrzej i Krzysztof Sz. - ojciec i syn. Trzeci z obwinianych mężczyzn - Sebastian R. nie stawił się na pierwszą rozprawę.
Pokrzywdzeni policjanci - Marcin Ł. i Witold R. w całości podtrzymali swoje wcześniejsze zeznania. Podkreślili, że nigdy wcześniej nie zostali w ten sposób potraktowani na służbie. Oskarżeni mieli ich kopać, uderzać i znieważać wulgarnymi słowami, a także grozić im pozbawieniem życia i utratą pracy, powołując się przy tym na układy i koneksje w policji. Andrzej i Krzysztof Sz. są krewnymi komendanta głównego policji nadinsp. Marka Działoszyńskiego.
- Z dzisiejszego przesłuchania funkcjonariuszy policji wynika, iż tego typu groźby nie zostały spełnione, funkcjonariusze dalej pracują, więc w naszym przekonaniu potwierdza to, iż to nie jest prawda - powiedział mec. Bartosz Polański, obrońca Andrzeja i Krzysztofa Sz.
Młodszy z klanu Sz. miał również uszkodzić radiowóz. Zarówno on, jak i jego ojciec nie przyznają się do winy. Obaj nie chcieli odpowiadać na pytania prokuratora i pokrzywdzonych, występujących w procesie w charakterze oskarżycieli posiłkowych. Złożyli jedynie wyjaśnienia oraz odpowiedzieli na pytania sądu. 33-letni Krzysztof Sz. mówił, że kiedy oparł dłonie o maskę radiowozu i zapytał: co to za prędkość, po co ten mandat, funkcjonariusze rzucili się na niego i próbowali mu założyć kajdanki. Wcześniej miał im zwrócić uwagę, że są porozpinani i nie mają założonych czapek.
- Usłyszałem: bierzemy go! Zdecydowałem, że nie dam się skuć jak przestępca. Policjanci rzucali moją osobą o bok radiowozu. Świadczą o tym obrażenia, których doznałem. Podczas tego zajścia mogłem wypowiadać wulgaryzmy w stosunku do policjantów. Prostuję, nie wypowiadałem wulgaryzmów w stosunku do policjantów.
Oskarżony nie zaprzecza natomiast, że między nim a mundurowymi doszło do szarpaniny, ale jak zaznacza żadnego z nich nie uderzył, ani żadnemu nie groził.
- Widząc jak rzucają moim synem, nie wytrzymałem i wyskoczyłem z samochodu - mówi 57-letni Andrzej Sz. - Podszedłem do policjantów i poprosiłem, żeby go wypuścili. Ci dalej byli agresywni, chcieli go skuć. W czasie tego zajścia mogłem wypowiedzieć jakieś słowa wulgarne, ale nie były one skierowane do funkcjonariuszy, tylko ogólnie. Według mnie policjanci nie działali, aby sprawę załagodzić. Ci z drugiego radiowozu rzucili mnie na ziemię, nie wiedząc nawet co się wydarzyło. Nigdy nie miałem do czynienia z prawem, nie zasługiwałem na takie traktowanie w miejscu publicznym. Mimo to chciałem wyrazić ubolewanie. Stało się, co się stało. To była obrona syna. Każdy ojciec by tak postąpił. Przepraszam pokrzywdzonych i ludzi, których to dotyczyło. Nie uderzyłem żadnego z funkcjonariuszy, to było przepychanie, chciałem się dostać do syna. Żałuję, że do tego w ogóle doszło.
Ubolewanie wyraził również Krzysztof Sz.
- Przepraszam wszystkie osoby, które mogły mieć udział w tym zajściu. To się wymknęło spod kontroli, można powiedzieć, obu stronom. Według mnie ta sytuacja powinna się zakończyć pouczeniem lub mandatem.
Sąd przesłuchał także pierwszych świadków - kierowcę oraz dwóch pasażerów, którzy feralnego popołudnia podróżowali razem z oskarżonymi (wszyscy wracali z meczu piłki nożnej Pogoni w Otmuchowie) fordem Andrzeja Sz.
- Kontekst pana wypowiedzi jest diametralnie różny. Dlaczego? - pytał Jacka A. prokurator Andrzej Gaszyński.
- Kontekst jest ten sam, może budowa zdań jest inna. To było pół roku temu, mogłem zapomnieć, co było wtedy, zwłaszcza że nie jestem osobą w pełni zdrową - odparł 42-latek.
Jacek A. w toku śledztwa zeznał m.in., że Andrzej Sz. chciał wymóc przemocą na policjantach, aby nie zatrzymywali jego syna. Teraz sprostował, że nie miał na myśli przemocy, tylko szarpaninę.
- To była nadinterpretacja - wyjaśnił.
Jacek A. zeznał też, że prosił swoich znajomych, aby się uspokoili, ale go nie słuchali.
- Zachowanie ich nie było poprawne. Bojąc się, żeby nie być wciągniętym w tę całą sytuację, odszedłem na bok.
Dwaj pozostali świadkowie - Ireneusz K. i Zdzisław Ś. (pracownik starszego z oskarżonych) niewiele mieli do powiedzenia.
- Słuchałem radia w samochodzie i nie zwracałem uwagi na to, co się działo na zewnątrz. Potem widziałem, jak Andrzej odciągał policjantów, a Krzysztof wdał się z nimi w utarczkę słowną. Najbardziej agresywny był Krzysztof - zeznał pierwszy z nich.
- Wyszedłem z samochodu, ale nie widziałem żadnego zajścia - to już zeznania Zdzisława Ś. - Nie byłem zainteresowany tym, co się dzieje. Odwróciłem się plecami i paliłem papierosa. Słyszałem tylko przygadywanie z policjantami. Żadnych wulgaryzmów.
Któryś z mężczyzn nie do końca jednak mówił prawdę, przynajmniej w kwestii nie dotyczącej bezpośrednio zdarzenia. Otóż Ireneusz K. zeznał, że w trakcie meczu żaden z jego kolegów, z którymi później wracał samochodem, w jego obecności nie spożywał alkoholu, podczas gdy Zdzisław Ś. przyznał otwarcie, że oprócz kierowcy, czyli Jacka A., wszyscy pili wódkę.
Oskarżonym grozi do 3 lat więzienia. Pełnomocnik pokrzywdzonych domaga się od całej trójki od 1.000 do 5.000 zł tytułem nawiązki na rzecz każdego ze swoich klientów. Krzysztof Sz. żądania mecenasa przyjął z uśmiechem na twarzy. Kolejną rozprawę zaplanowano na 24 października.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Sądy, prokuratura, wyroki
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze