Artykuły
Wywiad mocno autoryzowany: Ta sama wrażliwość, lecz nie taka dzika
Autor: ROZMAWIA BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Środa, 4 - Wrzesień 2013r. , godz.: 02:43
O zbawiennym i antyzbawiennym znaczeniu dziennikarstwa dla twórczości literackiej, o wpływie Jacka Kaczmarskiego, o wizerunku poety w społeczeństwie oraz o dawnym "wirusie umysłu" rozmawiamy z Bartoszem Sadlińskim, autorem tomiku "Piosenki na zadany temat", który ukaże się lada dzień, nakładem "Wydawnictwa RB".
- Robienie wywiadu z samym sobą to chyba zagranie dość narcystyczne, nie?
- Po części na pewno. Ale pocieszam się myślą, że robili tak również inni twórcy, bardziej ode mnie doświadczeni. Np. Marek Krajewski (autor kryminałów) zrobił kapitalną szorstką rozmowę z samym sobą (znajdź na jego stronie internetowej). Porwał się na to również Radosław Wiśniewski, na łamach pisma literackiego "Red."...
- Argument z autorytetu chyba nie wystarczy...
- Jest też parę innych. Pytanie to coś, co pobudza do myślenia. Jeśli jest dobrze postawione, można dojść do ciekawych wniosków, przypomnieć sobie: jakie ja właściwie mam poglądy. Wielu autorów pisze w ten sposób rozmaite opracowania. Dajmy na to Szymon Hołownia. Sam sobie zadaje pytanie i szuka na nie odpowiedzi. A wywiad z samym sobą, o ile zrobiony jest z przysłowiowym jajem, jakoś się broni. Poza tym, w swoich wierszach nieraz już posługiwałem się rozdwojeniem i mówiłem sam do siebie, również nie będąc pionierem, jeśli chodzi o ten zabieg. Najdobitniejszy tego przykład pojawił się w mojej najnowszej książce. Chodzi o wiersz "Sobie na Boże Narodzenie 2011".
- No tak, do tego jeszcze wrócimy. A może po prostu stawiasz sobie pytania, które sam chciałbyś usłyszeć, ale nikt ich wcześniej nie zadał?
- Na pewno coś w tym jest. Ja sam zadałem już ludziom sporo pytań, jako dziennikarz czy prowadzący spotkania autorskie. I tak naprawdę wciąż się tego uczę. Na pewno czuję jednak niedosyt, jeśli chodzi o pytania, zadawane mojej osobie. Może też dlatego, że często krążyły one wokół przemiany wewnętrznej. I po części też poetyckiej.
- No i tym razem również nie wymigasz się od tego. Co czujesz, gdy czytasz swój pierwszy tomik "Zbrodnia Ikara"? Co myślisz, widząc zdania o poddawaniu katolików przymusowej resocjalizacji, o zakodowywaniu wszystkich wszechświatów w system znaków języka polskiego, o chęci bycia genialnym lub np. o wznoszeniu się w stronę piekła i następnie opadaniu w stronę nieba? Przykłady można mnożyć...
- Mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony nigdy więcej nie opublikowałbym tomiku takiego, jak tamten. Chodzi o pewien "wirus umysłu", który obecny jest w tych wierszach. Mam na myśli negowanie elementarnych wartości, przekonanie, iż wszystko ze wszystkim można połączyć (jeśli chodzi o słowa, idee itd.), no i dziwny straceńczy (czy może nawet błazeński) klimacik. Mam też na myśli duży ekshibicjonizm, na który sobie pozwoliłem. Z czasem przekonuję się, że warto chronić sferę prywatną. Tak dla zachowania emocjonalnej higieny.
Z drugiej jednak strony czuję, iż dobrze się stało, że tomik ukazał się właśnie wtedy - gdy zabrakło mi tego instynktu samozachowawczego, tego rozsądku, który mam dzisiaj. Na pewno książka "Zbrodnia Ikara" jest do bólu konsekwentna i spójna, może bronić się jako całość. W wymarzony wręcz sposób odczytała ją recenzentka Izabela Fietkiewicz-Paszek. Zobaczyła w tej książce pewną charakterystyczną drogę, którą przemierza bohater wierszy.
- No tak, czytamy w tomiku, że są to twoje ostatnie podrygi przed nawróceniem. Piszesz też do swojej lubej, że gdy obudzisz się z tego koszmarnego snu, któremu na imię poezja, to właśnie ona (oczywiście dziewczyna, nie poezja) przyniesie ci śniadanie do łóżka. Poza tym, w różnych miejscach pobrzmiewa tam desperacja. Dowiadujemy się nawet, że zamieniłbyś pisanie na umiejętność dania w mordę. Używam tu skrótu myślowego; teoretycznie o tym wszystkim mówił podmiot liryczny, ale ty nigdy nie próbowałeś nawet udawać, że jest to ktoś inny...
- Tak jak powiedziałem, w tomiku zawarty jest pewien obraz świata. Teraz chcę, by było to raczej coś ku przestrodze...
- Przed czym?
- Przed zacieraniem granic między poezją a życiem, przed totalnym wolnomyślicielstwem (niczym nie skrępowanym), przed de facto autodestrukcją...
- Uważaj, abyś znów nie osunął się w poczucie misji...
- Uważam, spokojna twoja głowa. Niezależnie od tego, ile osób przeczytało i ile przeczyta mój pierwszy tomik, traktuję go raczej historycznie, jako świadectwo pewnego stylu myślenia (a może jego braku) w danym okresie mojego życia. Każdy był kiedyś młody i nie takie głupstwa robił...
- A nowy tomik, czy nie jest przypadkiem opowieścią o tym samym, w nowej formie? Moim zdaniem schowałeś się sprytnie za przypowiastkami, o chodzeniu po linie, o graniu na keyboardzie, o koszatniczkach czy pajacykach. Poza tym, we wspomnianym wierszu "Sobie na Boże Narodzenie 2011" prosisz sam siebie o luz, spójność wewnętrzną itd.
- Te wiersze nadal oddają moje stany ducha. Sytuacje w nich przedstawione są jednak wymyślone. Nigdy nie chodziłem po linie (chyba, że w grze komputerowej), nigdy nie byłem ślimakiem (i pewnie nie będę, bo w reinkarnację nie wierzę), nigdy też nie leżałem na stole operacyjnym. To fikcja. Na keyboardzie owszem coś tam grałem; jazda samochodem na początku szła mi bardzo kiepsko, więc wątki autobiograficzne jak najbardziej występują. Nie wydałem jednak cyklu reportaży, tylko tomik wierszy.
- A może piosenek? Wiadomo, piosenka może być wierszem, ale czy jest nim w przypadku twoich tekstów? Czy nie są to po prostu skoczne utwory pod melodię? I tyle?
- Na pewno sporo zaryzykowałem. Są to wiersze rymowane, pojawia się tam szyk przestawny, bazują one na narracjach, na przypowiastkach. No, ale od jakiegoś czasu traktuję poezję trochę jak zabawę.
- Ty? Poezję? Jak zabawę?
- Tematy dalej są ważkie, przynajmniej dla mnie. Ale przestało mi tak bardzo zależeć na opinii.
- To może lepiej pisać do szuflady?
- Cóż, wierzę jednak, że tymi wierszami mogę coś ludziom powiedzieć (w formie w miarę atrakcyjnej), stawiając głównie pytania o wolność, o sprawczość, o relacje (z Bogiem, człowiekiem, samym sobą). A wracając do ich piosenkowości, to i owszem, fajnie by było, żeby ktoś je kiedyś zaśpiewał.
- A propos śpiewania... Ten tomik to taka laurka wystawiona Jackowi Kaczmarskiemu. Jest epitafium dla niego (zrozumiałe tak naprawdę tylko dla osób znających jego twórczość), no i widać też pewne podobieństwa w sposobie przedstawiania tematów. Forma klasyczna, posługiwanie się przypowiastką, charakterystyczny nerw...
- Tyle już zostało napisane, że siłą rzeczy każdy, kto coś stworzy, będzie już do czegoś przyporządkowany. Ja wpływu Kaczmarskiego się nie wypieram, ale jednak tematyka jest inna, a i forma w dużej mierze też - chodzi o pewną dykcję i nawet sposób budowania sytuacji lirycznej - różnimy się między sobą. No i skala porównawcza nie jest w zasadzie odpowiednia. Do Kaczmarskiego jeszcze trochę mi brakuje.
- No, ale wracając do wcześniejszego tematu - zmieniłeś formę - odstawiłeś na bok lingwizm, wiersz wolny, zrezygnowałeś z krzyku. Teraz mamy teksty regularne, z rymem, z rytmem, mające wstęp, rozwinięcie, zakończenie, mające więcej metafor, mówiące mniej wprost, no i ciszej. Zastanawiam się jednak, czy rdzeń nie został taki sam. Ciasnota, szarpanie się, samotność...
- Pod tym względem jest sporo elementów wspólnych. Ale pojawia się też wiara w Boga, jest więcej akceptacji, nadziei, no i też motywów dziecięcych (np. "Bajeczka o ślimaku"), ale z przesłaniem ważnym - mam nadzieję - również dla dorosłych. Powiem więc tak: to ta sama wrażliwość, ale okrojona, przycięta, bardziej zjednoczona. Nie taka dzika, jak wcześniej.
- Ale wciąż dominują teksty pisane w pierwszej osobie. Nadal jest ten ciasny, introwertyczny świat...
- W trzecim tomiku, jeśli kiedykolwiek taki powstanie, chcę pisać z jeszcze większym dystansem i jeszcze więcej o świecie zewnętrznym. Myślę, że to naturalny i słuszny kierunek rozwoju, nie tylko w poezji - od skupienia na sobie do coraz większego koncentrowania się na świecie zewnętrznym. Chcę również, aby wiersze rymowane przeplatały się z białymi. No i zrezygnuję pewnie całkowicie z szyku przestawnego. Chcę, by była większa różnorodność.
- Powiedziałeś, że nie wiesz, czy tomik kiedykolwiek powstanie. Znam to już dobrze. Po tomiku "Zbrodnia Ikara" miałeś "rzucić poezję i zacząć żyć", kiedyś na swoim blogu szumnie ogłaszałeś też zakończenie działalności literackiej...
- Kiedy byłem młodszy, częściej używałem kategorii skrajnych. To w sumie normalne na pewnym etapie życia. Teraz staram się nie definiować siebie w odniesieniu do poezji. Chodzi o to, by nie zastanawiać się: jestem poetą czy nie jestem, ale po prostu pisać, gdy jest wena, lub nie pisać, gdy jej nie ma. Nie kalkulować.
- A ostatnio piszesz czy nie?
- Zdarza się. Miałem ponad półroczny zastój. Pracując w gazecie zacząłem myśleć o tekście w kategoriach prasowych, nie myślałem już "po literacku". Miałem mnóstwo pomysłów, ale dotyczących tego, jak opisać problemy społeczne w mojej okolicy.
- No tak, mówi się czasem, że dziennikarstwo nadmiernie pragmatyzuje język, stępia go w pewnym sensie...
- To już sprawa indywidualna. Ale coś takiego na pewno istnieje i trzeba liczyć się ze spadkiem weny pod wpływem dziennikarstwa. No, ale znów napisałem parę tekstów. Jeden plener, drugi, no i pod dyktando stworzyłem to i owo. Powtarzam, trzeba unikać samodefiniowania.
Muszę jednocześnie przyznać, że dziennikarstwo bardzo mi pomogło. Otworzyło na świat. Brzmi to może przesadnie, zważywszy, że pracuję w gazecie o zasięgu powiatowym, jednak chodzi mi o dostrzeżenie, jak wiele jest ludzi wokół i jak wiele ciekawych pasji, które realizują. Zobaczyłem, że życie składa się z drobiazgów i że jest ich wiele.
- Pozostaje więc napisać mega zaangażowany tomik o swoim mieście.
- Kiedyś może napiszę jakiś tekst o Prudniku. Ale nie chciałbym przypinać sobie łatki poety lokalnego. Jako dziennikarz czuję się mocno związany z tą ziemią i jej problemami. Jako poeta już trochę mniej. Nie wiem, z czego to wynika...
- Cóż, brzmisz dosyć skromnie. Bez porównania z okresem, kiedy to wspólnie z kolegą rozdawałeś w Prudniku ulotki, zapraszające na stronę internetową. O plakatach nie wspominając...
- Było, minęło. Nie jestem tak pobłażliwy, by nazywać to ciekawym happeningiem, ale też nie podchodzę tak restrykcyjnie, jak co niektórzy, by teraz podkreślać, jaki to był obciach. Normalne, że im jest człowiek młodszy, tym ma mniej dystansu. Choć w sumie nie tylko od wieku to zależy. Teraz pracuję w gazecie i obserwuję to z drugiej strony - niektórzy ludzie kompletnie nie mają dystansu do tego, co robią. Ale na szczęście są oni w mniejszości. Tak naprawdę to właśnie od moich rozmówców w największym stopniu uczę się pokory.
- Jaki więc będzie twój następny tomik? Jeśli, jak wspomniałeś, kiedyś się ukaże...
- Na pewno inny. Niektórzy autorzy piszą cały czas tę samą książkę, w tym samym stylu, który po prostu ciągle dojrzewa. Ja póki co, przeskakuję z kwiatka na kwiatek. Może są to poszukiwania, które kiedyś bardziej się zawężą, a może taka jest już moja natura. Na pewno lubię eksperymentować z różnymi gatunkami. Cieszę się, że napisałem w życiu trochę sonetów, pantum, oktawę... Ale przede mną jeszcze sporo.
- Jakieś pomysły?
- Na pewno chciałbym pobawić się np. w poetyckie transkrypcje. Chodzi o tłumaczenie tekstów nierymowanych (czy po prostu pisanych prozą) na rymowane, czyli takie przekładanie z polskiego na polski. Poza tym - chciałbym częściej bawić się w opisy świata zewnętrznego i częściej pisać wiersze, w których moja osoba nie będzie podmiotem lirycznym. Chodzi o coraz dalej idące oddzielanie tekstu od autora, na tyle, na ile ma to sens. Wiadomo, twórca jest zawsze obecny wierszu. Czy chce czy nie chce.
- A tak już na koniec - bo zawsze chciałem cię o to zapytać - czy warto w ogóle zajmować się poezją? W dzisiejszych czasach?
- Odpowiem więc w duchu dzisiejszych, indywidualistycznych czasów: jeśli ktoś czuje poezję, to warto. Nie ma sensu namawiać kogoś na siłę, ale zniechęcać też nie ma co. Zwłaszcza, że odeszło się już od wizji poety, który jest nierobem i cierpi na gruźlicę. To pasja, jak każda inna. Może jej ciężar gatunkowy jest większy niż np. ma to miejsce w przypadku wędkarstwa; w końcu poruszane są sprawy egzystencjalne, nieraz bardzo bolesne.
Istnieją jednak dwa niezdrowe, skrajne sposoby postrzegania poety. Jeden z nich to wspomniany już obraz kogoś, kto unosi się nad ziemią i nie korzysta z toalety. Niekiedy ludzie przesadnie się zachwycają: "Ty piszesz!" Drugi z nich to postrzeganie autora wierszy jako łamagi, zwłaszcza, jeśli mówimy o mężczyźnie. To też stereotyp. Znam mnóstwo poetów, którzy są normalnymi, życiowymi ludźmi; mają jedną żonę, dzieci, zarabiają pieniądze, lubią pożartować i nie świrują. Trzeba więc zachować miarę i unikać frazesów.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Rozmowy TP
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze