Artykuły
Śladem naszych artykułów: Ojciec z synem jednak przed sąd!
Publikacja: Środa, 28 - Sierpień 2013r. , godz.: 11:32
Mowa o Andrzeju i Krzysztofie Sz.
z Prudnika. Prokuratura Rejonowa postawiła mężczyznom zarzuty znieważenia oraz stosowania przemocy i gróźb wobec funkcjonariuszy policji w celu zmuszenia do odstąpienia od prawnych czynności służbowych, powodując u nich naruszenie zdrowia. Podobne zarzuty usłyszał także Sebastian R. z Rudziczki. Akt oskarżenia przeciwko całej trójce trafił właśnie do sądu.
33-letni Krzysztof Sz. odpowie ponadto za uszkodzenie radiowozu. Wniosek o ściganie sprawcy i orzeczenie obowiązku naprawienia szkody złożył komendant powiatowy policji.
- Oskarżeni zarzucanych im czynów dopuścili się w sposób chuligański (art. 57a KK), w związku z czym kara może być i z pewnością będzie obostrzona - mówi dla "TP" zastępca prokuratora rejonowego Klaudiusz Juchniewicz.
Obostrzona, ale i tak znacznie łagodniejsza od kary, jaka by im groziła za czynną napaść na funkcjonariusza publicznego (nie do 3, a do 10 lat więzienia). A przyjęcia takiej właśnie kwalifikacji czynu nie wykluczał w trakcie postępowania szef prokuratury. Koniec końców śledczy nie zdecydowali się postawić mężczyznom o wiele cięższego gatunkowo zarzutu.
- Najwidoczniej prokurator prowadzący sprawę, po dokładnym przeanalizowaniu akt nie znalazł ku temu podstaw - dodaje prok. Juchniewicz.
Do ekscesów doszło w Wielką Sobotę (30 marca) przed godz. 17.00. Andrzej i Krzysztof Sz. wracali wraz z trzema znajomymi z meczu piłkarskiego Pogoni w Otmuchowie. Osobowym fordem mondeo, należącym do pierwszego z mężczyzn, kierował Jacek A. W Rudziczce, w okolicy sklepu spożywczego z powodu nadmiernej prędkości samochód został zatrzymany przez patrol ruchu drogowego. W tym samym czasie funkcjonariusze zatrzymali również inny pojazd - volkswagen passat, na krapkowickich numerach rejestracyjnych.
- Obaj kierowcy zachowywali się spokojnie, nie wykazywali żadnej agresji w stosunku do nas. Wykonywali nasze polecenia, pytali czy za tak nieznaczne przekroczenie prędkości (odpowiednio 18 i 17 km/h - red.) mogą liczyć na pouczenie. Mając powyższe okoliczności na uwadze zarówno ja, jak i post. Witold R. podjęliśmy decyzję o pouczeniu - czytamy w zeznaniach starszego posterunkowego Marcina Ł. w aktach sprawy.
W trakcie rutynowych czynności z mondeo wysiadł Krzysztof Sz.
- Mężczyzna podszedł do mnie i zaczął zachowywać się arogancko - zeznaje posterunkowy Witold R. - Krzyczał, że powinniśmy zatrzymywać bandytów, przestępców, a nie ich za nieznaczne przekroczenie prędkości. Po chwili przeszedł na przednią część radiowozu i zaczął uderzać rękoma w maskę. Krzyczał w naszym kierunku, że to się zaraz skończy. Nie reagował na wezwania do zachowania zgodnego z prawem. Odmówił też podania swoich danych osobowych. Krzyczał: Pier... się, cwele, psy jeb..., kur..., szmaty, po czym odepchnął rękoma st. post. Marcina Ł.
- Byłem pewien, że Krzysiek uderzył w radiowóz. Poprosiłem go, aby się uspokoił i wsiadł do auta, ale mnie nie słuchał. Stawał się coraz bardziej impulsywny - potwierdził przesłuchany w charakterze świadka kierowca mondeo, 41-letni Jacek A.
- Agresja mężczyzny - kontynuuje st. post. Ł. - skupiła się na mnie, po raz kolejny mnie odepchnął i zaczął wymachiwać rękoma, uderzając mnie w twarz. Wobec powyższego przystąpiliśmy do obezwładniania mężczyzny, ale ten się wyrywał i szarpał, w dalszym ciągu nie reagował na polecenia służbowe. Próbowaliśmy założyć mu kajdanki, lecz ten cały czas się wyszarpywał i odpychał nas, uniemożliwiając wykonanie tej czynności. Wtedy z forda mondeo wysiadł starszy mężczyzna (inny z pasażerów, wspomniany 57-letni Andrzej Sz., ojciec Krzysztofa Sz. red.), który podszedł do nas i zaczął krzyczeć: Trepy jeb..., dziady pier..., skur... , chu..., puśćcie go, bo pożałujcie. Jak go nie wypuścicie, to was zapier...! Obaj mężczyźni na przemian do nas krzyczeli, że mamy ich puścić, bo inaczej nas zaj...
Wówczas do agresorów dołączył stojący pod sklepem 28-letni Sebastian R.
- Podbiegł do nas, krzycząc: puśćcie ich, kur...! - czytamy w dalszych zeznaniach st. post Ł. - Mężczyźni otoczyli nas i zaczęli atakować. W pewnym momencie poczułem, że zostałem złapany z tyłu za bark przez młodszego, którego próbował obezwładnić post. Witold R. W tym samym czasie dwaj pozostali napastnicy podeszli do mnie i na przemian zaczęli bić po całym ciele; młodszy uderzył mnie w twarz, a starszy zadał kilka ciosów w okolice brzucha. W pewnym momencie mężczyźni wyrwali mi z munduru kaptur. Wtedy też telefonicznie poprosiłem dyżurnego KPP o udzielenie wsparcia innych patroli.
- Kiedy st. post. Marcin Ł. - kontynuuje post. R. - wzywał pomoc mężczyźni (Andrzej i Krzysztof Sz.) całą swoją agresję skierowali wobec mojej osoby. Starszy chwycił mnie za mundur i zaczął nim szarpać, natomiast młodszy w tym samym czasie uderzył mnie łokciem w twarz. Ten, który wyszedł zza sklepu nie atakował mnie - gdzieś odszedł. Użyliśmy ręcznego miotacza gazu, w wyniku czego starszy z atakujących mnie mężczyzn gdzieś się oddalił. Młodszy natomiast, będąc przez cały czas agresywnym, celowo uderzył trzykrotnie w tylne drzwi radiowozu, powodując ich wgniecenie. Ponadto podczas umieszczania go w radiowozie kopnął mnie w twarz.
Sytuację udało się opanować dopiero po przybyciu na miejsce posiłków - kolejnych czterech policjantów. Napastników skuto w kajdanki i odwieziono na komendę. Całej rozróbie przyglądał się tłum gapiów. Wielu świadków obciążyło oskarżonych swoimi zeznaniami, po części również ich znajomy, wspomniany Jacek A., który tamtego dnia "robił" za kierowcę.
- Andrzej łapał policjantów za ręce, zaczęła się szamotania. Sytuacja stała się bardzo dynamiczna i w pewnym momencie, można powiedzieć, że było trzech na dwóch funkcjonariuszy. Widząc co się dzieje próbowałem słownie uspokoić moich kolegów. W trakcie tego zajścia padły wyzwiska w stosunku do policjantów, ale trudno mi jednoznacznie powiedzieć, kto je wypowiadał. Andrzej Sz. widząc, że policjanci chcą zatrzymać jego syna, mówiąc potocznie, zareagował, ale zrobił to w niewłaściwy sposób. Chciał przemocą wymóc na policjantach, aby nie zatrzymywali Krzysztofa Sz.
Pozostali dwaj pasażerowie forda (jeden z nich jest pracownikiem Andrzeja Sz.) zeznali na korzyść prudniczan.
- Nie widziałem, aby doszło do jakiejkolwiek szarpaniny, zamieszania, zdarzenia z udziałem policjantów. Skoro sytuacja mnie nie dotyczyła, to nie zwracałem na nią uwagi - mówił Zdzisław Ś., który wyszedł z auta na papierosa. - Po chwili do samochodu powrócili Ireneusz K. i Jacek A. i odjechaliśmy z tego miejsca, nie pytałem się ich nawet dlaczego z nami nie jadą dalej Krzysztof i Andrzej Sz.
Oskarżeni podają zupełnie inną wersję wydarzeń niż obciążający ich świadkowie. Według nich to funkcjonariusze byli brutalni.
- Syn zwrócił policjantom uwagę, dlaczego są bez czapki i porozpinani. Wtedy zaczęła się pomiędzy nimi dyskusja i przepychanki słowne. W pewnym momencie policjanci rzucili się na mojego syna i chcieli go, mówiąc potocznie, skuć i zatrzymać. Wywiązała się pomiędzy nimi szarpanina i policjanci wrzucili go do radiowozu na tylne siedzenie. Ja widziałem to wszystko z naszego samochodu. Podszedłem do policjantów i zapytałem dlaczego go skuwacie, powiedziałem aby go wypuścili. Nie przypominam sobie, abym użył w stosunku do policjantów słów obelżywych. Kiedy z nimi rozmawiałem, oni rzucili się na mnie i chcieli mnie również skuć. Prawdą jest, iż broniłem się przed tym i doszło pomiędzy nami do szarpaniny. Nie pamiętam, abym w trakcie tego zajścia uderzył któregoś z policjantów. Ja żadnemu z nich nie groziłem pozbawieniem życia, ani nie powoływałem się na znajomości w celu zwolnienia ich z pracy. Z ogłoszonych mi zarzutów przyznaję się jedynie do tego, że faktycznie wdałem się w przepychanki i szarpaninę z tymi policjantami. Nie widziałem, aby mój syn uderzył któregoś z policjantów i nie słyszałem, aby używał wobec nich słów obelżywych - zeznał na początku postępowania Andrzej Sz., były piłkarz i działacz Pogoni, a dziś lokalny biznesmen.
- Opierając swoje dłonie o maskę radiowozu wyraziłem się: "co to za prędkość, po co ten mandat?". Po tych słowach policjanci w sposób do tej pory mi nie spotykany, z pełną agresją podeszli do mnie i rozpoczęli zakuwanie mnie. Żaden z nich nie próbował ze mną rozmawiać, ostrzegać lub dyplomatycznie rozwiązać problem. W związku z tym, iż zakucie mnie w kajdanki zrozumiałem jako definitywny ruch ujęcia przestępcy, nie zgodziłem się na to, bo nie byłem żadnym przestępcą. Po tym fakcie panowie policjanci skłaniali mnie na siłę do zapięcia mi kajdanek na ręce, rzucając mnie na drzwi radiowozu i używając do tego dużą ilość gazu łzawiącego. Oświadczam, iż mimo, że byłem pod działaniem alkoholu wszystkie moje czyny i zachowanie były w pełni pod kontrolą. Natomiast takie zachowanie służb mundurowych jest dla mnie, jako osoby nie karanej i nie mającej problemów z prawem, nie do przyjęcia. Nie wykonywałem niczego w stosunku do policjantów, co mogłoby narazić ich na utratę zdrowia - to już zeznania Krzysztofa Sz., który twierdzi, że w wyniku działań funkcjonariuszy doznał urazu nadgarstka, łokcia, nogi oraz otarcia naskórka na plecach. - Przyznaję się, że w trakcie zajścia nie zgadzałem się na to, co wykonywali wobec mnie policjanci i nadszarpnąłem prawa w postaci wulgarnych słów w stosunku do nich. Na pewno żadnego z nich nie uderzyłem, lecz nie mogę zaprzeczyć, iż któryś z nich mógł być uderzony przez osobę trzecią, a chodzi mi tu o tego nieznanego mi mężczyznę, który włączył się w to zdarzenie przypadkowo. Prawdą jest, iż wyszarpywałem się policjantom, bo nie chciałem, aby mi zakuli kajdanki. Absolutnie w żaden sposób żadnemu z policjantów nie groziłem, nie powoływałem się też na żadne znajomości. Chcę dodać, iż cała sytuacja była mocno stresująca i nie wykluczam na chwilę obecną, że pewne fakty z tego zdarzenie mogłem pominąć z uwagi na chwilową niepamięć, ale wierzę, że te fakty zostaną zweryfikowane.
Do winy przyznał się tylko Sebastian R. (mężczyzna był już wcześniej karany).
- Nie pamiętam skąd, ale wracałem z wioski do swojego miejsca zamieszkania w Rudziczce i przez przypadek zauważyłem stojący patrol policji na wysokości sklepu, a obok jakichś mężczyzn. Dokładnie nie pamiętam, co się wydarzyło, gdyż byłem dość mocno pijany, jednak znam swój charakter i wiem, że po alkoholu jestem agresywny i mogłem to zrobić. Nie pamiętam kiedy i jak doskoczyłem do tych policjantów, ani nawet ilu ich było, oraz w jaki sposób uderzałem czy też popychałem. Nie znam tych mężczyzn (Andrzeja i Krzysztofa Sz.). Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale chyba to ten alkohol spowodował, że byłem agresywny względem policjantów. Żałuję tego, co się stało.
Oskarżeni w chwili zajścia mieli w organizmie od 1,5 do 2,8 promila alkoholu. Sebastian R. oświadczył, że wypił wcześniej 3 litry piwa, ojciec z synem zaś, jak podali, spożyli podczas meczu po 1,5 litra tego samego napoju na głowę.
Andrzej i Krzysztof Sz. są prywatnie krewnymi komendanta głównego policji, Marka Działoszyńskiego. Jest to o tyle istotne, że w trakcie zdarzenia obaj zdaniem świadków wielokrotnie powoływali się na znajomości w środowisku policyjnym.
- Młodszy z mężczyzn krzyczał, że jeśli ich nie puścimy, to nas zniszczą, że mają układy i koneksje na wysokim szczeblu policji. Krzyczał też: Tylko telefon w poniedziałek... Mam adwokata, on mnie obroni, a wy będziecie mieli prze...! Załatwimy tak, że was wyj... z roboty, już nie pracujecie, chu...! - zeznał post. Witold R.
W podobnym tonie, według relacji kolejnych świadków - m.in. policjantki i policjanta, którzy dojechali na interwencję, oraz kierowcy drugiego z zatrzymanych aut, wypowiadał się również ojciec Krzysztofa Sz. Oto tylko wybrane cytaty:
- Andrzej Sz. odgrażał się, że załatwi policjantów drogówki, że on tego tak nie zostawi. Twierdził, że jesteśmy śmieszni, zwracał się do mnie na "ty".
- Kilkukrotnie stwierdził, że mnie zwolni z pracy, że ma znajomości, że mogę sobie szukać roboty przy kopaniu rowów.
- Atakował policjanta i chciał żeby puścili tamtą osobę. Był agresywny w stosunku do funkcjonariuszy, groził im zwolnieniem z pracy.
Obaj oskarżeni zaprzeczyli, że powoływali się na jakiekolwiek znajomości. Zdaniem prudnickiej prokuratury kwestia ta, jak zaznaczył jeszcze na początku śledztwa jej szef Jacek Placzek, nie ma tu żadnego znaczenia.
- W prawie każdej tego typu sprawie, kiedy jest konflikt między osobą cywilną a funkcjonariuszem, osoba, wobec której policja podejmuje interwencję, powołuje się na jakieś wpływy i się odgraża. Gdybyśmy mieli badać każdy przypadek, że ktoś coś zapowiada, np. że kogoś zwolni, albo ma ciocię, wujka gdzieś, to byśmy odbiegali od meritum sprawy - mówił.
Dociekliwych zastanawia jednak, dlaczego wobec mężczyzn nie zastosowano żadnego środka zapobiegawczego, chociażby dozoru policji. W podobnych sprawach często stosowany jest nawet areszt tymczasowy.
- Musi istnieć racjonalna potrzeba zastosowania takich środków - ukrywanie się, mataczenie, grożąca bardzo surowa kara. W tym przypadku takiej okoliczności nie było. Zresztą świat idzie w takim kierunki, szczególnie u nas, i słusznie, by nie pozbawiać wolności ludzi, wobec których nie zapadł wyrok sądowy, kiedy nie wynika to z potrzeby zapewnienia prawidłowego toku postępowania - wyjaśniał prok. Jacek Placzek.
Dodajmy, że Andrzeja i Krzysztofa Sz. zwolniono z policyjnej izby zatrzymań już w godzinach dopołudniowych następnego dnia po zdarzeniu. Komendant powiatowy Andrzej Kłakowicz tłumaczył, że do tego czasu wykonano z nimi niezbędne czynności procesowe i nie było potrzeby przetrzymywać ich dłużej.
- Nie wiem kim są podejrzani i z kim są spowinowaceni - przekonywał w kwietniowej rozmowie z naszą gazetą.
O całej sprawie zrobiło się głośno po publikacji "TP". Wcześniej prudnicka policja o zajściu nie wydała nawet krótkiego komunikatu.
Proces ruszy pod koniec września. Prokurator będzie się domagał kar od 9 do 18 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na okres 2 i 3 lat oraz zasądzenia nawiązek w wysokości od 350 zł do 1.000 zł. Poszkodowani policjanci, jak wynika z opinii biegłych, doznali m.in.stłuczeń policzka, podbrzusza i łopatki. (w) Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Sądy, prokuratura, wyroki
Kategoria: Śladem naszych artykułów
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze