Artykuły
Zofia Kulig: Maleńkie cegiełki, które budowały osobowość
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Środa, 7 - Sierpień 2013r. , godz.: 10:12
- Traktowałam prowadzenie klubu nie tylko jako hobby, pasję; w zasadzie była to moja praca. Przygotowania do spotkań, warsztatów, cała masa czasu poświęcona wierszom, także od strony teorii - zaznacza Zofia Kulig, ostatni opiekun prudnickiego Klubu Ludzi Piszących, który w czerwcu bieżącego roku zakończył swoją działalność.
- Czy możemy mówić, tak naprawdę, o rozwiązaniu klubu czy jedynie o zawieszeniu jego działalności?
- Być może prawdziwa okaże się druga odpowiedź. Ja jedynie zrzekłam się funkcji osoby prowadzącej. Na chwilę obecną nie ma nikogo, kto chciałby mnie zastąpić, więc klub, póki co, zakończył działalność. Dalej już wszystko zależy od woli osób, które klub tworzyły.
- Jaki był powód pani rezygnacji?
- Ostatnio często wyjeżdżam w góry, więc miałam problem z ustalaniem terminów spotkań oraz przygotowywaniem się do nich.
- Z tego, co mi wiadomo, rozkręca pani z mężem działalność. Turystyczną? Letniskową?
- Do końca jeszcze nie wiemy, co to tak naprawdę będzie, ale niewątpliwie chcę się wzorować na gospodarstwach agroturystycznych. Nasze plany są powiązane z odejściem mojego męża na emeryturę; bez niego nie wyobrażam sobie, żeby tam być, przynajmniej nie przez dłuższy czas. Już niedługo mąż kończy pracę. W perspektywie mamy całkowity wyjazd z Prudnika.
Uznałam, że nie ma sensu zaskakiwać otoczenia nagłym wyjazdem. Niech to się dzieje powoli. Podkreślam, zrzekłam się tylko bycia opiekunem. Z kolegami i koleżankami po piórze zawsze możemy się spotkać. Jeśli ludzie będą chcieli przychodzić - będzie klub.
- Gdyby popatrzeć z boku na działalność klubu, nie wydaje się, by prezesowanie było szczególnie absorbujące. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę.
- Nie mogę wypowiadać się za innych, ale ja dawałam z siebie bardzo dużo. Spędzałam codziennie przy komputerze co najmniej 5 godzin. Traktowałam prowadzenie klubu nie tylko jako hobby, pasję; w zasadzie była to moja praca. Przygotowania do spotkań, warsztatów, cała masa czasu poświęcona wierszom, także od strony teorii. To wymaga czasu.
Ale chyba wiem, skąd pańskie pytanie. Być może praca klubu powinna wyglądać inaczej. Na spotkania klubowe ludzie powinni przychodzić z utworami, dzielić się nimi, omawiać. Bardzo często tak nie było, choć nie tyczy się to może wszystkich. Starałam nie, aby spotkania nie polegały tylko na dzieleniu się twórczością. To było coś więcej. Dowodem może być czas przeprowadzonych spotkań. Niekiedy od 16.00 do 20.00. Przy tak małej liczbie osób praca była dokładna. Przynosiłam ze sobą artykuły z książek, gazet; analizowaliśmy każde zdanie. Poza tym klub to nie tylko czwartkowe spotkania (raz w miesiącu (przyp. red.)), ale również imprezy towarzyszące, np. spotkania autorskie.
- Opiekun klubu w pewnym sensie uczy pisania. Jakie jest kryterium wybierania osoby, która ma się tym zajmować? W różnych zawodach mamy stopnie awansu. W literaturze kryteria wydają się być bardziej płynne...
- Słowo "uczy" zamieniłaby tutaj na "dzieli się". Tym, co potrafi, co wie...
- Ale jest to jednak ktoś wyżej...
- To kolega czy koleżanka, który się opiekuje.
- Czy np. bycie po publikacji książkowej ma tutaj znaczenie?
- Tu trzeba spytać Danieli, która przed sześcioma laty zaproponowała, bym została opiekunką. Na pewno dorobek ma tutaj znaczenie. Pewnych rzeczy trzeba się nauczyć, a niektóre należy po prostu w sobie mieć. Jest to choćby odwaga w kontaktach z ludźmi. Gdy pierwszy raz w życiu prezentowałam swoje wiersze przed osobami z klubu, myślałam, że zemdleję. Teraz jest to dla mnie przyjemnością, zwłaszcza, kiedy widzę akceptację strony słuchającej. Jeśli ktoś jest nieśmiały, to choćby miał wiele do powiedzenia, nie przekaże tego.
- Niektórzy moi koledzy - poeci, mniej lub bardziej wprost, krytykowali klub, zarzucając mu np. prowincjonalność, niedostatek umiejętności. Proszę się do tego odnieść.
- Młodsi koledzy (tak to już chyba jest i będzie) są często zadufani w sobie (żeby nie użyć słowa: przemądrzali). W tym, co mogliśmy nieraz przeczytać (np. na łamach "Tygodnika"), była też złośliwość. Warto przy okazji zwrócić uwagę, że takie osoby nie doceniały tak naprawdę istoty istnienia klubu. Podchodziły do sprawy w sposób zbyt radyklany. To nie był przecież żaden związek pisarski, tu chodziło o dobrą wolę ludzi, którzy chcą się spotykać. Podobnie jest ze zrzeszeniami hafciarstwa czy kroszonkarstwa. Nikt tam przecież nie doszukuje się profesjonalizmu. Jeśli mogliśmy się z czegoś cieszyć, to z licznych nagród czy wyróżnień, także w konkursach ogólnopolskich. Jesteśmy amatorami i jako amatorzy zostaliśmy dostrzeżeni.
Trzeba też powiedzieć, że młody człowiek zawsze będzie różnił się od pokolenia swoich rodziców. Tak to już jest.
- Czy pani wyjazdy w góry były jedynym powodem zakończenia działalności klubu?
- Pewne sytuacje spotęgowały moją decyzję. Niektóre osoby na spotkaniach same oświadczały: ja już nie będę przychodził; zazwyczaj powodem był stan zdrowia, swojego lub bliskiej osoby. Wiadomo, inaczej funkcjonuje człowiek mający 20 czy 30 lat, a inaczej mający 70 czy 80. Nieraz przychodziły 2 czy 3 osoby (wpisanych było kilkanaście). Były też tzw. "martwe dusze", które pojawiały się tylko, jak się coś działo (np. dawały wiersze do tomików).
Nieraz jak przychodziło do prezentacji klubu na zewnątrz, zostawałam tylko ja z Danielą. Posiłkowałam się wtedy różnymi ludźmi, którzy są w stanie coś przeczytać. Było mi przykro, bo co ze mnie za opiekunka, skoro nie mam ludzi.
Dojrzałam chyba do tego, że wystarczy mi telefon do kolegi czy koleżanki po piórze i umówienie się na zwykłe towarzyskie spotkanie. Można wtedy porozmawiać o literaturze, pokazać wiersze.
- Czy po tych sześciu latach ma pani poczucie, że coś można było zrobić lepiej?
- Spotkania mogły się odbywać co najmniej dwa razy w miesiącu (zamiast raz). Przydałoby się też przedstawienie dorobku klubu w internecie. Brakowało osób, które zajęłyby się tym w sieci.
- A co najlepiej się udało?
- To niech już inni ocenią. Cieszę się jednak, że podsumowaniem są dwie wydane ostatnio antologie: "Rozmiary słów" i "Zasłuchani w ciszę". Można to uznać za zwieńczenie działalności.
Muszę też powiedzieć, że klub wywarł w moim życiu niemałe znaczenie. Twórczość, kontakt z ludźmi, prezentowanie poezji, spotkania autorskie. To były takie maleńkie cegiełki, które budowały moją osobowość. Kocham poezję; uwielbiam czytać wiersze, nawet te, które mi się nie podobają. Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Rozmowy TP
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze