Artykuły
Karol Koziarowski: Żyłka społecznika towarzyszyła mi od zawsze
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Środa, 8 - Maj 2013r. , godz.: 10:50
Rozmowa z Karolem Koziarowskim, emerytowanym nauczycielem biologii i chemii, miłośnikiem przyrody, laureatem "Wieży Woka" w kategorii "Człowiek Roku 2012".
- Udziela się pan społecznie już od dawna. Proszę przypomnieć młodszym czytelnikom swoją wcześniejszą aktywność.
- Kiedy jeszcze pracowałem w szkole w Łące Prudnickiej, należałem do amatorskiego zespołu teatralnego. Przygotowywaliśmy różne sztuki. Nie była to jakaś chałtura, zawsze przyjeżdżał profesjonalny aktor z Opola i mieliśmy próby. Jeździliśmy później po okolicznych miejscowościach. Ciągnął nas traktor i przyczepa (śmiech).
W Łące Prudnickiej założyłem też od podstaw pracownię biologiczną, wygrałem wtedy konkurs z tym związany, dzięki temu dostaliśmy wyposażenie, odczynniki chemiczne itd. Szkoła musiała też mieć działkę, określone rośliny. Mieliśmy nawet dwa ule. Nasza działka była wzorcowa, przyjeżdżali do nas nauczyciele z całego województwa, ówczesny inspektor oświaty, przedstawiciel kuratorium z Opola.
Jeśli chodzi o Łąkę Prudnicką, miałem jeszcze swój udział w pracy LZS-u i duży wkład w powstawanie boiska wielofunkcyjnego. Wspólnie z dziećmi sadziłem drzewa, od Łąki do Moszczanki - topole. Była taka akcja - "Milion drzew i sto milionów krzewów na tysiąclecie Państwa Polskiego". Nawiązałem kontakt z wydziałem rolnictwa, dostawaliśmy wtedy sadzonki drzew i krzewów, wśród dzieci rozprowadziłem ich kilka tysięcy. Sporo rośnie do dzisiaj.
Udzielałem się też w balecie motocyklowym. Podczas jazdy wykonuje się różne akrobacje na motocyklach, jeździliśmy zwłaszcza po Śląsku. Dużo było zamówień na występy.
Ze szkoły w Łące Prudnickiej przeniosłem się do Liceum Ogólnokształcącego nr 1, potem przeszedłem do Studium Nauczycielskiego. W 1994 roku musiałem przejść na emeryturę, ciężko wtedy zachorowałem, doszło do pęknięcia tętniaka mózgowego. Długo leżałem w szpitalu, ledwo mnie odratowali. Później musiałem na nowo nauczyć się chodzić i mówić, trwało to ponad dwa lata. Doszedłem do siebie, ale żaden lekarz nie dał mi zgody na zatrudnienie. Zaryzykowałem i wróciłem do zawodu na własną odpowiedzialność, ale wytrzymałem tylko do półrocza. Wystawiłem oceny i poprosiłem o zwolnienie. Teraz zajmuję się już tylko społeczną działalnością. To mój konik.
Pracowałem w Lidze Ochrony Przyrody, śpiewałem w chórze "Jutrzenka", nawiązałem współpracę z kołem łowieckim "Borsuk". Publikowałem artykuły, np. w "Działkowcu", różne, o ślimakach, kleszczach, krzewach... Pisałem kiedyś np. o sąsiedztwie roślin; jedne z nich się lubią, a inne nie. Jeśli pan posadzi fasolę koło ziemniaków, nie będzie rosła.
- Wróćmy teraz do pańskiej bieżącej, lokalnej działalności. Podjął pan starania o objęcie ochroną kilku drzew na naszym terenie...
- Sprawa jest w trakcie realizacji, trwa ustalanie właścicieli działek. Te drzewa będą pomnikami, kwestia zawieszenia tablic.
Sprawa trwa od 2007 roku. Na początku wysłałem pismo do Urzędu Wojewódzkiego i zgłosiłem tam 9 drzew, m.in. platana przy "Frotexie", dąb na ul. Słowiczej, trzy drzewa w Rudziczce (platan, dąb czerwony i wiąz), dąb we Wierzbcu. Od wojewody otrzymałem prośbę, by przekazać sprawę gminie. Tak też zrobiłem. Pismo długo leżało w szufladzie. Właściwie po trzech latach ktoś się dopiero za to wziął. Została powołana komisja, chodziło o ocenę tych drzew. Jeździliśmy wtedy, oglądaliśmy i zapadła decyzja, by objąć je ochroną.
Podobne działania podejmowałem w Głuchołazach i tam poszło o wiele szybciej, urzędnicy stanęli na wysokości zadania - pojechali, przybili tabliczki. Po miesiącu wszystko było załatwione. Gdy opowiadałem o tym pracownikom u nas, w gminie - nie wierzyli.
- Nieraz pisze pan o prudnickim parku. Jakieś nowe pomysły na jego zagospodarowanie, zmiany?
- Usunąłbym np. nadmiar liści. Jest to wprawdzie naturalny nawóz, ale w pobliżu alejek jest ich trochę za dużo. Są tam rośliny chronione: zawilec, gajowiec żółty, dąbrówka rozłogowa, bluszcz pospolity. Aby ich nie uszkodzić, nie można swobodnie wygrabywać liści. Jeśli chodzi o nasz park, bez decyzji konserwatora nic nie można zrobić. Wiem, że jest teraz zgoda na wycięcie 11 drzew.
Mamy w naszym parku miejsca, w których alejki wyglądają mało estetycznie, niektóre są niedokończone, inne pominięte. Wykonałem 34 tabliczki z metrykami najcenniejszych drzew parkowych, sprawa jest w trakcie realizacji. Będą słupki kamienne i wspomniane tabliczki, a na nich: nazwa drzewa (polska i łacińska), wiek, obwód. Będą one stały przy najcenniejszych okazach, chodzi o: buki, sosny, kasztanowce, jesiony, graby, wiązy.
W naszym parku są też miejsca, gdzie zupełnie nie ma drzew. Proponowałem naczelnikowi nowe nasadzenia, np. na wschód od kortów tenisowych, ale - jak wspominałem - nie można swobodnie działać, bo rękę na tym wszystkim trzyma konserwator przyrody.
W parku jest też mnóstwo dzikich ścieżek, które ludzie wydeptują. Jest ich mnóstwo. I niech już takie zostaną.
- To prawda, próba zmiany tego stanu rzeczy to zwykle walka z wiatrakami. Zresztą ścieżki dla pieszych powinny być tworzone, w miarę możliwości, według tego, jak ludzie chodzą.
- Tam, gdzie wydepczą, trzeba zostawić. Droga powinna być tam, gdzie ludziom jest najwygodniej chodzić.
Można by też było niezadrzewione miejsca przeznaczyć na polany, gdzie ludzie siedzieliby na kocach i odpoczywali. Jedna pasowałaby od strony ul. Dąbrowskiego, prawie naprzeciw zakładu samochodowego. No i druga - koło kortów tenisowych.
Współpracuję dużo z przedszkolami - numer 1, 3 i 4. Przygotowuję pomoce dydaktyczne do zajęć przyrodniczych. Zrobiłem ich już kilkadziesiąt. Wykorzystuję elementy naturalne, np. kłącze, liście przyklejone nad kłączem.
Nawiązałem też współpracę ze Szkołą Podstawową nr 3. Tu także pomagam, jeśli chodzi o pomoce dydaktyczne i wyposażenie pracowni. Współpracuję również z panią Grażyną Kunką, jeśli chodzi o przygotowywanie różnych pomocy w ramach akcji "Cała Polska Czyta Dzieciom". Chodzi o sadzenie drzewek, robienie tabliczek. Jedno drzewo nawet podarowałem, wyhodowane przeze mnie. Otrzymałem nawet dyplom Honorowego Obywatela Szkoły Podstawowej nr 3.
Kiedy uczyłem w Studium Nauczycielskim, uporządkowałem z kolei działkę szkolną, założyłem sad, złożony ze 120 drzew owocowych. Kiedy poszedłem na emeryturę, dużo z tego podupadło. Teraz liceum nr 2 połączone jest z "rolnikiem" i uczniowie opracowują plany rewitalizacji tego terenu.
Wyposażam też gabloty przy nadleśnictwie. Tym razem drzewem roku jest dąb, więc przygotowałem cztery zupełnie nowe gabloty. Jak rozpoznajemy dęby? Kogo żywi dąb? Jakie są pożytki z dębu? No i rodzaje dębów.
- Obserwując pana, trudno nie zapytać, skąd pan bierze tyle zapału i pozytywnej energii?
- Ja po prostu lubię to robić! Mam satysfakcję, gdy jestem komuś potrzebny, mimo, że mam już trochę lat. To dla mnie zachęta! Poza tym żyłka społecznika towarzyszyła mi od zawsze. Bez oglądania się na korzyści finansowe. Coś zawsze dłubię w domu. Trzeba zbierać, suszyć, naklejać. W przedszkolach są całe wystawy moich prac.
Obecnie planuję napisać artykuł przedstawiający ocenę czystości powietrza na podstawie skali porostowej. Mam tu na myśli porosty nadrzewne. Naziemnych w ogóle tutaj nie ma. Jeśli chodzi o centrum miasta, mamy pustynię porostową. Duże skażenie dwutlenkiem siarki. Pierwsze porosty pojawiają się dopiero koło szpitala i o dziwo na ul. Słowiańskiej. Porosty są bardzo czułe, bo pobierają wodę z powietrza. Pobierają wszystko, co tam jest, także metale ciężkie, które spływają po korze. Są wrażliwe na kadm, cynk, miedź, metale ciężkie... Przez to giną. Są doskonałymi wskaźnikami czystości powietrza.
Chcę ludziom przybliżać pewne rzeczy, bo wiedza przyrodnicza jest niewielka. Widzę, że wiele osób nie rozróżnia podstawowych roślin. Kiedyś, wracając z działki, słyszałem rozmowę dwóch facetów. Jeden powiedział do drugiego: "A mówiłem ci, baranie, że to jest buk". Faktycznie, to był buk. Kiedyś uczniowie mieli sporo zajęć terenowych, zawsze przywiązywałem do tego wagę.
W ogóle - nie zdarzyło mi się, żebym zostawił kiedyś ucznia na drugi rok w tej samej klasie. Tak go zawsze wymęczyłem, że musiał nadrobić, zaliczyć i przejść z pozytywną oceną (śmiech). Nigdy nie żałowałem czasu dla ucznia. Z moimi podopiecznymi pracowałem również społecznie. Przeprowadzałem konsultacje, także do matury. Czasami przyszło 5 osób, innym razem 15. Zawsze czas znalazłem.
To wszystko nie byłoby oczywiście możliwe, gdyby nie moja żona Krystyna, która zawsze mnie wspomaga i jest bardzo wyrozumiała. Niekiedy nawet wyręcza mnie z niektórych zajęć domowych, żebym znalazł czas na swoje hobby. Słyszę też od niej dużo dobrych rad. Mamy wspólnie czworo dorosłych dzieci: Lidkę, Maćka, Karolinę i Michała. Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Rozmowy TP
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze