Artykuły
Firma Roku 2012: Ciągła gonitwa za klientem
Autor: DAMIAN WICHER.
Publikacja: Czwartek, 2 - Maj 2013r. , godz.: 11:01
W szranki stanęło wiele przedsiębiorstw - tych większych i mniejszych, ale zwycięzcą mogło zostać tylko jedno. Kapituła Wieży Woka
tytuł Firmy Roku 2012 przyznała Krystynie Dzielskiej, właścicielce Zakładu Krawieckiego "Mikrofaza" w Prudniku.
To było dla mnie wielkie zaskoczenie - komentuje szczęśliwa laureatka. - Nie przypuszczałam, że tylu ludzi będzie na mnie głosowało. Praktycznie codziennie odbieram gratulacje - od moich uczniów, klientów. Należało mi się - dzisiaj nawet jedna pani powiedziała. Nie wiem, czy się należało. Może... (uśmiech).
Krystyna Dzielska ukończyła krawiecką szkołę zawodową oraz - już po podjęciu pracy - zaocznie technikum ekonomiczne w Prudniku. W miejscowej spółdzielni wielobranżowej była m.in. kierownikiem. Szyć - jak podkreśla - lubiła od najmłodszych lat.
- Miałam kogo podpatrywać i od kogo się uczyć - mój wujek był krawcem, miał zakład w Białej. W domu też była maszyna - wspomina. - Z czasem spółdzielnia zaczęła się sypać i trzeba było coś wybrać, zresztą wszyscy stamtąd uciekali. Postanowiłam otworzyć swoją pracownię. Początkowo mieściła się przy tej samej ulicy co dziś (Sobieskiego - red.), tylko po drugiej stronie. Półtora roku później, po zakończeniu remontu kapitalnego budynku przeprowadzonego przez miasto, przeniosłam się do obecnego lokalu, w którym prowadzę działalność już 33 lata.
Czasy, w których prudniczanka rozkręcała biznes, sprzyjały rzemieślnikom.
- Na ulicy Sobieskiego były cztery zakłady krawieckie i każdy miał robotę. Każdy! Szyło się przede wszystkim na miarę. Wtedy nie było tak ubrań w sklepach, a jeżeli już, to nie takie, jakie by ktoś chciał. Nie brakowało za to tkanin. Dziś na miarę szyje się rzadko, około 80 procent pracy stanowią najróżniejsze przeróbki. Przełom w rzemieślnictwie nastąpił z chwilą wkroczenia na nasz rynek Chińczyka, który - co tu ukrywać - produkuje byle jakie, nietrwałe, coraz gorsze jakościowo rzeczy. Osobiście musiałam zmienić cały park maszynowy, inaczej bym nie przetrwała tego okresu. Ludzie coraz częściej wyciągają z szaf stare ubrania, bo się okazuje, że są dużo lepsze niż te oferowane do sprzedaży obecnie. Żeby w tej branży zarobić, i wcale nie jakieś kokosy, trzeba się dużo narobić. Od stycznia do połowy marca patrzy się, aby tylko przeżyć. Potem, kiedy przychodzą komunie, wesela czy egzaminy, zleceń przybywa. Mizeria znów jest we wrześniu, kiedy mieszkańcy wydają pieniądze głównie na podręczniki.
Pani Krystyna zatrudnia obecnie trzy osoby, w tym jedną stażystkę (z programu 55+) i jedną uczennicę. Bardzo chwali sobie współpracę z "pośredniakiem". W swojej zawodowej karierze wychowała 50 czeladników i 5 mistrzów krawieckich. Z każdym utrzymuje kontakt.
- Niestety, wiele moich uczennic wyjechało do Niemiec, zmusiły je do tego smutne realia w naszym kraju. Ale są też takie, które prowadzą własną działalność, jedna ma nawet dwa zakłady w Radomiu. Generalnie zapotrzebowanie na rzemieślników jest ogromne - żeby się o tym przekonać, wystarczy otworzyć gazetę czy wejść na stronę urzędu pracy. Dlatego tak ważne jest, aby postawić z powrotem na nogi szkolnictwo zawodowe. Pozwala ono zdobyć konkretny fach, ale też nie zamyka drogi, by pójść na studia. Mój syn codziennie powtarza, że gdyby wybrał zawodówkę, to miałby pracę. Niestety, moją, matki ambicją było żeby poszedł do liceum i skończył studia. I skończył, tyle że dziś siedzi bezrobotny w domu.
Nasza laureatka w wolnym czasie lubi popracować w przydomowym ogródku. Kocha kwiaty. Od siedmiu lat jej inną miłością są wędrówki. Wstąpiła nawet do PTTK.
- Dawniej na okrągło szyłam. Kiedy klient pilnie czegoś potrzebował, bo miał np. pogrzeb, brałam pracę do domu. Aż pewnego razu synowie wynieśli maszynę na strych i zabronili mi jej dotykać. I słusznie.
Krystyna Dzielska jest członkiem zarządu prudnickiego Cechu Rzemiosła i Przedsiębiorców oraz przewodniczącą komisji rewizyjnej i wiceszefową komisji egzaminacyjnej Izby Rzemieślniczej w Opolu.
- Obowiązków jest dużo, ale dwa, trzy razy do roku znajduję czas, by odwiedzić młodszego syna w Irlandii. On też wyjechał za chlebem i raczej, z tego co mówi, nie wróci do kraju. Ma tam rodzinę, dobrą pracę (jest biologiem w instytucie). Na dłuższy urlop nie mogę sobie pozwolić. To już nie to co kiedyś, że zamykało się zakład na miesiąc i wyjeżdżało. Dziś jest ciągła gonitwa za klientem. Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze