Artykuły
Zaproszenie do POK: Rzeźby Jacka Orlińskiego
Autor: MARTA LISIECKA.
Publikacja: Czwartek, 21 - Marzec 2013r. , godz.: 11:42
W piątek 22 marca w Pałacu Fränklów otwarta zostanie wystawa rzeźb Jacka Orlińskiego. Poniżej rozmowa z Janiną Orlińską - matką artysty oraz Grzegorzem Klubą - pracownikiem prudnickiego antykwariatu i księgarni "Libraria Silesiana".
ML: - Proszę powiedzieć co się dzieje z Jackiem, dlaczego go tu nie ma z nami?
JO: - Mój syn jest poważnie chory, ma problemy psychiczne, nie potrafi obecnie prowadzić samodzielnego życia. Przebywa w Ośrodku Pomocy Społecznej w Dzbańcach.
ML : - Jak rozpoczęła się ta przygoda z rzeźbą Jacka Orlińskiego?
GK: - Latem 2011 roku pani Janina zwróciła się do naszego antykwariatu o przejrzenie księgozbioru jej syna w mieszkaniu przy ulicy Młyńskiej. Mieszkanie to, tak naprawdę okazało się jedną, wielką pracownią, i od razu było widać, że mieszkał tam artysta. Mam na myśli pewien typowy "nieład artystyczny", czyli pomieszanie dłut, narzędzi, drzewa, wiader, pędzli i farb z książkami i przedmiotami codziennego użytku. No i oczywiście rzeźby, które wyróżniały się dobrym warsztatem i estetyką. To nie to samo, co ludowe świątki, rzeźbione przez amatorów. Tu widać było profesjonalizm.
JO: - Tak, rzeczywiście Jacek nigdy nie przykładał wagi do porządku.
ML: - Cóż, pani Janino, takie jest prawo artystów. Co było dalej?
GK: - Nie znamy się na rzeźbie, jesteśmy księgarnią, naszą domeną jest papier, zabrałem więc jedną rzeźbę i zaniosłem do Muzeum Ziemi Prudnickiej. Pani dyrektor Rzepiela była bardzo zaskoczona, że tej klasy artysta działa w naszym mieście. Szybko zapadła też decyzja o organizacji wystawy, która odbyła się w muzeum jesienią 2011.
JO: - Chciałabym w tym miejscu wyrazić swoją wdzięczność panu Grzesiowi i pracownikom antykwariatu "Libraria Silesiana" za wydobycie na światło dzienne twórczości mojego syna. Jacek był zawsze bardzo zamknięty w sobie, nie potrafił się "sprzedać", ale też chyba specjalnie nie zależało mu na popularności czy rozgłosie. Dawno temu muzeum w Opolu zaproponowało mu wystawę. A on odmówił. Zawsze był bardzo niezależny, samodzielnie podejmował decyzje, nikogo się nie pytał o zdanie.
ML: - Typowy introwertyk. Ale my, jako antykwariusze, możemy też sporo powiedzieć o jego osobowości, jak i warsztacie artystycznym, na podstawie jego księgozbioru. Coś na zasadzie - "pokaż mi swoje książki, a powiem ci jakim jesteś człowiekiem".
GK: - Jacek Orliński miał gigantyczny księgozbiór, w większości związany ze sztuką. Kupował chyba wszystko o sztuce, co było dostępne w prudnickich księgarniach.
JO: - Wydawał na książki wszystkie pieniądze, jakie miał. Ja mu często mówiłam: "Jacek, po co ci tyle tych książek, wciąż znosisz nowe do domu", ale on nie chciał mnie słuchać.
GK: - Sztuka była jego pasją, choć bibliofilem nie był. Te książki były mu potrzebne do pracy. Studiował teorię i historię sztuki, malarstwo, grafikę, rysunek, anatomię człowieka, modelunek, interesował się nawet architekturą zabytków. Praca rzeźbiarza wymaga wiedzy z bardzo wielu dziedzin sztuki. Pilnie studiował akt, szczególnie kobiecy, zafascynowany był dawnym, niemieckim i niderlandzkim malarstwem i rysunkiem: Cranachem, Baldungiem, Memlingiem. Stąd niektóre jego figury mają taki "średniowieczny" wygląd. Ale to jedynie inspiracja, nie naśladownictwo. Jego rzeźba ukazuje piękno pozornie brzydkich postaci, ale na tym właśnie polega sztuka. Oczywiście stoi za tym pewna filozofia, w jego przypadku bardzo chrześcijańska. Książki kupował także w naszym antykwariacie, choć nigdy się nie przyznał kim jest i co robi.
ML: - Zwykle nasi klienci ujawniają swe pasje, szczególnie te artystyczne. Szukają konkretnych, trudniej dostępnych tytułów, zamawiają je u nas, a my, jeśli je znajdziemy, sprowadzamy je dla nich.
GK: - Jacek jednak nigdy niczego nie zamówił, natomiast niezwykle skrupulatnie i precyzyjnie notował ołówkiem na wyklejce książki okoliczności jej zakupu, na przykład tak: "tę książkę kupiłem w księgarni w Prudniku przy ulicy Piastowskiej 35 dnia 12 marca 2010 o godzinie 14.43. Jacek Orliński". To był taki jego swoisty ekslibris. Czasami dodawał jakiś komentarz, czasami cenę książki, nie zawsze podawał miejsce zakupu, ale zawsze precyzyjnie datę i czas. Rozumiecie Państwo? Dla niego istotne znaczenie miał czas zakupu książki, podejrzewam nawet, że określone książki kupował o określonych godzinach. Mówię o tym dlatego, żebyśmy mogli lepiej zrozumieć jego osobowość. Dla niego czas i przestrzeń jest czymś innym, niż dla nas. Porządek jego świata jest inny.
ML : - Jakie były echa wystawy w Muzeum Ziemi Prudnickiej?
GK: - Niewielkie. Przyszedł jeden pan ze złotym sygnetem na palcu, który chciał za 200 - 300 zł załadować rzeźby do busa i sprzedać gdzieś w Polsce na giełdzie staroci. Ale to nie o to nam chodziło. Pani Janinie i nam zależało na znalezieniu poważnego marszanda, czy inwestora, bo twórczość Jacka Orlińskiego to także świetna inwestycja, który zapłaciłby pani Janinie godziwe pieniądze. Nie nam, bo my tu nie robimy żadnego interesu. Kupiliśmy od pani Janiny kilka rzeźb, aby mogła zaspokoić najpilniejsze potrzeby Jacka, i chętnie je odsprzedamy, gdy pojawi się chętny. A jeśli się nie pojawi, to pewnie wykupimy resztę w ciągu roku, czy dwóch lat, w miarę naszych skromnych możliwości finansowych, choć największym problemem są ograniczenia lokalowe, nie mamy tyle miejsca.
JO: - Panie Grzesiu, ludzie po prostu nie mają pieniędzy.
GK: - Myślę, pani Janino, że to bardziej kwestia edukacji niż pieniędzy. Pewien prudnicki biznesmen powiedział mi kiedyś, że on wpada w trzeci próg podatkowy (było to zanim wprowadzono podatek liniowy) już 2 albo 3 stycznia (jeśli 2 stycznia wypada w niedzielę). Dlatego świat wokół niego wydaje mu się tani. I dlatego nie kupi od nas starej pocztówki za 100 zł, bo przecież nowe pocztówki są na rogu w kiosku po złotówce. To tak dla skontrastowania z osobowością Jacka.
JO: - Pani Marto i panie Grzesiu, a jak wy sobie radzicie, przecież wiem, że wasz antykwariat poniósł ogromne koszty w związku z rzeźbami Jacka, a przecież wy też macie problemy finansowe?
ML: - Cóż, rynek książki jest trudny, zmienny. W tej chwili popyt jest słaby, ale w miarę stabilny, natomiast problemem jest bardzo słaby skup książki.
Starsi klienci, którzy kupowali książki z takim trudem w latach 70. i 80., często przeszacowują ich wartość, nie potrafią zaakceptować faktu, że te niechlujnie wydane, zniszczone książki są dziś niewiele warte, choć muszę przyznać, że coraz więcej ludzi oddaje nam książki za darmo. Młodsi z kolei próbują sami sprzedawać książki na allegro, i dopiero kiedy to zawodzi, przychodzą do nas. Dlatego Grzesiek musi sprowadzać książki z Warszawy.
Zniszczone, stare książki, których nikt nie chce przekazujemy do PSP nr 3. Od dłuższego czasu współpracujemy z panią Grażyną Kunką, która niezmordowanie zarządza biblioteką szkolną. Szkoła oddaje je na makulaturę, a za uzyskane pieniądze kupuje książki do szkolnej biblioteki. Grzesiek prowadzi też w szkole prelekcje dla dzieci o książkach. Staramy się, jak możemy, propagować czytelnictwo. Oczywiście z samego działu antykwarycznego nie utrzymalibyśmy się. Mamy regularny dział księgarski, bogatą paletę książek dla dzieci, tanią książkę, kupujemy końcówki nakładów, książki przecenione, na niektóre książki mamy ceny jak w hurtowniach, a i tak jest ciężko.
GK: - Czy konkurencja jest za duża? Myślę, że wręcz przeciwnie. Sąsiadujemy z księgarnią pana Tyrały i wspaniale się uzupełniamy. Mamy zupełnie inne książki: on ma nowości, hity wydawnicze, my tańszą książkę, ale nie najnowszą. Gdy ktoś u nas pyta o nowości to wysyłamy go do księgarni obok. I na odwrót. Teraz nie sposób mieć w ofercie wszystkiego, co jest wydawane. Dlatego choćby było i pięć księgarni na jednej ulicy, to nie ma to większego znaczenia, a nawet byłoby lepiej, bo oferta byłaby większa.
W naszym antykwariacie sprzedajemy grafikę, akwarele, malarstwo, starą fotografię, pocztówki, prasę, komiksy. A wracając do twórczości Jacka, to że robił szkice i rysunki, to normalne dla rzeźbiarza, ale widziałem u niego też sztalugi. Malował, pani Janino?
JO: - Nie wiem, zamykał się w tym swoim " królestwie", i nikogo nie wpuszczał, był typem samotnika.
ML: - Były próby zorganizowania kolejnej wystawy jego prac?
GK: - Próbowaliśmy. Wszystkie muzea w województwie opolskim odmówiły, bądź proponowały tak odległe terminy, że trudno je było do czegokolwiek odnieść.
ML: - Może trzeba było spróbować w większych miastach?
GK: - Powiem szczerze - gdyby Jacek rzeźbił penisy przybite do krzyża, albo całujące się lesbijki, to pewnie miałby wystawę w Warszawie, a może i w Nowym Jorku. Ale on rzeźbił coś przeciwnego. I wszyscy wiemy o co chodzi. Z jego warsztatem, techniką i talentem mógłby sporo osiągnąć, ale w naszych czasach bardzo ważna jest ideologia, a on jest artystą niepoprawnym ideologicznie. Ale na szczęście teraz mamy nową wystawę dzięki Marcie, która przejęła sprawy organizacyjne ze strony naszego antykwariatu.
ML: - Na jakiej podstawie można dokonać wyceny tych prac?
GK: - Dobre pytanie. Dzięki swoim znajomościom dotarłem do kogoś, kto robi profesjonalne wyceny dzieł sztuki dla potrzeb Ministerstwa Finansów, chodzi o przemyt dzieł sztuki, poważna sprawa, górna półka fachowców. Chciałem Jackowi zrobić taką profesjonalną wycenę. Jednak przez wrodzoną skromność nie wymienię sumy, jaką usłyszałem za taką usługę. Zdrowy rozsądek podpowiada, że ta kwota mogłaby przekroczyć wartość kolekcji. Pokazywałem zdjęcia prac historykom sztuki, mam koleżankę w Muzeum Narodowym w Warszawie, opinie były skrajnie różne. Tutaj naprawdę nie ma mądrych, a wszystko tak naprawdę weryfikuje rynek. Generalnie użyliśmy metody porównawczej. Na wartość dzieła sztuki wpływa autor, czas powstania, technika wykonania, materiał, wielkość, tematyka, stan zachowania i wiele innych czynników, ale można je porównywać z wartością dzieł innych autorów, dopasowując oczywiście do realiów rynkowych. Innego pomysłu nie mam.
ML: - Pani Janino, niech nam pani coś opowie o młodości Jacka, jego edukacji, początkach przygody ze sztuką.
JO: - Urodził się 1 lipca 1957 roku w Prudniku, tu też ukończył szkoły, zdał maturę, sztuką interesował się od wczesnej młodości, lubił rysować. Nie sprawiał trudności wychowawczych, nie ciągnęło go do kolegów, nie pił alkoholu. Był cichy, skromny, zamknięty w sobie. Rzeźby uczył się w Leśnicy, w pracowni Zygfryda Grossa.
GK: - Zygfryd Gross jest wybitnym rzeźbiarzem, laureatem wielu nagród i konkursów, jego prace można obejrzeć m.in. w sanktuarium Maryjnym w Jaworznie, czy w kościele Św. Krzyża w Warszawie (zainteresowanych odsyłamy na www.rzezba-gross.pl.).
JO: - W 1980 roku Jacek trafił do wojska. I to chyba była dla niego tragedia, on się do tego kompletnie nie nadawał. Służył w jednostce wojsk pancernych w Kożuchowie, gdzie podobno niejednemu chłopcu złamano życie. Jacek wrócił z wojska zmieniony, stan jego psychiki pogarszał się z roku na rok.
GK: - Chyba to wojsko rzeczywiście zrobiło na nim wrażenie, bo w jego książkach znaleźliśmy mapkę, na której Jacek rysował swoją podróż do jednostki.
ML: - Czego można spodziewać się po obecnej wystawie?
GK: - Po cichu liczymy, że może władze miasta zainteresują się swoim rodzimym artystą? Dobrze by było, żeby kolekcja miała swoje stałe miejsce, bo ciągłe przewożenie rzeźb niszczy drzewo. Czas pokaże, co będzie, choć sztuka jest ponadczasowa.
ML: - Dziękuję za rozmowę.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Weekend
Kategoria: Rozmowy TP
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze