Artykuły
Eryk Murlowski (1960-2013): Teraz jest czas...
Autor: ANDRZEJ DEREŃ.
Publikacja: Środa, 20 - Marzec 2013r. , godz.: 10:20
Czy ból może być dobry? Eryk Murlowski uczył nas że tak. Chcąc posiąść wiedzę, stać się lepszym człowiekiem, musimy doświadczyć bólu. Eryk dał nam ostatnią lekcję, najważniejszą i ostatnią w jego doczesnym życiu.
Trudno jest wyjaśnić wielkość człowieka, który nie zapisał się na kartach historii jako wojenny bohater, patriota, albo twórca doskonałego dzieła malarskiego. Nie mam jednak wątpliwości, że Eryk Murlowski z Chrzelic był wielkim człowiekiem, nie wstydzę się tego napisać - był moim bohaterem. Nigdy mu tego nie powiedziałem, ale zawsze darzyłem go ogromnym szacunkiem i podziwiałem go. Za wiele rzeczy.
Wraz z moim wspólnikiem, Grzegorzem Weigtem obserwowaliśmy jego pasję historii lokalnej, jak jego postrzeganie dziejów Chrzelic i okolic przeistaczało się ze swoistej naiwności amatora w niemalże profesjonalne podejście naukowca, poszukującego informacji w zapomnianych źródłach. Do końca nie twierdził, że posiadł całą wiedzę w tym zakresie. Całym sobą chłonął informacje przekazywane mu przez innych. Pamiętam jak opowiadał o swoich wizytach u Romana Sękowskiego, także u innych naukowców, których nazwisk nie znam lub nie pamiętam.
Jego pasja sztuk walki, choć dla mnie mało znana, emanowała z samej jego postawy i żelaznego uścisku dłoni. Uczył, że przy minimalnym wysiłku można zwalić przeciwnika z nóg, wystarczy lekko uderzyć w odpowiednie miejsce, zastosować sprytną dźwignię. Ale by nauka była naprawdę wartościowa trzeba się o tym przekonać na własnej skórze, doświadczyć bólu swojego przeciwnika. Imponowały jego międzynarodowe kontakty, spotkania i - to najbardziej niesamowite - umiejętność popularyzowania tej wiedzy w swojej rodzinnej wsi. Tylko Eryk mógł wymyślić coś tak zdawałoby się nieracjonalnego, jak centrum sztuki walki w Chrzelicach. Przewrócił świat do góry nogami, zmuszając mistrzów z przeróżnych rejonów globu by to oni przyjeżdżali do małej, śląskiej miejscowości. To przypadłość ludzi zakochanych w swojej ojcowiźnie, chcących uczynić z miejsca zamieszkania "środek świata". I Erykowi udawało się wyjątkowo dobrze.
I na koniec monocykle, niby sztuczka cyrkowa, z której Eryk uczynił wizytówkę Chrzelic, a pośrednio gminy i powiatu. W Prudniku pokazy chrzelickiej młodzieży pod kierunkiem Eyrka zawsze wywoływały duże zainteresowanie i aplauz.
Eryk emanował niespożytą energią, znając go miało się wrażenie, że gdyby w ciemnym pomieszczeniu zgasić światło, Eryk zacząłby świecić. Ta wyzbyta nachalności energia w połączeniu z optymizmem i osobistym, wysokim systemem wartości, budowała człowieka nietuzinkowego i wielkiego w naszym prudnickim mikrokosmosie. Pamiętam, że gdy rok temu wrocławska dziennikarka prosiła mnie o wskazanie ludzi ciekawych z ziemi prudnickiej, to pierwszą osobą, o której pomyślałem był Eryk Murlowski.
Nie lubię szufladkowania czyichś zasług i dokonań. Znając pasje Eryka jestem pewien, że krąg jego zainteresowań był szeroki, a życie nie skupiało się tylko wokół sztuk walki, lokalnej historii i monocyklingu. Miał rodzinę, której dobrze nie znałem, ale nawet pobieżny kontakt pokazywał, że to ludzie zgrani i kochający się.
Eryk pozostawił po sobie ogromną spuściznę, tę duchową i tę materialną, utrwaloną na kartach książek i czasopism, budynków w Chrzelicach.
Myśląc o Eryku odczuwam wielki niedosyt i przez głowę przemyka myśl: "przecież mógł jeszcze zrobić tyle wspaniałych rzeczy". Ale życie na ziemi jest już tak poukładanie, że po okresach dobrych, przychodzą czasy nijakie lub złe. Eryk nie dożył sędziwego wieku, nie dane mu było zostać siwym dziadkiem. Zapamiętam go, więc jako człowieka w sile wieku, uśmiechniętego, o żelaznym uścisku dłoni. To trochę tak, jak szkolny przyjaciel, z którym się żegnamy z naiwną nadzieją, że kiedyś, w jakiejś nieokreślonej przyszłości przyjdzie nam się ze sobą spotkać ponownie. Niech więc i śmierć Eryka będzie takim "szkolnym" pożegnaniem i nadzieją spotkania w przyszłości.Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze