Artykuły
Irlandczyk w Polsce: My Fight For Polish Freedom / Za wolność moją i waszą
Publikacja: Środa, 20 - Luty 2013r. , godz.: 10:24
My Fight For Polish Freedom
Christ, what other surprises has this crazy country got in store for me? My PRACTICAL SILESIAN WIFE'S PRACTICAL SILESIAN COUSINS, Kashia and Ania informed me of the law here where indiscretions on a bicycle will lead to penalty points on the same person's driving licence. I don't know who is crazier - those who made the law or those who put up with it. Can someone tell me, what relevance it is to someone's driving how they cycle their bike? Where the hell is the connection? When I drive, I am boring, I am safe, but mostly I am boring as you are when you have two young daughters. I go so slow trees have been known to overtake me. I'm obsessed with fuel consumption, therefore there are no violent bursts of speed to destroy my 6.4 /100km average. You will not meet a more conscientious driver. But on a bike? I'm crazy. I cycle like a horny chimp during mating season. And rightly so. People cycle because they want to feel like heroes. In this ultra-bland, homogenised world, we yearn for experiences that give freedom to the soul. Evertime I cycle I feel like I'm starring in a movie, an electric centaur, where my bike is an endorphin factory and there is nothing better than finding that perfect stretch of road or mountain path from which to escape gravity and touch the stars. But if I decide to cycle on that mountain path after a few beers I could lose my driving licence. What is the rule of law here concerned about? The trees? That my handlebars may scrape some bark off them as I tumble to my doom? Are they worried about me? If so, make it manditory to wear a cycling helmet. By all means fine those whose cycling endangers others, but please don't equate it with my driving. The reason most cyclists go nuts on two wheels, usually putting only their own lives in danger, is because they are extremely safe on four wheels and being human they need to let off a little steam. God, if the Polish system was in place in Ireland, there would be no drivers. Drinking and cycling there is the national pastime. We Irish have such a strong relationship with our bikes, that they are often regarded as members of the family. Cycling from the pub drunk is equivalent to your wife carrying you home on her back, as is the habit here in Poland. As a single man, I don't think there was a weekend where I didn't cycle home gibbering like a maniac but only after consuming enough frozen vodka to give me ballast. I find that a specific minus 5 temperature, diluted with enough of my type A+ blood, gives me a balance other beverages can't sustain. In common with a lot of Irishmen, I developed the ability to sleep while upright on my bike and would often wake to find myself sitting on the saddle and resting against a wall with two Irish Policemen honking the car horn and smiling. Ahh... Ireland... sometimes I miss it. I read some cyclists planned a demonstration to this law in Wroclaw city centre. But being Poland they chickened out. This gave me an idea; I contacted my Irish friend Spud Murphy in Katowice and told him to get his video camera to film my one-man protest where I was going to cycle butt naked down Zwyicestwa Street in Gliwice, loaded on Commando tonic wine, with my driving licence taped over my meat and two veg. This was the plan! I would strike a blow into the evil black hearts of those law-makers who are limiting our liberty! Yes! This was the plan! Then my father-in-law told me the law is changing next month and there will be no more penalty points for cycling offences. Crap.
Za wolność moją i waszą
Ciekawe, jakie jeszcze niespodzianki trzyma dla mnie w zanadrzu ten pokręcony kraj? Kasia i Ania, kuzynki mojej PRAKTYCZNEJ SLĄSKIEJ ŻONY, opowiedziały mi, że według tutejszych przepisów wykroczenie popełnione na rowerze skutkuje punktami karnymi na koncie kierowcy. Zastanawiam się, kto tutaj jest bardziej porąbany: ci, którzy wprowadzili takie przepisy, czy raczej ci, którzy je tolerują. Może ktoś mi wytłumaczy, jaki związek istnieje między jazdą na rowerze a prowadzeniem samochodu? Gdzie tu, cholera, zależność? Gdy prowadzę, jestem przewidywalny, jestem bezpieczny, ale przede wszystkim jestem przewidywalny, jak każdy, kto ma dwie małe córeczki.
Prowadzę wolno, tak wolno, że wyprzedzają mnie nawet drzewa. Zużycie paliwa stało się moją obsesją, zatem żadnych gwałtownych przyspieszeń, które mogłyby naruszyć średnią 6,4 l/100km. Nie ma bardziej skrupulatnego kierowcy ode mnie. Ale na rowerze? Wariuję. Pedałuję jak napalony szympans, który goni za samicą. I dobrze. Ludzie jeżdżą na rowerze, bo chcą się poczuć jak goście. Na tym skrajnie praktycznym, homogenicznym świecie potrzebujemy przeżyć, które przynoszą wolność naszej duszy. Gdy pedałuję, to za każdym razem czuję się jak gwiazda filmu, jak elektryczny centaur, przy którym mój rower jest jak fabryka endorfin. Szukam wtedy idealnej drogi lub górskiej ścieżki, gdzie mogę zapomnieć o grawitacji i stać się królem świata. Gdybym jednak zaryzykował jazdę po kilku piwach, mógłbym stracić prawo jazdy. Kogo chronią tutaj przepisy? Drzewa? Chodzi o to, że podczas przewrotki kierownica zdrapie z nich trochę kory? A może martwią się o mnie? W takim razie wprowadźcie obowiązkowe kaski.
Oczywistym jest, że powinno się ścigać tych rowerzystów, którzy są niebezpieczni dla innych, ale proszę, nie mieszajcie do tego mojej jazdy samochodem. Większość rowerzystów szaleje na dwóch kółkach. Dlaczego? Ano dlatego, że za kierownicą jeżdżą skrajnie bezpiecznie, a od czasu do czasu odczuwają potrzebę uwolnienia nadmiaru energii. To ludzkie. Mój Boże, gdyby polskie przepisy wprowadzić w Irlandii, nie byłoby tam żadnych kierowców. Pedałowanie po pijanemu to nasz sport narodowy. My, Irlandczycy odczuwamy tak silne przywiązanie do naszych rowerów, że często traktujemy je jakby były członkami naszych rodzin. Powrót z pubu na rowerze to odpowiednik sytuacji, gdy żona odnosi cię na plecach do domu, co jak wiadomo jest powszechnie praktykowane w Polsce. Za kawalerskich czasów nie było tygodnia, abym nie pedałował do domu bełkocząc jak maniak, ale zawsze po przyjęciu wystarczającej ilości mrożonej wódki, która stanowiła balast. Twierdzę, że w temperaturze - 5 stopni Celsjusza, rozpuszczona w odpowiedniej ilości mojej krwi grupy A+ , dociąża mnie tak skutecznie, że inne napoje nie mogą jej dorównać. Podobnie jak wielu Irlandczyków, opanowałem umiejętność spania w pozycji wyprostowanej na rowerze i często budziłem się na siodełku podpierając się przy tym ścianą, w towarzystwie dwóch irlandzkich policjantów trąbiących klaksonem i śmiejących się. ...Irlandio... czasami mi ciebie brakuje. Wyczytałem, że grupa rowerzystów miała zamiar demonstrować w centrum Wrocławia przeciwko temu prawu. Ale stchórzyli, jak to Polacy. To podsunęło mi pewien pomysł: Zadzwoniłem do Spuda Murphy’ego, mojego irlandzkiego przyjaciela z Katowic. Niech weźmie kamerę i sfilmuje mój jednoosobowy protest: Goły i napełniony winem Komandos przejadę na rowerze ul. Zwycięstwa w Gliwicach. Moje prawo jazdy nakleję sobie na przyrodzenie. To dopiero akcja! Cios prosto w serce układaczy przepisów, którzy ograniczają naszą wolność! Taki właśnie był plan, gdy mój teść oznajmił mi, że w przyszłym miesiącu przepisy się zmieniają. Już nie będzie punktów karnych za wykroczenia na rowerze.
I tyle.
Tłum.: A.L. i M.P.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Irlandczyk w Polsce
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze