Artykuły
Święta dawniej: Boże Narodzenie na Fischstraße
Autor: ADAM LUTOGNIEWSKI.
Publikacja: Środa, 19 - Grudzień 2012r. , godz.: 12:55
Obecna ulica Chrobrego, także w czasach gdy nazywała się Fischstraße (w dosłownym tłumaczeniu - ul. Rybna - przyp. red.), nie należała do bogatych dzielnic. Mieszkali tam szewce i tkacze pracujący w licznych prudnickich fabrykach, a także chałupnicy, którzy swoją przędzę regularnie dostarczali do zakładów Fränkla, do dalszej obróbki. W owym czasie, z górą sto lat temu, jedynym ich bogactwem były dzieci.
Dziesięcioro rodzeństwa nie było rzadkością. Domy w których mieszkały tak liczne rodziny stoją do dziś, możemy sobie zatem wyobrazić warunki, w jakich owe liczne dzieci dorastały. Pojecie prywatności nie istniało. Problemem było wygospodarowanie miejsca na legowisko na podłodze izby.
Klatka schodowa pełna śmiechu
W tej sytuacji miejscem zabaw w ciepłej porze roku było podwórko a zimą rolę tę spełniała sień domu i klatka schodowa. Dzieci zjeżdżały po poręczach, skakały po schodach a dziewczynki bawiły się lalkami na szerokich parapetach okien. Stojące na schodach szafy z rzeczami lokatorów służyły do zabawy w chowanego. Nietrudno wyobrazić sobie gwar i hałas, jaki panował na schodach. Na ogół nie wywoływał on zresztą protestów lokatorów, którzy sami pracując, sporo hałasowali.
Klatka schodowa była słabo oświetlona pojedynczymi lampami naftowymi, zatem coraz wcześniej zapadający zmierzch i zimno wyganiały z powrotem do mieszkania. Zbliżał się nieuchronnie 6 grudnia, dzień św. Mikołaja. A Mikołaj nie był bynajmniej dobrodusznym staruszkiem wynajętym do rozdawania prezentów. Jego nadejście oznajmiało dźwięczenie dzwonka i głuche stukanie pastorału, którym się podpierał. Ubrany w szaty biskupie, z rózgą w ręku egzaminował klęczące przed nim dzieci z dobrych i złych uczynków. Rózga służyła do bezzwłocznego wymierzania sprawiedliwości a ukarane dziecko musiało ją jeszcze ucałować. Nic dziwnego, że dzieci z bijącym sercem oczekiwały nadejścia Świętego. Oprócz kary była bowiem i nagroda: jabłka, orzechy i pierniki; przysmaki, którymi rzadko mogły się cieszyć dzieci z biednych rodzin na Fischstraße.
Na roraty
Czas mijał. Przygotowania do świąt Bożego Narodzenia stawały się coraz bardziej widoczne. Dzieci co rano uczestniczyły w roratach. Było jeszcze ciemno, gdy szły do kościoła, zatem oświetlały sobie drogę lampionami ze świecą w środku. Zwyczaj ten przetrwał zresztą dłużej. Starsi czytelnicy być może pamiętają jeszcze widok dzieci podążających przed świtem na roraty. W domach zaś praca była coraz bardziej wytężona: pieczono pierniki i ciasta, przygotowywano prezenty. Prezenty gwiazdkowe były przed stu laty nad wyraz skromne, zwłaszcza jeśli przyłożyć do nich dzisiejszą miarę. W mniej zamożnych rodzinach były to przeważnie praktyczne rzeczy, przygotowane własnoręcznie: skarpety lub pończochy zrobione na drutach, wełniane "ogrzewacze" na nadgarstki, własnoręcznie dziergane lub haftowane serwety lub ręczniki, poduszka którą panie układały na parapecie okna wyglądając na ulicę, pantofle czy rękawiczki. Zabawki były rzadkością - liczył się każdy fenig. Chłopak mógł ewentualnie spodziewać się drewnianych klocków a dziewczynka - lalki.
Śpiąc pod choinką
Nadeszła na koniec długo wyczekiwana Wigilia. Dzieci, które wyproszono z mieszkania aby nie przeszkadzały, zbierały się na schodach. Trwały ożywiane dyskusje i rozważania, co też może przynieść Dzieciątko. Wreszcie rozbrzmiewał dźwięk dzwonka, otwierały się drzwi i wytęsknionym oczom ukazywała się jasno oświetlona choinka, a pod nią... Z kolędą na ustach dzieci oglądały wyśnione prezenty, ze szczególną radością te mniej praktyczne, które niestety pojawiały się bardzo rzadko. Gdy już nacieszyły się atmosferą owego niezwykłego wieczoru, kłady się spać, najchętniej pod choinką. Noc wigilijna nie jest zresztą długa: o 5 rano trzeba być na pasterce w kościele bonifratrów. Msza była sama w sobie niezwykłym przeżyciem, a gdy chór kościelny zaśpiewał starą śląską kolędę Transeamus usque Bethlehem, dzieciom wydawało się, że sami aniołowie zstąpili z nieba aby razem z nimi przeżywać radość tego dnia. Po pasterce był czas, aby porozmawiać z krewnymi z Czyżowic, którzy w mrozie i śniegu pieszo przyszli na mszę. Grzali się w kuchni, przy kawie i ciastkach. Dzieci natomiast spotykały się na schodach. Tam był czas na oglądanie prezentów, komentarze i zabawę. Przed nimi jeszcze 12 dni okresu Bożego Narodzenia.
Na podstawie: A. Belda Weihnachtsmonat, Neustädter Heimatbrief 12/1982Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze