Artykuły
Ludzkie dramaty: Ma braci, a żyje na ulicy
Autor: DAMIAN WICHER.
Publikacja: Środa, 12 - Grudzień 2012r. , godz.: 08:57
Bogusław Gajec jest jedynym na chwilę obecną bezdomnym w gminie Prudnik. Specyficznym bezdomnym, dodajmy.
Mężczyzna od sześciu lat pomieszkuje w pustostanach. Aktualnie za "dom" służy mu jedno z pomieszczeń w nieużytkowanym obiekcie Polskich Kolei Państwowych nieopodal byłej cegielni w Niemysłowicach. Wcześniej koczował m.in. na terenie ogródków działkowych, w koszarach czy byłej kotłowni przy ulicy Sybiraków, gdzie jakiś czas temu zamarzł człowiek. Często widywany jest przy śmietnikach, ubrany w charakterystyczną bluzę z kapturem zarzuconym na głowę. Wydaje się być spokojny, nie wygląda też na nadużywającego alkoholu.
- Nie ma o czym mówić - ucina pytanie, gdy rozmowa schodzi na temat rodziny.
Schorowany czterdziestoczterolatek utrzymuje się ze zbierania złomu i bliżej nam nieznanej pracy dorywczej. Zazwyczaj jest o samym chlebie. Pomimo fatalnej sytuacji nie chce bądź wstydzi się prosić o pomoc.
- Wręcz unika kontaktu z naszymi pracownikami. A mógłby mieć nawet obiady w ŚDS - mówi Barbara Dufrat, wiceszefowa Ośrodka Pomocy Społecznej w Prudniku.
Pan Bogusław nie chce też być gdziekolwiek przesiedlany. Napisał nawet stosowne oświadczenie w tej kwestii.
- Nie uśmiecha mi się z kimś mieszkać. Wolę tu, w samotności - wyznaje "TP".
Służby burmistrza monitorują mężczyznę na bieżąco. Strażnicy miejscy wiedzą praktycznie o każdym jego ruchu.
- Na razie dajemy mu tak żyć, bo to jest to jego, zaryzykuję, szczęście. Natomiast gdy przyjdą silne mrozy, zostanie zabrany do schroniska. I nie będziemy pytać go o zdanie, bo w takiej sytuacji zgoda zainteresowanego nie jest wymagana - podkreśla kierownik Dufrat.
- Siłą nie wolno! - nie zgadza się z przedmówczynią Zbigniew Trentkiewicz, komendant Straży Miejskiej w Prudniku. - Ale w porządku, jeśli dostaniemy takie polecenie, wykonamy je.
Jak ustaliła nasza gazeta Bogusław Gajec ma dwóch braci, obu w Prudniku. Z jednym z nich udało nam się skontaktować.
- On sam się wyprowadził z mieszkania parę lat temu, nikomu nic nie mówiąc. Nie interesuję się jego losem i nie mam pojęcia, czy próbuje nawiązać z nami kontakt. Wybrał sobie taką drogę, jaką chciał. Myślę, że bym go nie przyjął pod dach, gdyby miał zamiar wrócić. Z tego co wiem, on jest w takim stanie, że nim się powinien zająć ktoś inny niż my.
- Rodziny takich kłopotów nie lubią. To jest taki, jak ja to nazywam, ostracyzm społeczny pomimo udawania, że się litujemy - kontynuuje Barbara Dufrat. - Zwracałam się do braci pana Bogusława z prośbą o kontakt z nami. Szło to bardzo opornie, chyba raz się ktoś skontaktował, potem już w ogóle nie było odzewu. A mogliby już dawno, gdyby zechcieli, np. skierować wniosek poprzez sąd do domu pomocy społecznej.
Biurko, krzesło, rozkładany fotel do spania z kołdrą i poduszką, kilka par butów, kupka odzieży, rondel, sztućce, kubek - to w zasadzie wszystko czym dysponuje nasz bohater. Z okna, w które wpatruje się godzinami, wyłania się ponury obraz. Widać zrujnowany budynek, gdzie całkiem niedawno młody mężczyzna popełnił samobójstwo, a jego ciało wisiało tam długie tygodnie. Jeśli OPS w jakikolwiek sposób nie doprowadzi 44-latka do schroniska, prawdopodobnie tutaj, sam jak palec, "spędzi" święta Bożego Narodzenia i "przywita" Nowy Rok.
- Nie chcę się zwierzać, co ja czuję, czy jest mi go żal, szkoda itp. To moja sprawa - dodaje jeden z jego braci, z ust którego ani razu podczas rozmowy z "TP" nie padło słowo "brat"... Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Problemy społeczne
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze