Artykuły
Duży projekt historyczny: Do Brna po majątek chrzelicki
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Środa, 28 - Listopad 2012r. , godz.: 09:43
Sztuki walki, monocykle, historia - to trzy pasje Eryka Murlowskiego, z którymi czytelnicy "TP" mieli już okazję się zapoznać. Dziś wracamy do tej trzeciej. Niedawno mieszkaniec Chrzelic wrócił z Brna, gdzie w znakomicie wyposażonym archiwum, w towarzystwie dwóch innych pasjonatów studiował dzieje swojej okolicy. Zapytany przez nas "Jak było?" nie poprzestał na lakonicznym "W porządku".
Sześć lat temu wydałem książkę o Chrzelicach. Powstawała w bardzo szybkim tempie, przy dość ograniczonych możliwościach, także finansowych; odbiło się to m.in. na liczbie stron. Wielu rzeczy nie udało się tam zawrzeć. Poza tym, publikacji towarzyszyły duże emocje, obchodziliśmy wtedy 700-lecie naszej wsi, a moja książka była pierwszym w gminie omówieniem danej miejscowości. Jej wydanie przyniosło mi dużo satysfakcji, udało się przecież pozostawić coś dla potomnych.
Ostatnio jednak nie dawała mi spokoju świadomość, że w ciągu minionych 6 lat doszło tyle nowych informacji. Już 2, 3 lata temu próbowałem zabrać się za kolejną książkę, ale nie jest to takie proste, głównie z finansowego punktu widzenia. Przekonałem się jednocześnie, że samo zebranie materiałów może przyjść nagle. Ktoś daje sygnał, że coś znajduje i rozpoczyna się nowy etap.
Historia przy kobudo
Ważnym punktem było przetworzenie starej Komisji Historycznej (która funkcjonowała jeszcze przy miejscowej Odnowie Wsi) na Komisję Historii i Tradycji Ziemi Chrzelickiej przy Kobudo Kenkyukai. Przez 4 lata byłem wiceprezesem Odnowy, dziś już nie działam w tej grupie. Ciągle jestem natomiast prezesem Kobudo. Odkąd komisja funkcjonuje w nowych ramach, troszeczkę więcej udało się zrobić.
Obecnie działam wspólnie z: Romanem Sękowskim (byłym dyrektorem biblioteki w Rogowie Opolskim, historykiem i bibliofilem), Joachimem Himankiem (członkiem Komisji Ziemi Prudnickiej w Northeim), Robertem Helfeierem ze Smolarni (historykiem amatorem), Robertem Boberem (zastępcą w naszym Centrum, ale także grafikiem i komputerowcem), Dagmarą Duchnowską (która pomaga w pozyskiwaniu grantów), Moniką Choroś i Łucją Jarczak (z Instytutu Śląskiego, zajmującymi się sprawami językowymi, m.in. etymologią) oraz Hubertem Dobranowskim (współautorem książki "Źródła do dziejów Prószkowa").
Zaczynamy teraz współpracę z kilkoma tłumaczami, takimi, którzy siedzą w tematach historycznych i potrafią zająć się tekstami nawet z okresu pruskiego lub wcześniejszego. Tzw. zwykły tłumacz nie da sobie rady. Już samo odczytanie tekstu, pisanego w tamtym okresie, jest trudne. Oprócz tego, staramy się dobierać osoby, które znają się na danym okresie historycznym. Ogólnie zauważam też że za dużo jest profesorów i doktorów, a za mało chętnych do szukania i pracy. Samo posiadanie tytułu nie warunkuje jeszcze nieomylności.
Bardzo intensywnie działamy z panem Hubertem Dobranowskim. Kiedy on zadzwoni do mnie lub ja do niego, rozmowa nie kończy się po pięciu minutach, lecz zwykle po półtorej godziny. Dzięki temu cały czas się uczę.
Szukać, tłumaczyć,
wyciągać esencję
Ostatnio dużo materiałów ściągam z opolskiego archiwum, bo zmieniła się nieco jego struktura, obecnie funkcjonuje tam system informacji cyfrowej, więc można odnaleźć wiele rzeczy. Dziś np. wybieram się do archiwum w Groszowicach, mam już tam przygotowane różne materiały (aż sam jestem ciekaw!), np. testament Hellera (1878 rok), jakieś akta gruntowe, odpisy z dokumentów sądowych, m.in. związane z młynem i tartakiem chrzelickim, a także gorzelnią. Ciekawy jest też temat gruntu, chodzi o spór między Josefem Lubczykiem a grafem Hubertem von Tiele Wincklerem, właścicielem zamku w Mosznej. Są również materiały dotyczące leśnictwa w Chrzelicach. Sporo ciekawostek. Pozostaje szukać, tłumaczyć i wyciągać z tego esencję.
Jakiś czas temu zdobyłem też 120 stron materiałów z archiwum praskiego. Okazało się, że również tam znajdują się dokumenty, dotyczące Chrzelic oraz Przechodu (gm. Korfantów - przyp. red.), które nie były jeszcze opracowywane ani tłumaczone. Jesteśmy na etapie przekładania.
Któregoś razu rozmawiałem z panem Romanem Sękowskim o archiwum w Brnie. Okazało się, że zawiera ono duży zasób informacyjny zarówno na temat ziemi chrzelickiej jak i samych Chrzelic, a także rodu Prószkowskich i miasta Prószkowa. Kiedyś pewien profesor stwierdził, że dokonał odkrycia, dowiadując się, że w Brnie, w archiwum, znajdują się znakomite dokumenty, o których nikt nie wiedział. Jest to nieprawda, spis tych wszystkich materiałów umieszczono już w książce z 1979 roku; te wykazy są dostępne, można je wszystkie znaleźć, jest tylko jedna mała uwaga - niewielu pracowników naszych opolskich instytucji udaje się w kierunku Brna, żeby osobiście pogrzebać w archiwum. Trzeba pojechać, powyciągać katalogi, przejrzeć dokumenty, zrobić zdjęcie lub skan, potem przywieźć to i przetworzyć.
Z Radostyni do Brna
Razem z panem Joachimem Himankiem wpadliśmy na pomysł, żeby wybrać się do Brna. W ogóle, poznaliśmy się niedawno, w Radostynii, gdzie wygłaszał on wykład na temat tej właśnie miejscowości oraz Ligoty Bialskiej. Wcześniej znaliśmy się tylko ze słyszenia. Szybko nawiązaliśmy nić sympatii i rozpoczęła się współpraca. Od razu przystąpił do naszej komisji. Mam teraz bardzo mocnego sojusznika, dobrze nam się współpracuje; mimo odległości.
Joachim nawiązał kontakt z dyrektor archiwum w Brnie - panią Smutny i otrzymał pełen wykaz inwentarza. Zrobiliśmy przesiew, ustaliliśmy, co ewentualnie nas interesuje i przygotowaliśmy się do wyjazdu. Ustaliliśmy, że spędzimy w archiwum dwa albo trzy dni. Komisja partycypowała w kosztach hotelu, wyżywienia, żebyśmy mogli być na miejscu. No i rzeczywiście - pojechaliśmy. Okazało się, że archiwum jest bardzo potężne, świetnie wyposażone i nowoczesne; pełna kultura. Nie było problemu, by wykorzystać całe dwa dni na przeszukiwanie folderów, skanowanie, robienie zdjęć itd.
Materiał, który w ten sposób zarejestrowaliśmy, od razu został przekazany w postaci cyfrowej dla archiwum; mieli dzięki temu o połowę mniej roboty; otrzymali gotowy zestaw. Przez te dwa dni sporządziliśmy 43 katalogi, w trzy osoby: Joachim Himanek, Robert Bober i ja. Mieliśmy dwa aparaty fotograficzne dobrej jakości, trzy laptopy, dwa skanery (w tym jeden potężny - A3). Bez tego ani rusz. W archiwum byli zaskoczeni - wykonaliśmy ponad 2000 skanów i fotografii z różnych okresów, od 1319 roku. Większość dokumentów jest w języku niemieckim, część po łacinie oraz kilka po czesku.
Teraz dopiero obrabiamy fotografie i skany - trzeba to wszystko powycinać, wykadrować, ustawić, poopisywać. Mnóstwo pracy. Znam niemiecki na tyle, że mogę się w tym jakoś poruszać, ale za tłumaczenie się nie biorę. Od tego jest np. pan Hubert i panie z Instytutu Śląskiego, które są w tym dobre. Chcemy, aby nasze działania miały swoje zwieńczenie w postaci książki. Na razie planujemy zrobić kilka spotkań, omówić dokumenty, wyszukać te najważniejsze (bo nie sposób przetłumaczyć wszystkich). Chodzi o to, żeby na podstawie tytułu i ogólnego pojęcia o tym, co znajduje się w danym dokumencie, stwierdzić, co nadaje się teraz, a co musi poczekać na lepsze czasy.Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze