Artykuły
Witold Hreczaniuk: Poezja jest dodatkiem, który leczy moją duszę
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Wtorek, 19 - Czerwiec 2012r. , godz.: 02:51
W lokalnym środowisku ludzi piszących Witold Hreczaniuk jest osobą dobrze znaną. Mieszkający w Gostomi emerytowany dyrektor i nauczyciel wydał niedawno swój debiutancki tomik "Krajobrazy bliskie i dalekie". Z autorem rozmawiamy o miejscu twórczości w życiu człowieka, pozytywnym myśleniu oraz codziennych źródłach inspiracji.
- Mówi pan o sobie, że pisze wiersze, ale nie poezję. Gdzie więc znajduje się różnica?
- Przede wszystkim, nigdy nie mówię o sobie, że jestem poetą. Możemy tak nazwać kogoś, kto wydał wiele tomików i ma rozległe doświadczenie. Ja po prostu piszę wiersze, ale nie są one wyuczone; powstają z duszy. Sięgnąłem kiedyś po pióro, zeszyt i napisałem wiersz pt. "Październik". W tym tekście recenzent Tadeusz Soroczyński nie zmienił nawet jednego przecinka. Wcześniej byłem krytykowany i chciałem całą swoją twórczość zamknąć w szufladzie. Ci, którzy oceniają wiersze innych, powinni wiedzieć, że nie zawsze ostra krytyka na początku jest dobra; człowiek może się rozwijać, wiem to po sobie - inaczej pisałem kiedyś, a inaczej teraz. Jeden czy drugi uznany autor może powiedzieć, ze Witek za mało pracuje nad swoimi tekstami, ale ja nie poświęcam się jedynie wierszom. Mam też szereg innych prac czy zadań, które muszę zrobić. Poezja jest dodatkiem, który leczy moją duszę.
- Na którym zatem miejscu znajduje się twórczość w pańskiej hierarchii wartości? Obok np. domu, rodziny.
- Myślę, że dzisiaj jest równorzędna. Kiedyś tak nie było. W ogóle powinno być tak, że na pierwszym miejscu są dom i rodzina, a dopiero później dokonania artystyczne. Trzeba najpierw zapewnić byt sobie i najbliższym; ale wiem też, że wybitni twórcy często nie zabezpieczali swojej rodziny. Lecz w tym, co robili, byli świetni. Przekonał się o tym np. mecenas kultury Jan Michalik, goszcząc w swojej krakowskiej "Jamie Michalika" wielu zdolnych artystów. Za to, że płacił im i ich żywił, dawali mu swoje obrazy. Ogólnie, kocham Kraków i chciałbym tam mieszkać.
- Poświęciłby pan swoją ukochaną wieś dla Krakowa?
- W tej chwili pewnie nie, bo jestem już za stary, ale Kraków zawsze mnie fascynował.
- Z wierszy wynika, że pańskim głównym źródłem inspiracji jest wieś.
- Byłem z nią zawsze związany, od maleńkiego. Urodziłem się na wsi, później mieszkaliśmy w mieście, jednak część mojej rodziny przebywała na wsi i zawsze mnie tam ciągnęło - do lasów, stawów, żniw... Później tak się złożyło, że przyjechałem tutaj; zaczynałem w Jarnołtówku, a ostatecznie wylądowałem w Gostomi. Serce rwało mi się kiedyś do Lubelskiego, skąd pochodzę, ale z czasem człowiek zostaje w miejscu, w którym jest. Odkryłem na nowo piękno śląskiej ziemi. Jeden z wierszy, które napisałem, nosi tytuł "Moja Gostomia"; jest w naszej okolicy taki punkt, z którego widać 11 wież kościołów.
Na Śląsku lubię porządek, ład i dyscyplinę. Tak było kiedyś i tak jest teraz. Podoba mi się to, że ludzie w piątek lub w sobotę obowiązkowo zamiatają główną drogę przed swoim domem, dbając o estetykę. Polska się zmieniła - i ta na wschód od Wisły, i ta tutaj. Przez 40 lat zaszły olbrzymie zmiany.
Często myślę, że za mało w nas jest patriotyzmu i umiłowania ziemi; często marudzimy, że jest źle, a przecież mamy piękne stadiony i wiele innych rzeczy; może później niż na Zachodzie, ale jednak. Powinniśmy być dumni z tego, co mamy. Myślę też, ze dobrze się stało, że jesteśmy we wspólnej Europie. Pamiętajmy też, że w XVI wieku, kiedy była tzw. "złota wolność szlachecka" - polska sięgała od jednego morza do drugiego i mieszkało w niej 65 różnych narodowości. Nikogo nie prześladowaliśmy; były ewentualnie małe incydenty, ale tak naprawdę Polacy uczynili innym narodom więcej dobrego niż złego. Przydałoby się nam więcej optymizmu.
- W pańskich wierszach jest go sporo.
- Taka już chyba moja natura. Staram się widzieć to, co dobre, nie tylko w krajobrazie; zresztą, przenosi się on na ludzi. Jesteś dobry, jeżeli akceptujesz siebie. Jeżeli jesteś z siebie zadowolony, wówczas łatwiej ci się żyje. A widząc piękno otaczającego świata, stajesz się jeszcze lepszy. Jeśli to dostrzegasz, znaczy, że jest w tobie cząstka człowieczeństwa, cząstka czegoś, co możesz przekazać innym. A jeżeli postrzegasz świat jako coś niedobrego, to wówczas co przekażesz? My, jako Polacy, jesteśmy smutni, chcemy zbyt szybko nadrobić stracony czas. Demokrację na zachodzie budowało się latami. U Amerykanów trwało to 200 lat, w Europie Zachodniej podobnie.
Dawniej myślałem bardziej pesymistycznie; uważałem, że pewnych rzecz nie da się zrobić. Jeśli myślisz pesymistycznie, przenosi się to na twoje działania. Optymizm z kolei daje power do życia. Trzeba mieć swoje cele i do nich dążyć. W moim przypadku są to: pisanie, kulinaria (wspólnie z żoną), praca na rzecz wsi.
- Dlaczego zadebiutował pan tak późno?
- Miałem inne priorytety. To była kwestia wyboru. Mogę podziękować Tadeuszowi Soroczyńskiemu, który powtarzał: "Witek, jest już jeden, drugi, piąty almanach, w którym publikujesz wiersze; wydaj je w formie zbioru". Owszem, ja też uważam, że to zbyt późny debiut; te utwory powinny były ukazać się jakieś 10 czy 15 lat temu. Ale zawsze myślałem, że jest jeszcze czas. Moje teksty były w rozsypce. A gdy tomik został już złożony, leżał prawie rok czasu, więc dosyć długo. Niektórym udaje się wydać książkę w ciągu dwóch, trzech miesięcy. Pierwszy raz jest zawsze trudny, człowiek nie ma doświadczenia.
Z drugiej strony znam osoby, które publikowały jeszcze później. Najlepszy przykład: Anna Myszyńska. A że trafiła na dobry grunt, stąd jej audycje o Śląsku, kulturze itd.
- Wiersze z pańskiego tomiku powstały na przestrzeni długiego okresu czasu. Pisze pan niewiele czy po prostu jest jeszcze sporo tekstów czekających na publikację.
- Materiału mam na co najmniej dwa następne tomiki. Są to różne wiersze, bo mój styl pisania zmienia się podobnie jak ogólne trendy. Kiedyś pisało się bardziej na wzór klasyków, ale życie odkrywa nowe nurty w literaturze. Dziś pisze się bardziej lapidarnie i tak, aby odbiorca mógł dointerpretować sobie to, co niedopowiedziane. Obecnie nie używa się rymów. Stosują je początkujący albo satyrycy. Na konkursie nikt nie wygra z takim wierszem.
- U pana rymy często występują...
- Ja jestem starej daty (śmiech); niektórzy mówią, że nie lubię się zmieniać. I tak zmodyfikowałem sporo w swoim pisaniu i staram się ten warsztat inaczej prowadzić. Sporo tekstów poprawiam. Aby napisać dobry wiersz, trzeba trochę posiedzieć. Utwór napisany dziś, może za dwa dni jawić się jako gorszy. Zdarza mi się pisać wiersze bez skreśleń, ale mają one różną wartość.,
- Na jakiej podstawie określa pan wartość wiersza?
- Czasem wystarczy przeczytać go dzień później, aby zobaczyć, że to, co pisało się duszą i sercem, nie ma aż takiej wartości. Pierwszym recenzentem jest Teresa. Zwraca mi uwagę, a ja często nie chcę tego przyjąć (śmiech). Ale autor powinien być elastyczny.
- Coś się zmieniło w pańskim życiu po wydaniu tomiku? Jest to w końcu pewna ważna granica w życiu twórcy, która zostaje przekroczona.
- Tak, to prawda, człowiek wydaje książkę i potem z niecierpliwością oczekuje na recenzje, pierwsze wrażenia. Z drugiej strony - moi przyjaciele i znajomi znają wiersze, które znalazły się w zbiorze, więc nie traktuję tej publikacji w kategorii wielkiego przeskoku. Napisałem tę książkę, bo warto, aby człowiek zostawił po sobie jakiś ślad. Jeśli Pan Bóg pozwoli, będzie tego więcej.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Rozmowy TP
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze