Artykuły
Stanisław Kęsek: Na razie nie odczuwamy kryzysu
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Środa, 13 - Czerwiec 2012r. , godz.: 11:05
Robimy to już długo, różne były czasy, różne koleje rzeczy; cieszę się więc, że ktoś docenił naszą pracę. To motywuje do dalszych starań - mówi Stanisław Kęsek, prezes przedsiębiorstwa "Kęsbet", które zostało Firmą Roku w tegorocznym plebiscycie "Wieży Woka".
- Dlaczego akurat ta branża?
- Jestem betoniarzem, inżynierem budowlanym, więc od lat znam się na tym fachu.
- Czyli od początku pracuje pan u siebie?
- Tak, od 1974 roku, czyli 38 lat. Nie jest to firma tzw. "z ojca na syna" (mój ojciec był rolnikiem). Jednak obecnie na to właśnie się zanosi. Za kilka lat wybieram się na emeryturę i mój syn Rafał przejmie po mnie schedę.
- Od samego początku, jeszcze za komuny, prowadził pan prywatny zakład?
- Tak, ale wiadomo - czasy nie sprzyjały. Podatek progresywny sięgał 85%. Człowiek zarabiał 100 zł, a 85 musiał oddać. Teraz jest liniowy: 19%, także - nie narzekam. Po komunie również przez pewien czas płaciliśmy progresywny, ale tylko (czy aż) 45%.
- "Kęsbet" został Firmą Roku w plebiscycie "Wieży Woka". Jak odnosi się pan do nagród jako takich?
- Wie pan, robimy to już długo, różne były czasy, różne koleje rzeczy; cieszę się więc, że ktoś docenił naszą pracę. Niedawno otrzymaliśmy też list gratulacyjny od pani poseł Janiny Okrągły. To motywuje do dalszych starań.
- Mówi się, że mamy teraz kryzys. Odczuwa go pan?
- Na razie nie odczuwamy kryzysu, ale sporo przedsiębiorstw - owszem. Ostatnio dzwonił do mnie znajomy z Kluczborka, który prowadzi firmę dekarską, i mówił, że ma o wiele mniej zleceń. Coraz więcej firm nie inwestuje, boi się wydawania pieniędzy. My też robimy to ostrożniej niż kiedyś.
- Ratuje was szeroki rynek zbytu.
- Tak, a wynika on z szerokiego asortymentu. Poza tym, długo istniejemy na rynku i jesteśmy w stanie szybko się przestawić. Na początku produkowaliśmy drobne bloczki betonowe, różnej jakości, dla rolników. To były inne czasy, mieliśmy problem z materiałami. Trzeba było wykombinować cement od jakiegoś rolnika, który otrzymywał stały przydział.
- A dzisiaj?
- Żwir i cement możemy zawsze zamówić, pod tym względem czasy są o wiele lepsze niż kiedyś.
- Jak dużo osób pan zatrudnia?
- Niecałe 20, więc niedużo. Działamy na zasadzie manufaktury, nie mamy zbyt wielu maszyn. Ale za to sporo osób, znających się na rzeczy, sprawdzonych przez lata.
- Wszyscy na umowę o pracę?
- Tak, nie preferuję tzw. umów śmieciowych.
- Jak wygląda wasza praca w okresie zimowym, kiedy zamówień jest na pewno mniej?
- Robimy np. kominki. Zastanawiamy się, co może być potrzebne na wiosnę. Wiadomo, gdy nagle nie ma zamówień, pojawia się problem, bo jest grupa ludzi, którym trzeba zapłacić. Każdy ma rodzinę, każdy chce zarobić.
- Czy produkty pańskiej firmy trafiają też do sklepów?
- Robimy tylko na konkretne zamówienia, nie wysyłamy do sklepów, chyba, że internetowych, kiedy zgłoszą zapotrzebowanie na określone nasze produkty.
- Ma pan może jakieś wskazówki dla młodych przedsiębiorców?
- Dawniej, kiedy widziałem, że ludzie wyjeżdżają za granicę do pracy, powtarzałem jedynie, że w Polsce pieniądze leżą na ulicy, trzeba tylko umieć się po nie schylić. Teraz nie jest to już takie proste. Aby stworzyć firmę produkcyjną, trzeba mieć naprawdę spore pieniądze. Co innego np. sklep internetowy. Już nawet z firmą remontową jest nieco łatwiej.
A problemy - wiadomo - są wszędzie. Przed chwilą otrzymaliśmy telefon, że wysłaliśmy dwie wielkie donice i kierowca nie zabezpieczył ich, przez co całe są poharatane. I co z nimi teraz robić? Kto ma za to zapłacić? Takie rzeczy też się zdarzają, choć na szczęście rzadko. Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Rozmowy TP
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze