Artykuły
Interwencja: "Skazane na śmierć"
Autor: DAMIAN WICHER.
Publikacja: Środa, 6 - Czerwiec 2012r. , godz.: 10:49
Jeden z naszych czytelników w dramatycznym liście do redakcji poprosił o pomoc uwięzionym... owadom.
19 maja przy ulicy Paderewskiego w Prudniku pojawił się - przy lipie na skrzyżowaniu dróg - rój pszczół. Wezwana została prudnicka straż pożarna. Strażacy po kilkugodzinnej akcji (obserwacji) nie potrafili zebrać roju, gdyż ten wleciał w konar drzewa. Zamiast poprosić o pomoc fachowca w tej dziedzinie, zalepili wylot z konaru drzewa pianką montażową, zamykając tym samym jedyną drogę ucieczki pszczołom i skazując je na śmierć. Proszę redakcję o pomoc. Być może pszczołom można jeszcze pomóc i je uwolnić - pisze prudniczanin.
Rzecznik Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Prudniku stanowczo odpiera zarzuty.
- Prudniccy strażacy - mówi kpt. Piotr Sobek - wykorzystując potencjał posiadanego sprzętu, wiedzy i umiejętności podjęli wszelkie możliwe działania, których głównym celem była ochrona zdrowia mieszkańców ulicy Paderewskiego oraz osób postronnych.
Z informacji zgłaszającego wynikało, że agresywnie zachowujące się owady zagrażają mieszkańcom pobliskich domów jednorodzinnych, którzy są zaniepokojeni o bezpieczeństwo swoich dzieci.
- Działania podjęte przez interweniujących ratowników w pierwszej kolejności polegały na zabezpieczeniu miejsca akcji w celu uniknięcia użądlenia mieszkańców i osób postronnych. Ponieważ nie ma konkretnego sposobu na przeniesienie pszczół z drzewa do ula, na miejsce zdarzenia sprowadzony został pszczelarz, którego fachowa wiedza i doświadczenie miały być pomocne w prawidłowym podjęciu działań interwencyjnych - kontynuuje rzecznik Sobek. - W kolejnej fazie akcji strażacy wyposażeni w specjalne kombinezony zebrali część pszczół do wiaderka i wywieźli je do pobliskiego lasu. Na wyraźną prośbę jednego z mieszkańców ul. Paderewskiego, który w obawie o swoje bezpieczeństwo osobiście dostarczył piankę poliuretanową, strażacy faktycznie zalepili wlot do konaru drzewa.
Dodajmy, że od kilku lat, po wejściu w życie zarządzenia komendanta głównego PSP, strażacy wyjeżdżą do usuwania gniazd owadów tylko wtedy, gdy występuje bezpośrednie zagrożenie życia lub gdy niebezpieczne osy czy szerszenie zlokalizowane są na budynkach bądź w pobliżu instytucji publicznych. W pozostałych przypadkach dyżurni komend przekazują zgłaszającym numer telefonu do firm z danego rejonu, świadczących tego typu usługi. Dzięki temu liczba wyjazdów do owadów tylko prudnickich strażaków spadła z kilkudziesięciu miesięcznie do kilku w kwartale. Podobnie jest w całym kraju.
- Wystarczyło, że ludzie zauważyli gdzieś pod dachem w szopie małe gniazdo i już dzwonili po nas. To absorbowało nas czasowo, o generowaniu wysokich kosztów tych akcji nie wspominając - mówi cytowany przez "Dziennik Bałtycki" st. asp. Zenon Frankowski, rzecznik KP PSP w Wejcherowie.
- Nieraz spotykaliśmy się z sytuacją, że wzywano straż, by popatrzeć, jak pracujemy. Zdarzało się, że po przyjeździe na miejsce wezwania biesiadnicy siedzieli przy grillu i dosłownie śmiali się z nas, bo mieliśmy dziwne, ich zdaniem, kapelusze na głowie - opowiada z kolei jeden z ratowników jednostki ratowniczo-gaśniczej w Rumi. - Taka atrakcja...Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Listy do redakcji
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze