Artykuły
Irlandczyk w Polsce: C is for cookie / C jak ciasteczko
Autor: PEADAR DE BURCA.
Publikacja: Piątek, 30 - Marzec 2012r. , godz.: 10:22
C is for cookie
It sounded so perfect when my PRACTICAL SILESIAN WIFE and I were asked by Polish Elle magazine to go to Warsaw for a photo-shoot. Wow! The glamour! The excitement! Didn't I always know I was a handsome, stylish man, hadn't my own mother been telling me this for years? The good people at Elle were picking up the cheque, putting us up in a glamorous, exciting, city centre apartment, they were giving us gold-plated access to the Elle Private Wardrobe, access to outfits by Hugo Boss, Ted Baker, Stella McCartney, Alexander McQueen. Their premier make-up and hair-stylists on hand to beautify us... Sounds good? A little too perfect? Don't worry. This is me. Let me tell you about my perfect...
The perfect reality for a couple who have two children, 18 and 4 months old, is more often than not you have to take them everywhere you go. Some genius advised us to take our children to Warsaw on the train. And while both passengers and staff on our journey were helpful and kind, this was a mistake of gargantuan proportions. A long train journey with 2 children, the oldest of whom alternates between impersonating a pterodactyl and Bond villain, Ernst Blofeld? The proximity of her screams and mind games means that I now am in constant need of muscle relaxants and barbiturates. The only thing that remotely pacifies my oldest daughter when she's approaching meltdown, is C is for Cookie, a song from Sesame Street. Try constantly singing such a tune half-way across Poland while the younger child pukes on your wife who is fighting the malignant effects of sleep deprivation... all in full view of three other passengers who have the misfortune to share your compartment.... C is for Cookie...cookie, cookie, cookie starts with C... In many ways we with were starring in our own private Exorcist movie, projectiles of puke and urine going off in all directions. All 18 month old children sound like they're possessed but my daughter has also mastered the ability to rotate her head the full 360 degrees when she wants something.
You should have seen us when we arrived at Warsaw station- all our clothes/food/toys/children loaded on a pram, that had picked up a flat tyre with the rubber tubing hanging out, making us look like a pack of gypsies who have just been deported from Silesia. At one stage a nun came over and asked us if we needed help until the combined smell of urine, puke and me singing C is for Cookie forced her to jump under a tram. Both girls were crying so much people on the streets of Warsaw were using their mobiles to phone Social Services to report my wife and I as abusive parents and/or kidnappers.
The team at Elle were very nice and very good at their jobs but let's face facts here; children and fashion magazines don't mix. Children are like Kryptonite to the fashion industry - two fully operational, shitting, puking, screaming devil-children, accompanied by an obviously autistic Irishman singing C is for Cookie over and over - this was too much reality for Elle's photoshoot team, too much of a sensory overload for a bunch of hip, urban, twentysomethings to handle. I'll never forget the look of horror on the make-up lady's face as my oldest daughter stole one of her brushes and rammed it into a wall socket, while the youngest spat undigested apple and carrot Bobovita baby food over a Christian D'ior evening gown that had been set aside for Anja Rubik. The photoshoot lasted for 36 verses of C is for Cookie and then we went back to our beautiful apartment for an hour of sleep before setting off on the train home again. Divested of our haute-couture clothes, our nerves in shreds, my wife and I now resembled escapees from a North Korean Nursing home. Somewhere around Katowice our oldest fell asleep but still the youngest was crying pitifully. I hadn't the energy for C is for...Cookie, so my wife took over and do you know what? Do you know what? My wife singing C is for Cookie made our 4 month old daughter laugh. GURRRGGLE GURRRGGLE GURRRGGLE... She laughed for the first time in her life! Perfect. My perfect.
C jak ciasteczko
Zanosiło się na to, że wszystko pójdzie jak w zegarku, gdy moja PRAKTYCZNA ŚLĄSKA ŻONA i ja zostaliśmy zaproszeni przez magazyn ELLE na sesję zdjęciową do Warszawy.
Szczęka w dół! Glamour! Nerwy! Co prawda, od zawsze wiedziałem, że jestem przystojnym mężczyzną z dobrym stylem. W końcu mama od lat mi to powtarzała. Dobrzy ludzie Elle wydali niemałe pieniądze lokując nas w eleganckim śródmiejskim apartamencie, udostępnili nam prywatną garderobę Elle z ubraniami Hugo Bossa, Teda Bakera, Stelli McCartney, Alexandra McQueen. Ich pierwszorzędni makijażyści i styliści fryzur byli na miejscu aby nas upiększyć... Brzmi dobrze? Cokolwiek zbyt idealnie? Bez obaw. Przecież to o mnie. Opowiem wam, jak to wyglądało z mojej strony...
Codzienność pary która ma dwoje dzieci w wieku 18 i 4 miesiące wygląda tak, że w zasadzie musimy brać je wszędzie tam, gdzie idziemy. Nie pamiętam już, kto doradził nam, abyśmy pojechali z dziećmi do Warszawy pociągiem. Był to katastrofalny błąd, choć zarówno pasażerowie jak i obsługa pociągu byli uczynni i mili. Wyobrażacie sobie długą podróż koleją z dwójką dzieci, z których starsza na przemian odgrywa pterodaktyla i Ernsta Blofelda, złoczyńcę z filmów Bonda? Natarczywość jej wrzasków i zabaw spowodowała, że ciągle jeszcze muszę przyjmować środki rozluźniające i barbiturany. Gdy napięcie zbliżało się do zenitu, jedynym sposobem aby jako tako spacyfikować moją starszą córkę było puścić C is for Cookie (C jak ciasteczko), piosenkę z Ulicy Sezamkowej. Spróbujcie sami, jak to jest: jechać przez pół Polski śpiewając coś takiego. Równocześnie młodsza wymiotuje na moją żonę, która uporczywie walczy ze skutkami braku snu. A wszystko to na oczach trójki współpasażerów. Na swoje nieszczęście dzielili z nami przedział... C jak ciasteczko... ciasteczko, ciasteczko, ciasteczko jest na C... Wyglądało to trochę tak, jakbyśmy występowali w naszej prywatnej wersji filmu Egzorcysta, gdzie wymiociny i mocz latają we wszelkich możliwych kierunkach. Wszystkie osiemnastomiesięczne dzieci zachowują się, jakby je coś opętało ale moja córka opanowała ponadto zdolność obracania głowy o 360 stopni gdy tylko czegoś potrzebuje.
Żałujcie, że nie widzieliście nas na dworcu w Warszawie: wszystkie nasze rzeczy, jedzenie, zabawki i dzieci załadowane na wózek dziecięcy, który akurat złapał gumę. Wyglądaliśmy jak grupa Cyganów których właśnie deportowano ze Śląska. W pewnej chwili podeszła do nas siostra zakonna i zaoferowała pomoc ale zapach moczu i wymiocin oraz widok mnie śpiewającego C is for Cookie skłonił ją do rzucenia się pod tramwaj. Obie nasze dziewczynki podniosły taki wrzask, że przechodnie w Warszawie zaczęli telefonować do opieki społecznej aby donieść na rodziców, którzy znęcają się nad dziećmi. A może to kidnaperzy?
Team Elle był bardzo miły i absolutnie profesjonalny, ale postawmy sprawę jasno: dzieci i magazyny zajmujące się modą nie pasują do siebie. Dla świata mody dzieci są jak kryptonit: dwa w pełni gotowe do akcji, robiące w pieluchy, wymiotujące i ryczące małe diabełki w towarzystwie najwyraźniej autystycznego Irlandczyka, który na okrągło śpiewa C is for Cookie. Była to stanowczo zbyt twarda przyziemność dla teamu obsługującego sesję zdjęciową Elle, zbyt duże obciążenie dla zespołu wyszczekanych, wielkomiejskich dwudziestoparolatków. Nigdy nie zapomnę wyrazu przerażenia na twarzy makijażystki, gdy moja starsza córka porwała jeden z pędzli i wcisnęła go do gniazdka w ścianie. Równocześnie młodsza rzygnęła nieprzetrawioną odżywką Bobovita na wieczorową suknię Diora przygotowaną dla Anji Rubik.
Sesja zdjęciowa trwała przez 36 wersów C is for Cookie. Następnie wróciliśmy do naszego pięknego apartamentu aby przespać się jeszcze przez godzinę, bo tyle pozostało nam do odjazdu pociągu do domu.
Uwolnieni od naszych ubrań haute-couture, z nerwami w strzępach, moja żona i ja przypominaliśmy raczej uciekinierów z północnokoreańskiego domu opieki. Gdzieś w pobliżu Katowic starsza zasnęła ale młodsza ciągle popłakiwała żałośnie. Ponieważ nie starczało mi już sił na C is for... Cookie moja żona wzięła sprawy w swoje ręce i wyobraźcie sobie, WYOBRAŹCIE SOBIE, gdy zaśpiewała C is for Cookie nasza czteromiesięczna córeczka roześmiała się. GURRRGGLE GURRRGGLE GURRRGGLE...Pierwszy raz w życiu! Ideał. Mój ideał.
Tłum.: A.L. i M.P.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Irlandczyk w Polsce
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze