Artykuły
Janina Okrągły: Polacy muszą pracować dłużej
Autor: DAMIAN WICHER.
Publikacja: Środa, 14 - Marzec 2012r. , godz.: 10:06
Rozmowa z posłanką Platformy na sejm RP.
- W imieniu mieszkańców naszego powiatu oraz pracowników tutejszego sądu składam pani podziękowania za podjęcie działań, których efektem końcowym jest uratowanie prudnickiej jednostki - to do "nas" przyłączą sąd w Głubczycach, a nie "nas" do sądu w Strzelcach.
- Było w tym trochę mojego udziału, ale muszę powiedzieć, że w wiele argumentów do rozmów, które przeprowadzałam w Warszawie, wyposażyli mnie samorządowcy oraz szczególnie sędzia Sądu Okręgowego w Opolu.
- Rozmowy w ministerstwie należały do trudnych?
- Rozmawialiśmy na argumenty. Ministerstwu zależy przede wszystkim na usprawnieniu pracy sądów. O oszczędnościach nie ma tutaj mowy - będą praktycznie żadne. Myślę, że o pozostawieniu sądu w Prudniku przeważył fakt, że jest on jednym z lepiej działających.
- Klamka już zapadła, tzn. wypracowane aktualnie stanowisko jest ostatecznym?
- Jeszcze podpisu nie ma, ale mam nadzieję, że Opolszczyzna, mówiąc kolokwialnie, jest w tym temacie załatwiona.
- Ponad sto dni bieżącej kadencji sejmu za nami. Jak spożytkowała pani ten czas?
- Bardzo pracowicie. To był okres debaty nad budżetem. Jestem w komisji zdrowia oraz w komisji polityki społecznej i rodziny. A więc pracowałam przy nowelizacji ustawy refundacyjnej, zmianach ustaw o emeryturach. Teraz pracuję w podkomisji zajmującej się nowelizacją ustawy o pieczy zastępczej. Niebawem będzie drugie czytanie w sejmie. Zakłada ona bardzo dobre rozwiązania, ale muszą być one dostosowane do finansów samorządowych. Bardzo czynnie w pracach na tą nowelą uczestniczą przedstawiciele Związku Powiatów Polskich, wykazując się wielką dbałością nad wdrożeniem tej ustawy.
- Nie czuła się pani trochę zażenowana, zwłaszcza jako lekarz, kiedy na początku roku powstało ogromne zamieszanie wokół ustawy refundacyjnej?
- Każda ustawa, gdy wchodzi w życie, wywołuje duży niepokój i różne obawy. Jednakże nie uważam, jak to próbowano przedstawiać w mediach, że pacjenci byli wówczas pozbawieni możliwości wykupienia potrzebnych leków.
- Chce pani powiedzieć, że ministerstwo zdrowia stanęło na wysokości zadania i wszystko zapięło wtedy na ostatni guzik?
- Nie, tak nie uważam. Zaniedbano przede wszystkim politykę informacyjną i edukacyjną. Nie przygotowano środowiska lekarskiego do wprowadzenia ustawy. Za bardzo skomplikowane, powiedziałbym zbyt urzędnicze okazało się też rozporządzenie o receptach. Ale najtrudniej napisać i przygotować trudne rzeczy w sposób prosty.
- Kto za ten chaos ponosi odpowiedzialność - minister czy cały resort?
- Trudno obciążać ministra Arłukowicza. On wszedł w konflikt z marszu. Zawiniła, jak już powiedziałam, polityka informacyjna i edukacyjna. Brak tych działań był chyba największą przyczyną tego zamętu.
- Emerytury. Do którego roku życia Polacy powinni pracować?
- Mówi się, że do 67.
- Pani też tak uważa?
- Osobiście jestem za równouprawnieniem i wydłużeniem czasu pracy do 67. roku życia. Pamiętajmy przy tym, że do tego poziomu będziemy dochodzić przez 28 lat, to jest więcej niż przez jedno pokolenie. My musimy pracować dłużej. Dłużej żyjemy, coraz więcej jest ludzi po sześćdziesiątce. Natomiast tych młodszych jest coraz mniej. 25-latków mamy ponad 600 tys., ale 5-latków tylko około 350 tys. I jeszcze jedna rzecz - dzisiejsza praca nie jest już tak ciężka fizycznie jak kiedyś. Maszyny zastąpiły człowieka lub w znacznym stopniu ułatwiły mu pracę W Japonii, gdzie nowoczesne technologie odgrywają kolosalną rolę, ludzie żyją 90 lat i są sprawni.
- Wyobraża sobie pani, na przykład, pielęgniarkę w wieku 67 lat?
- Tak. Oczywiście, że nie będzie ona pracować na oddziale anestezjologii czy noworodkowym, czyli tam gdzie jest wymagana precyzja, szybkość, dokładny wzrok i słuch, ale może pracować w przychodni. Doświadczona pielęgniarka, ta 60-letnia, lepiej zrobi zastrzyk niż dziewczyna młoda, pracująca dwa, trzy lata. Ważne, by odpowiednio organizować pracę i wykorzystywać atrybuty wieku dojrzałego, na przykład doświadczenie zawodowe i życiowe. Oczywiście są zawody, w których wiek i związana z nim sprawność odgrywa znaczącą rolę. Trzeba więc już teraz myśleć nad systemem kształcenia, który dawałby możliwość przekwalifikowywania się i zdobywania nowych, potrzebnych, podkreślam, potrzebnych na rynku pracy umiejętności.
- A co pani sądzi o pomyśle PSL, które proponuje, aby te kobiety, które urodzą dziecko bądź dzieci, mogły przechodzić na emeryturę o kilka lat wcześniej niż ich bezdzietne koleżanki?
- Oceniam ten pomysł krytycznie. Czy dla kobiety w wieku 20 czy 30 lat najważniejszą motywacją do urodzenia dziecka może być to, że szybciej pójdzie na emeryturę? Nie sądzę. Kolejna rzecz - dlaczego kobieta ma płacić dwa razy? Za to, że urodzi i wychowa dzieci i za to, że pójdzie na groszową emeryturę.
- Zgoda, emeryturę wypracuje sobie nieco niższą, ale za to wcześniej przejdzie na zasłużony wypoczynek.
- I będzie żyła za 400 złotych miesięcznie? Co do zasłużonego wypoczynku - moi koledzy tłumaczyli, że kobieta powinna iść wcześniej, bo musi zająć się wnukami i starszymi rodzicami. Czy to wypoczynek? Nie wiem.
- A może warto zastanowić się nad dobrowolnością?
- Kiedyś wydawało mi się, że powinna być dobrowolność, natomiast jak porozmawiałam sobie z nauczycielami, którzy odeszli na wcześniejsze emerytury, to zmieniłam zdanie. Wielu z nich czuło się na siłach, aby nadal pracować. Natomiast presja społeczna i rodziny była tak duża, że odeszli. Ale mówimy o emeryturach w kontekście jakby praca była karą. Nie mówimy, że daje nam możliwość samorealizacji, satysfakcję, zwiększa poczucie wartości i według statystyk pracujący żyją dłużej.
- Co nam, Polakom, grozi jeśli nie wydłużymy czasu pracy?
- Systematyczny wzrost składki rentowo-emerytalnej i podwyżka podatku VAT. Czy moje pokolenie - pokolenie prawdziwego wyżu demograficznego, ma prawo obciążać młodych wysokimi kosztami naszego utrzymania? Trzeba na to spojrzeć właśnie z tej strony. Żeby ZUS się samofinansował, to najpierw musi odejść pokolenie, które nie płaciło składek, potem to, które ma system składek częściowo zidentyfikowanych. Ale to jeszcze ile lat ...
- Pani poseł, co z tym ministerstwem sportu...? Jak dotąd Joanna Mucha wypada w nowej roli dość blado.
- Minister Mucha jest osobą bardzo ambitną, ale rzeczywiście chyba nawet ona sama się nie spodziewała, że trafi do ministerstwa sportu, bo na tym sporcie tak się zna, jak się zna... Bardziej mówiło się, że znajdzie się w resorcie zdrowia. Ale znając jej charakter, będzie się mocno starała. Trzymam za Asię kciuki, żeby dała sobie radę. Jest bardzo konsekwentna, pracowita, inteligenta, szybko ucząca się. Poznałam ją lepiej w poprzedniej kadencji. Była moją sąsiadką w ławach poselskich.
- A może główny cel, jaki przyświecał premierowi, powołując na ministra sportu panią Muchę, to wykorzystanie jej wdzięku osobistego podczas Euro, wszak przyjedzie do nas mnóstwo zagranicznych gości?
- Fakt, jest młoda, ładna, operatywna. Ale ja tego tak nie postrzegam. Wydaje mi się, że przez to, że jest spoza środowiska sportowego, będzie jej łatwiej przecinać pewne powiązania. A czy przebije betony, nie wiem. Parę wpadek miała. Trudno.
- Jak pani wyjaśni społeczeństwu sowite premie dla szefostwa NCS?
- W każdej spółce, szczególnie realizującej duże zadania, ustala się premie za wykonanie. Wielkość tej premii określa się najczęściej w zależności od wartości wykonanego zadania.
- Była pani zaskoczona wysokością premii dla pana Kaplera?
- Ja jestem z małego miasta, gdzie bardzo wysokie zarobki nie są częste, nie mówiąc o premiach w takiej wysokości. Dlatego też w pierwszym momencie byłam zaskoczona. Ale jak potem to sobie przeliczyłam na wartość inwestycji - 2,5 miliarda złotych, to wyszło, że premia wyniosła pół procenta. Ten kto zlecił to zadanie, widocznie uznał, że jest to właściwa kwota. W momencie podpisywania tej umowy był jeszcze stary Stadion Dziesięciolecia i ta inwestycja była mocno zagrożona. Czy to jest dużo? Trudno mi powiedzieć. Pani minister umowę dała do oceny prawnikom.
- Wróćmy na moment do sejmu. Jak pani odbiera nową "drużynę parlamentarną", mam tu na myśli Ruch Palikota?
- Tam są dwie grupy. Jedna jest zupełnie normalna - myśli praktycznie, pragmatycznie, logicznie. Druga za wszelką cenę chce się pokazać. Miałam nadzieję, że Janusz Palikot będzie chciał tworzyć dobre prawo i współpracować, ale do tego trzeba pracować. A on jest narcyzem, który uwielbia być w świetle kamer, fleszów. To dla niego jest najważniejsze.
- Zdarza się "folklor" w sejmie w wykonaniu tej mniej pracowitej grupy?
- Niekiedy niestety tak. Pamiętamy medialną walkę o krzyż, szumne zapowiedzi zapalenia skręta w sejmie - zapalił kadzidełko. Malarsko i zabawnie też wyglądali posłowie w maskach Anonymousa. Ale czy takie akcje, oprócz obniżania oceny sejmu w oczach wyborców, czemuś służą?
- Wiem, że wspiera pani koncepcję dotyczącą uatrakcyjnienia połączenia kolejowego z Krnova do Jesenika.
- W tej sprawie byłam w ubiegłym tygodniu z burmistrzem Głuchołaz u dyrekcji PLK w Warszawie. Jest pomysł, aby uruchomić przystanek kolejowy przy ulicy Powstańców Śląskich w Głuchołazach, przy okazji rewitalizacji tej części miasta i drugi na granicy Pokrzywnej i Moszczanki dla połączeń relacji Krnov-Jesenik. Czesi zainteresowani są też nieczynną linią Głuchołazy-Nysa. Wymaga ona modernizacji. Utrzymanie połączenia kolejowego, zmiana miejsc przystanków wydaje się być dobrym interesem dla obu stron - zarówno polskiej, jak i czeskiej. Wydaje się, że ze strony PLK jest zielone światło, ale najwięcej zależy od strony czeskiej. Swoje poparcie wyrazili już marszałek Opolszczyzny i hetman kraju ołomunieckiego. Również posłowie czescy popierają te działania. Kolej czeska może doprowadzić do uatrakcyjnienia naszego rejonu pogranicza.
- Dziękuję za rozmowę. Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Rozmowy TP
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze