Artykuły
Anna Myszyńska: Śląska tożsamość dogoniła mnie po wielu latach
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Środa, 7 - Marzec 2012r. , godz.: 11:26
O Heimacie, dwóch korzeniach śląskości oraz pasji zdobywania wiedzy, rozmawiamy z Anną Myszyńską, której w naszej okolicy przedstawiać już nie trzeba.
- Kto jest odbiorcą pani twórczości?
- Zwykli ludzie. Przede wszystkim oni.
- Również młodsze pokolenia?
- Do młodych docierają głównie moje książki. Interesują się nimi głównie wtedy, gdy w ich domach mówi się po śląsku, no i oczywiście wówczas, gdy przygotowują się do jakiegoś konkursu; są dwa znaczące - dla uczniów klas podstawowych, gimnazjalnych i licealnych. Pierwszy ("Ze Śląskiem na Ty") odbywa się w Łubnianach, to konkurs na opowiadanie pisane gwarą. Młodzież obserwuje, jak porozumiewają się w domu babcia i dziadek; wiadomo, na wsi są jeszcze rodziny wielopokoleniowe. No i nauczyciele też bardzo zachęcają do udziału. Drugi konkurs odbywa się w Izbicku ("Śląskie beranie") - zjeżdża się młodzież, wystawiają rozmaite scenki, przebierają się i, na przykład, kiszą kapustę, udeptując ją w beczce. Poza tym topią marzannę, wodzą niedźwiedzia, odgrywają śląskie wesele...
- A czy nie jest tak, że miejsce gawędy jest w języku mówionym, np. radiu? Czy w formie papierowej nie traci ona na autentyczności? Chodzi tu przecież o żywy język.
- Gwara mówiona na pewno jest najlepsza. Właśnie dlatego bardzo chciałam, aby ukazała się płyta z nagraniami moich audycji. Ale książki młodzież też czyta. Kiedyś śląski kojarzył się głównie z opowiadaniem kawałów, dobry dowcip musiał być po śląsku. A teraz okazało się, że są i opowiadania po śląsku, i wiersze... Chodzi w tym również o dowartościowanie młodzieży, która mówi po śląsku i chce z tym wyjść na zewnątrz.
- A czy ludzie słuchają tego także dla przyjemności, czy jedynie w celach edukacyjnych?
- Ludzie starsi odbierają to z wielkim wzruszeniem, bardzo się utożsamiają z tym, o czym im opowiadam; często otrzymuję od nich takie właśnie informacje zwrotne, zwłaszcza od kobiet. Podejdą nieraz w sklepie, zagadają; cieszą się, że mogą poznać osobiście osobę, której słuchają.
- Widzi pani kogoś jako swojego następcę? Kiedyś, w przyszłości...
- Myślę o młodszym pokoleniu; nie tym średnim, ale młodszym. Widzę, że oni się angażują. Nie mam więc obaw o kontynuację tego, co robię.
- Jak u pani zaczęło się to wypłynięcie na szerokie wody? Nagrywanie audycji, pisanie książek, pogadanki w szkołach, na Uniwersytecie Opolskim...
- Trochę przez przypadek. W ogóle, od dziecka byłam ciekawa świata, wręcz do przesady, chciałam jak najwięcej zobaczyć, przeczytać. Robiłam to wręcz nałogowo. Mieszkałam na wsi, gdzie (w tamtych czasach) książka była właściwie jedynym oknem na świat. Najgorzej, że po szkole nie edukowałam się dalej. Skończyłam podstawówkę, w języku niemieckim, potem miałam 7 lat przerwy. No i przez cały czas chcę to nadgonić, ciągle się uczę. Na początku lat 50. odważyłam się pójść do pierwszej polskiej szkoły (posługiwanie się tym językiem sprawiało mi jeszcze wtedy spory kłopot); zdałam maturę w liceum korespondencyjnym w Opolu, potem uczyłam się pielęgniarstwa w Raciborzu i położnictwa w Nysie, a na koniec, od 1968 roku - rzemiosła fotograficznego. Wiele zawdzięczam swojej, można powiedzieć, desperacji, chęci opuszczenia swojej wsi ze względu na silną potrzebę edukacji. Często wracam w swoich opowiadaniach do czasów dzieciństwa, kocham swoje rodzinne strony, ale coś pchało mnie wtedy do przodu. I to w różnych kierunkach. W młodości, na przykład, lubiłam rysować. Będąc w szkole w Raciborzu umiałam namalować sobie w zeszycie cały krwioobieg. Sporo też wtedy czytałam, ale głównie po niemiecku; lektura w języku polskim ciągle jeszcze była dla mnie sporym wysiłkiem. Moi rodzice mówili głównie po śląsku, czasem też po niemiecku, jak było trzeba... Ale teraz, u schyłku mojego życia, czuję, że najlepiej mi wypowiadać się po polsku. Wiem wtedy, że niczego nie przekręcę.
- Czy przed nagrywaniem audycji do radia musi pani jakoś specjalnie wchodzić w rolę (na zasadzie: teraz staję się Ślązaczką), czy robi to pani niejako z marszu?
- Muszę powiedzieć, że śląska tożsamość dogoniła mnie po wielu latach. W rodzinie, którą założyłam, mówiło się przecież po polsku, więc na długie lata moja gwara samoistnie się wyłączyła. Przebywałam w Raciborzu, w Opolu, w Nysie, potem w Białej; tam używałam jej jedynie wtedy, gdy klienci przychodzili do nas do zakładu fotograficznego i niekiedy nie za bardzo umieli mówić po polsku; bardziej po śląsku albo po niemiecku. Zauważyłam, że z tym drugim językiem ciągle wiąże się sporo uprzedzeń, przez co bardziej dzieli, aniżeli łączy...
- Pewnie dlatego, że kojarzy się z wojną...
- Tak, jest w ludziach coś, co każe automatycznie go negować.
- A pani lubi ten język? Tak zwyczajnie, w brzmieniu.
- Oczywiście, kocham ten język! Często mam z nim kontakt, czytając niemieckie książki, gazety, rozmawiając z ludźmi. Wrócę teraz do tego, co mówiłam wcześniej. Heimat - dziś często używa się tego słowa... Ale czym właściwie jest ten Heimat, tu na naszym terenie? Ja całe lata szukałam, kim właściwie jestem. Gdzieś wyczytałam, że Ślązacy mają dwa korzenie: słowiański i germański. Poza tym: nasze dzieciństwo, dom, szkoła, kościół - stąd zabieramy wszystko i idziemy w świat. Każdy z nas ma inne doświadczenia. To jest nasz Heimat, innego mieć nie będziemy; to z nim pójdziemy w świat i on wyznaczy nam drogę. Z niej nigdy pan nie zboczy, ona zawsze będzie pana prowadzić. Nawet takie brazylijskie dzieci, o których czytamy, że żyją gdzieś tam na ulicach... To jest też ich Heimat. One, owszem, mogą się wybić, może im się poszczęścić, ale ta ulica będzie ich Heimatem.
- A co panią najbardziej "zaprogramowało"?
- No i tu wrócę do sedna sprawy; przez 40 lat żyłam sobie "po polsku". Dopiero, gdy na początku lat 90. usłyszałam radiowy komunikat z Katowic, że organizowany jest konkurs gwary śląskiej, mój Heimat odezwał się z całą siłą; okazało się, że źródło jeszcze bije. Wystąpiłam wtedy na antenie, mówiąc po śląsku. I wtedy nabrałam energii, żeby coś z tym zrobić! W tamtym czasie współpracowałam z naszą "Panoramą Bialską", robiłam zdjęcia. I wtedy pan Marek Karp zaproponował, bym napisała coś po śląsku, do tej gazety. No i napisałam, tak jak czułam. Później przypadkowo trafiłam na panią Ingeborgę Odelgę, która już wtedy udzielała się w audycji "Nasz Heimat" na antenie Radia Opole (czytając wiersze niemieckich poetów). Spotkałyśmy się w Dębowcu na konkursie pod pomnikiem Eichendorffa. Skojarzyłam jej głos, bo radio było zawsze obecne w moim życiu (gdy siedziałam w ciemni i pracowałam nad zdjęciami od rana do wieczora). Zresztą, za moją pierwszą wypłatę kupiłam sobie właśnie odbiornik radiowy.
Za jakiś czas ponownie spotkałam panię Ingeborgę, tym razem w autobusie. Jechała akurat na nagranie do Radia Opole. Dałam jej wycinek z gazety, gdzie było moje śląskie opowiadanie i zaproponowałam, by pokazała je w radiu. Niedługo potem dostałam propozycję od pani redaktor Danuty Starzec, by mówić po śląsku przez 5 minut podczas audycji "Nasz Heimat". I to było faktycznie "moje 5 minut", mogłam wreszcie robić coś, na co wcześniej nie miałam czasu; no i starałam się wykorzystywać tę okazję z pożytkiem dla siebie i innych. Ale to było za mało! Bałam się, że inicjatywa zaniknie, rozmyje się... Zaczęłam koło tego chodzić. Tu bardzo mi pomógł red. Andrzej Russak, który do dziś współtworzy tę audycję. Miałam dobre zaplecze. Kiedyś jeździłam na nagrania do radia, teraz pan Russak raz w tygodniu odwiedza mnie w domu ze swoim sprzętem.
- A jak odnosi się pani do uwag, dotyczących pani tekstów? Chodzi mi zwłaszcza o wytykanie błędów językowych.
- Krytyka zawsze będzie i trzeba ją przyjmować, ale nieraz zabierają się za nią ludzie, nie znający specyfiki gwary, która jest wszędzie inna, nawet w sąsiedniej wsi. Mojej używają tylko ludzie w tym pasie granicznym - Biała, Głogówek, Krapkowice, Koźle. W zasadzie jako pierwsza zdecydowałam się, żeby tę gwarę zapisać.
- Znany jest też zarzut, że pani syn Piotr, który też - jak wiemy - tworzy, jest trochę w pani cieniu...
- To nieprawda. Jeśli chodzi o Piotra, jest on moim pierwszym recenzentem, również w kwestii tekstów pisanych gwarą; łączy nas silna więź, mamy też wspólnych przyjaciół.
- Czy, na chwilę obecną, będąc już starszą osobą, czuje się pani spełniona?
- Tak, czuję się spełniona i, prawdę mówiąc, nie czuję tych 80 lat. Ja swój wiek liczę w euro, a więc mam lat około 20 (śmiech). Napisałam ostatnio taki wiersz: Po wszystkim chciałabym być sikorką, dzióbać wspomnienia na oknie, zerknąć na stół, czy leżą jeszcze słowa, które tam zostawiłam.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Rozmowy TP
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze