Artykuły
Strażnik miejski przed sądem: To nasze sprawy rodzinne
Autor: DAMIAN WICHER.
Publikacja: Środa, 7 - Marzec 2012r. , godz.: 10:20
Szokujące - tak najkrócej można zdefiniować zeznania przesłuchiwanych w sprawie Wojciecha i Adam M. policjantów, którzy jako pierwsi interweniowali feralnego dnia pod ośrodkiem "Sudety" w Pokrzywnej.
Obecne kłopoty z prawem prudnickiego strażnika miejskiego i jego syna zapoczątkowały "przepychanki" podczas przyjęcia weselnego jednego z krewnych obu mężczyzn, wywołane przez młodszego z nich.
- Wszedłem na salę i widziałem, jak obsługa sprząta pozostałości po rozbitym szkliwie. Przeprowadziłem rozmowę z organizatorami wesela. Wspólnie ustaliliśmy, że wezwiemy policję. Z rozmów przeprowadzonych z gośćmi wynikało, iż doszło do nieporozumienia pomiędzy młodym człowiekiem a jego rodziną - mówi Witold M., szef ośrodka.
Patrol policji z Głuchołaz przybył na miejsce po około kwadransie.
- Policjanci prowadzili rozmowę na placu parkingowym - kontynuuje Witold M. - Na placu przebywał ten młody człowiek i jego rodzice. Ja nie uczestniczyłem w tych rozmowach. Kilkakrotnie wychodziłem z budynku przed wejście do niego na kilka sekund i wracałem do obiektu. Przy kolejnym wyjściu przed budynek wydawało mi się, że młody człowiek kopie własnego ojca. Ja tego nie widziałem dokładnie, bo było daleko i ciemno, lecz takie miałem wrażenie, że tak było. Ten ojciec potem przyszedł zakrwawiony.
Wersję o szamotaninie pomiędzy ojcem a synem potwierdzają interweniujący policjanci.
- W trakcie dojazdu do ośrodka zauważyłam, jak dwóch mężczyzn szarpie się wzajemnie za odzież, a obok nich stoi kobieta - zeznaje Beata R. - Wjechaliśmy na parking, wysiedliśmy z radiowozu. Wówczas ja podeszłam do tej kobiety, ona stwierdziła, że już wyprowadzają syna. Zapytałam, czy to właśnie zgłoszenie właściciela ośrodka miało dotyczyć zachowania jej syna, na co ona oświadczyła, że tak i że te osoby szarpiące się to jest jej syn Wojciech M. i mąż Adam M. W trakcie naszej rozmowy z tą kobietą nagle w naszym kierunku zaczął biec młodszy z mężczyzn i krzyczał do nas: "ty kur... jeb..., ty cwe..., ty chu..., sper... mi stąd, bo was zaj...". Słowa te były kierowane do mnie i post. M.
Rodzice 24-latka próbowali uspokajać młodzieńca, ale ten, tu cytat, kazał spier... matce do domu. Wcześniej rzucił się na swojego ojca.
- Uderzał go. Ojciec przewrócił się do przydrożnego rowu. Miał zakrwawioną koszulę. Matka zaczęła krzyczeć, że on chyba nie żyje - przypomina sobie sierż. R.
- Pobiegliśmy w ich stronę, ja jako pierwszy - mówi Tomasz M. - Młodszy odbiegł od leżącego. Starszy powiedział, że to jest ich sprawa rodzinna. Że nic się nie stało. Potem wstał.
- W pewnym momencie - kontynuuje policjantka - Wojciech M. szedł w kierunku post. M. z wyciągniętą ręką. Ja krzyknęłam: Tomek, uważaj! Jednak oskarżony zdołał go gdzieś uderzyć, chyba w twarz.
Wówczas zapadła decyzja o zabraniu krewkiego sprawcy na komisariat.
- Założyłam mu kajdanki na ręce i poinformowałam go, że zostaje zatrzymany za popełnienie przestępstwa znieważenia i naruszenia nietykalności funkcjonariuszy policji. Wtedy na te słowa on zaczął krzyczeć do mnie: "ty kur... jeb..., możesz mi obc... f..., zaj... cię, twoje dni i godziny są policzone, nawet nie będziesz wiedziała kiedy skończysz jak ostatnia szmata leżąc zaj... w rowie", a następnie słowami zwrócił się do post. M: "myślisz, że cię nie dorwę, ty chu... pierd...., znam cię i znajdę cię". (...) Cały czas pluł, odchrząkując. Na komisariacie później miałam we włosach ślinę pomieszaną z krwią.
Według zeznań świadków do interwencji wtrącił się chwiejący na nogach Adam M.
- Odciągał syna, mnie też szarpał za mundur. Krzyczał, że pracuje w mundurówce i pozakłada nam sprawy. Powiedział do post. M.: "jak go w tej chwili nie puścisz, to cię załatwię" - mówi sierż. R.
- Nie chciał, abyśmy zabierali jego syna. Uniemożliwiał nam doprowadzenie zatrzymanego - zachodził nam drogę, próbował wejść ciałem pomiędzy mnie a prowadzonego, odciągał rękę sierż. R. Prosiliśmy, aby nie utrudniał nam czynności, lecz on nic z tego sobie nie robił - wtóruje koleżance po fachu post. M.
Wojciech M. był nadal agresywny i stawiał czynny opór.
- Kopnął mnie w okolice brzucha, w wyniku czego straciłam równowagę i wpadłam na otwarte drzwi radiowozu plecami oraz tyłem głowy uderzyłam w nie - twierdzi sierż. R.
Policjanci zmuszeni byli poprosić przez radiostację o wsparcie.
- Słysząc moje wezwanie Wojciech M. zaczął krzyczeć w naszym kierunku: "jeśli w tej chwili nie ściągnięcie mi tych kajdanek i nie odjedziecie stąd, zabije was, po czym zwrócił się bezpośrednio w moim kierunku: "wypuść mnie kur..., bo tak ci urządzę buźkę, że nigdy się nie poznasz".
Oskarżonego udało się umieścić w "klatce" radiowozu dopiero po przybyciu drugiego patrolu. Przestępstw wobec kilku funkcjonariuszy, w tym także wicekomendanta głuchołaskiej jednostki, M. miał się dopuścić również na komisariacie i pogotowiu - plując, wyzywając, grożąc, czy uderzając (pisaliśmy o tym w nr 8 "TP" z 22 lutego).
- W trakcie badania lekarz poprosił o zdjęcie mu kajdanek. Wtedy on złapał za mundur sierż. Ł. i zaczął go szarpać. Ja próbowałem obezwładnić zatrzymanego i zostałem uderzony w twarz głową przez niego, w wyniku czego doznałem rozcięcia wargi wraz z obrzękiem twarzy - dodaje post. M.
Wojciech M. wcześniej był już karany, w lipcu zeszłego roku za posiadanie marihuany sąd wymierzył mu grzywnę. Teraz postawiono mu aż 6 zarzutów. W trakcie postępowania przygotowawczego tak oto tłumaczył swoje zachowanie:
- Pamiętam, że pomiędzy mną a kimś z gości doszło do awantury. W wyniku tego zajścia wiem, że znalazłem się na podwórzu przed lokalem. Byłem zdenerwowany i chyba ojciec mnie chciał uspokajać, tego teraz nie pamiętam. W tym miejscu chcę wyjaśnić, że ja nie mogę pić alkoholu w większych ilościach i nie mogę mieszać alkoholu, ponieważ w takich przypadkach staję się bardzo agresywny i wtedy nie mam wpływu na swoje zachowanie. Wiem, że byłem agresywny w stosunku do policjantów. Pamiętam, że wyzywałem funkcjonariuszy słowami wulgarnymi, możliwe też, że się odgrażałem różnymi słowami. Co do używania siły fizycznej i zadawania ciosów, to ja na pewno nie chciałem pobić żadnego funkcjonariusza. Mogło się zdarzyć, że w trakcie szarpaniny nie celowo uderzyłem jakiegoś funkcjonariusza. (...) Nie jestem w stanie podać jak to szczegółowo wyglądało, ponieważ byłem pijany. Wiem, że również byłem agresywny w komisariacie wobec policjantów oraz na pogotowiu. Wiem, że w trakcie tego zachowania plułem na funkcjonariuszy.
Jednakże przed sądem oskarżony nie podtrzymał tamtych wyjaśnień. Konsekwentnie nie przyznaje się do winy.
- Było to parę godzin po zajściu, ja byłem wtedy jeszcze pijany (badanie krwi wykazało 2,5 promila alkoholu - przyp. red.), chciałem jak najszybciej stamtąd wyjść, a policjanci sugerowali mi odpowiedzi. Nie mogłem stosować przemocy, ponieważ byłem skuty. Na pewno nie było plucia, ani bicia, jedynie ogólnie przeklinałem.
Do winy nie poczuwa się także Adam M.
- Moim zdaniem zarzut został mi przedstawiony, ponieważ chciano mnie wykluczyć jako świadka ze sprawy syna. Ja na miejscu nie zostałem wylegitymowany, nie postawiono mi żadnego zarzutu. Nie mówiono mi, że cokolwiek złego zrobiłem. Wykluczam, abym szarpał policjantów oraz groził im podczas czynności wykonywanych wobec mojego syna. To jest absurd.
Stanisława M., żona i matka oskarżonych, stanowczo zaprzeczyła zeznaniom świadków, obciążających bliskie jej osoby.
- Nadmieniam, że byłam trzeźwa, bo nie piję alkoholu.
Jak wynika z dokumentacji medycznej policjantka doznała stłuczenia głowy w okolicy potylicznej ze wstrząśnieniem mózgu. Siedem dni spędziła na oddziale szpitalnym. Powodem hospitalizacji były m.in. silne, narastające bóle głowy, nudności i wymioty. Poszkodowana zapowiada, że będzie wnosić o zadośćuczynienie za uszczerbek na zdrowiu od Wojciecha M. Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Sądy, prokuratura, wyroki
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze