Artykuły
Irlandczyk w Polsce: Polish wedding / Wesele po polsku
Autor: PEADAR DE BURCA.
Publikacja: Środa, 15 - Luty 2012r. , godz.: 12:19
Polish Wedding
I've just come back from a wedding and it was a blast! Full of day-glo, technicolour, Polish people, living it up, shaking it loose and burning the midnight oil - wow! The church bit was fine; the couple said, 'I do' and no one jumped in at the last minute holding a two-headed love-child belonging to either one of them. The food at the reception was magnificent, a constant rolling smorgasbord of salads, kluski, flaki, assorted dead forest creatures and cakes that looked like stalagmites. There were fireworks! Trapeze artists! Flying Wolverines! Ok, I made up the last two, but there were fireworks. We don't have fireworks in Ireland. They're banned, because the authorities are afraid they will lead to death and destruction. No such worries in Poland. The music was good - my oh my, don't the Poles like to dance - jitterbugging and shaking their pupas like an excited Watusi tribe after killing a European explorer. This is a lot better than the typical Irish wedding dance that looks like the person is wiping their arse with an imaginary towel.
The bride and groom were an inspiration - they spent the night talking and drinking with everyone, so by the time they got to our table they were a little... fatigued. But they never tired of posing for photos, smiling, being generous with their time, on what was their day. But Christ almighty the food! It never stopped arriving at our table - now this is how a wedding should be, none of this Irish/English cibophobic attitude of having one puny, skelatoid meal, having to bribe the waiter to get an extra potato. My jaw hit the ground at the mountains of beetroot to explore, fields of perogi, rivers of gravy and a lake of vodka - food - this is the true geology of Poland. You guys like to eat and there is something heart-warming about a country in possession of such a hungerlust, something more trustworthy and sociable. And sociable was the key word for me at this wedding. I'm an odd man, prone to wild mood swings. Depending on circumstances, I could be laughing and babbling like a retarded politician, or as taciturn as a sloth dipped in cement. But this wedding brought out the best in me. We brought our youngest child and it's a wonderful way to meet people. A woman came up to me and told me about her four month old son - “he's called Igor!" Ah, a good Russian name I told her... a good Eastern name... Then there was the woman who sat beside me at the meal, she works in investment banking - a typical, forward thinking, dynamic Polish woman, about to jet off to... Moscow for two weeks on business - here she was - dragging Poland into the 21st century, flying high and amazingly, she's single. How can a smart woman, over two metres tall, who speaks Russian, be single? In Ireland, this woman would have five husbands in her harem. Then I met an interesting couple - the husband a soldier just back from Chad, the wife working for a company that cannot be named. The husband wants to go to Afghanistan - Why I wondered? He has a lovely wife, she will give him love - Afghanistan has the Taliban - they will give him landmines and attack him with their bare hands, with scorpions tied to their fingers, scorpions who have been dipped in horseshit. The wife didn't want him to go to Afghanistan but didn't know how to stop him. I gave her the answer; have a baby. No husband wants to go too far from home when his prodigy arrives. And he loved kids. All night he stood sentry over our child when my PRACTICAL SILESIAN WIFE and I went out dancing. The problem was this lady's employers, a big company here in Silesia, won't allow her to have a baby. And you still think you're a 'Central' European country? Still think women aren't second class citizens? Maybe one day women here will have control over their wombs. So the wife is in a Catch-22 situation; lose her husband or lose her job. I sympathised. Told her I'd have a solution for her in next weeks column...
Wesele po polsku
Właśnie wróciłem z wesela. I to nie byle jakiego! Pełne blasku, w technikolorze, Polacy bawiący się do upadłego i do białego rana.
Część kościelna była jak najbardziej w porządku. Młodzi powiedzieli sobie "Tak". Nikt nie wyskoczył z dwugłowym dzieckiem z poprzedniego związku. Jedzenie na przyjęciu było wspaniałe, bufet uginał się od sałatek, klusek, flaków, dziczyzny wszelkiego rodzaju i ciastek, które z wyglądu przypominały stalagmity. Były nawet fajerwerki! Akrobaci! Latające rosomaki! No dobrze, dobrze. Zmyśliłem dwa ostatnie, ale fajerwerki były naprawdę. W Irlandii nie miewamy fajerwerków. Są zakazane, gdyż władze obawiają się ofiar śmiertelnych oraz zniszczeń. W Polsce nikt się tym nie przejmuje. Muzyka była dobra, wiadomo - Polacy lubią tańczyć. Zawijają się i potrząsają tyłkami jak tubylcy z plemienia Watutsi, podekscytowani po zabiciu europejskiego podróżnika. Jest to o niebo lepsze od zwyczajowego irlandzkiego tańca weselnego, który wygląda jakby ludzie wycierali sobie dupska w nieistniejące ręczniki.
Państwo młodzi zachowywali się wspaniale - noc przeznaczyli na rozmowy i picie ze wszystkimi obecnymi. Nic więc dziwnego, że zanim dotarli do naszego stołu byli cokolwiek... wyczerpani. Nigdy jednak nie odmawiali pozowania do zdjęć, nie żałowali uśmiechów, szczodrze obdarzając innych swoim czasem tego wyjątkowego dnia. A teraz - o jedzeniu. Mój Boże! Bez zakłóceń, płynnie i stale pojawiało się na naszym stole. Takie właśnie powinno być wesele. A nie jak w Irlandii lub w Anglii, gdzie kucharz wydaje się cierpieć na jadłowstręt i wydziela porcje tak skąpo, że musisz przekupywać kelnera, aby dostać dodatkowego ziemniaka. Szczęka mi opadła i uderzyła o podłogę na widok gór buraczków, łanów pierogów, rzek sosów i morza wódki. Taka właśnie jest prawdziwa geologia Polski. Oczywiście, należy ją zbadać bez zbędnej zwłoki. Kochacie jeść i doprawdy, krzepiący jest widok kraju, który dysponuje takim apetytem: budzi on zaufanie i wydaje się przyjazny. Zresztą, tego wieczoru słowo "przyjazny" było dla mnie słowem - kluczem. Jestem poniekąd dziwakiem, podatnym na dzikie huśtawki nastrojów. Zależnie od okoliczności potrafię śmiać się i płakać, jak opóźniony w rozwoju polityk, albo też milczeć jak zabetonowany leniwiec. To akurat wesele wydobyło na światło dzienne moje najlepsze cechy. Zabraliśmy ze sobą nasze najmłodsze dziecko - doskonały pretekst do nawiązywania kontaktów. Podeszła do mnie pewna kobieta i opowiedziała mi o swoim czteromiesięcznym synu: "Nazywa się Igor". "Aaa, porządne rosyjskie imię, porządne wschodnie imię" odpowiedziałem. Obok mnie siedziała kobieta, która pracuje w bankowości inwestycyjnej. Typowa otwarta i dynamiczna Polka. Właśnie wylatywała w interesach na dwa tygodnie do Moskwy, pomagając w ten sposób wejść Polsce w 21 stulecie. Była, co szczególne, singielką. Jak to możliwe, że elegancka kobieta, wzrostu ponad dwa metry, a ponadto mówiąca po rosyjsku jest singielką? W Irlandii miałaby w swoim haremie pięciu mężów.
Spotkałem też interesującą parę. Mąż, żołnierz, wrócił właśnie z Czadu, a żona pracuje w firmie, której nazwy nie potrafię wymówić. Mąż chce jechać do Afganistanu. Pytam się - po co? Ma wspaniałą żonę, która obdarzy go miłością. Afganistan natomiast ma Talibów, którzy poczęstują go minami przeciwpiechotnymi i zaatakują gołymi rękami. Uzbrojonymi w skorpiony utytłane w końskim łajnie. Żona oczywiście nie chciała puścić go do Afganistanu, ale nie miała pojęcia, jak go powstrzymać. Podpowiedziałem jej: Postaraj się o dziecko. Żaden mąż nie oddali się zbytnio od domu, gdy na świat przyjdzie jego potomek. A on przy tym kocha dzieci. Przez całą noc pilnował naszej córeczki gdy tańczyłem z moją PRAKTYCZNĄ ŚLĄSKA ŻONĄ. Problem stwarza pracodawca tej pani, duża śląska firma, która nie zgadza się, aby ona miała dziecko. A wy pewnie nadal sądzicie, że jesteście krajem środkowoeuropejskim? I nie traktujecie kobiet jak obywatelki drugiej kategorii? Może się tutaj tak zdarzyć, że pewnego dnia kobiety uzyskają kontrolę nad swoimi macicami. Tak więc żona owa jest w sytuacji patowej: ma do wyboru stracić męża lub pracę. Współczuję. Za tydzień spróbuję jej doradzić, jak z tego wyjść.
Tłum.: A.L.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Irlandczyk w Polsce
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze