Artykuły
Pieniądze zniknęły z banku: "Całe to śledztwo to jedna farsa"
Autor: DAMIAN WICHER.
Publikacja: Środa, 8 - Luty 2012r. , godz.: 09:59
Zrozpaczone małżeństwo już trzeci rok walczy o sprawiedliwość. Tymczasem wymiar sprawiedliwości nie pozostawia prudniczanom złudzeń.
W listopadzie 2001 roku pani Zofia otworzyła w Banku PKO BP S.A. w Prudniku fundusz obligacji jednostek. Z nadzieją na pomnożenie oszczędności życia małżonków powierzyła dystrybutorowi 60.000 zł. W przeciągu całego tego okresu - jak twierdzi - tylko dwukrotnie złożyła zlecenie odkupu - 6 maja 2003 r. i 21 kwietnia 2004 r. Z tego tytułu w sumie pobrała z banku 3.000 zł. W marcu 2009 r. dowiedziała się przypadkiem, że na jej rachunku przeprowadzono nie dwie, a dziewięć takich operacji.
- Ktoś nam ukradł prawie 120 jednostek, co daje na dzień dzisiejszy około 30.000 zł - mówi zapłakana kobieta.
Niezwłocznie po odkryciu szokujących faktów pani Zofia zawiadomiła policję. Ta wszczęła dochodzenie i przesłuchała świadków, ale Prokuratura Rejonowa w Prudniku wkrótce potem sprawę umorzyła. Przedmiotowego czynu, czyli sfałszowania podpisów pani Zofii na dokumentacji bankowej, nie popełniono - orzekł prokurator, którego postanowienie utrzymał w mocy sąd. Po wystosowaniu przez panią Zofię zażaleń dochodzenie podjęto na nowo, ale i tym razem jego finał był podobny jak poprzednio, z tą "tylko" różnicą, że niewiele brakowało, a na ławie oskarżonych wylądowałaby... ona sama.
- Jak ustalono, środki finansowe zdeponowane na rachunku nie podlegały żadnej rozdzielczości i stanowiły współwłasność małżeńską Zofii i Zbigniewa Cz. Należy również wskazać, że w ramach postępowania przygotowawczego zebrano materiał dowodowy w postaci dwóch opinii biegłych z zakresu badania pisma ręcznego i podpisów dokumentów, które w sposób jednoznaczny i kategoryczny potwierdziły, że wszelkie podpisy złożone na zleceniach odkupienia i bankowych asygnatach wypłaty należały do Zofii Cz. Przesłuchany Zbigniew Cz. zeznał, że jest pokrzywdzony w tej sprawie z tytułu przedmiotowego przywłaszczenia pieniędzy, jednak nie złożył wymaganego wniosku o ściganie w zakresie osoby jego żony - czytamy w uzasadnieniu postanowienia śledczych.
- To są kpiny! Prudnicka prokuratura usiłowała sprawę "ukręcić" tak, że to niby ja wybrałam te wszystkie pieniądze, które nam zginęły, i tym samym okradłam swojego męża. Kto i jaki ma interes w tym, żeby kryć winnych? Od samego początku starano się umorzyć postępowanie w celu nie ujawnienia prawdy!
Uznając opinie biegłych grafologów za niedorzeczne pani Zofia udała się prywatnie do innego eksperta z tej dziedziny. Marek Nowak, katowicki grafolog sądowy z ponad 34-letnim stażem stwierdził:
- Nie wykluczam nakreślenia pięciu dowodowych podpisów przez inną osobę aniżeli Zofia Cz., a tym samym zaistniałego czynu karalnego (fałszerstwa przez podrobienie) przeciwko odnośnym dokumentom.
Opiniodawca nie był jednak w stanie stwierdzić tego w sposób kategoryczny, ponieważ jego klientka nie miała dostępu do oryginalnych dokumentów, przedłożyła jedynie ich kserokopie. W sierpniu ubiegłego roku, po kolejnych pismach skierowanych m.in. do Prokuratury Generalnej w Warszawie, prudnicka prokuratura raz jeszcze podjęła umorzone dochodzenie i raz jeszcze nie dopatrzyła się przestępstwa.
- Całe to śledztwo to jedna farsa - kontynuuje pani Zofia. - Prokurator w Prudniku ani razu mnie nie przesłuchał. Gdy poszłam do niego, to powiedział, że nie mamy o czym rozmawiać.
Kobieta podejrzewa, kto stoi za kradzieżą jednostek z jej rachunku. Nie kryje się z tym i otwarcie podaje śledczym nazwiska tych osób. Jedna z nich już nie pracuje w banku. Początkiem 2003 roku, jak wynika z materiałów policji, została zwolniona dyscyplinarnie za przelanie z konta zmarłej klientki (!) pieniędzy na konto swojego znajomego, a także sfałszowanie podpisów nieżyjącej od kilku lat prudniczanki.
- W moim odczuciu pani Cz. chce wykorzystać tę sytuację, że kiedyś popełniłam w banku błąd, za który zostałam zwolniona i chce ode mnie wyłudzić pieniądze. Ja nigdy żadnych pieniędzy z jej konta nie przywłaszczyłam, ani nie przelewałam nikomu, ani też nie fałszowałam podpisów pani Cz. - zeznała na policji.
Druga z przesłuchanych przez policję kobiet, co do których pani Zofia wysuwa oskarżenia, także zaprzeczyła, jakoby podrobiła jej podpis czy przywłaszczyła z jej rachunku jakiekolwiek sumy pieniędzy.
Pani Zofia zwraca uwagę na kilka - jej zdaniem - kluczowych faktów. Otóż, wszystkie zlecenia odkupu jednostek (na co posiada dokumenty) dotarły do agenta transferowego w jednym czasie, dopiero 1 września 2009 r., czyli już po zgłoszeniu sprawy na policji! Pierwsze zlecenie wykupu jednostek na sumę 10.000 zł nastąpiło 27 grudnia 2001 r., wówczas kiedy pani Zofii nie nadano jeszcze numeru rejestru otwarcia funduszu, a bez takiego numeru przeprowadzenie wymienionej operacji jest niemożliwe. Ponadto na zleceniu tym brak jest numeru jej dowodu osobistego, zaś na kolejnych widnieją nieaktualne jej dane, brak jest też numeru uczestnika czy wymaganego numeru pesel pracownika. Załoga oddziału przez cztery lata używała w dokumentach starych pieczątek banku sprzed 2000 roku. W protokóle przesłuchania jednego ze świadków funkcjonariusz policji za datę pierwszego zlecenia wykupu jednostek wpisał rok 2007, zamiast 2001, co zdaniem pani Zofii było celowym działaniem, po to, aby nie wiązać kradzieży ze świadkiem, który w roku 2007 w banku już nie pracował, a którego wcześniejszą sprawę karną prowadził ten sam policjant.
Szef prokuratury w Prudniku Jacek Placzek twierdzi, że sprawa Zofii Cz. jest definitywnie zamknięta, bo wyczerpana została ścieżka prawna.
- Nie ma i nigdy nie było cienia wątpliwości, aby podejrzewać tu przestępstwo, które sugeruje ta pani.
- Ta sprawa jest szyta grubymi nićmi. Stoi za nią i policja, i prokuratura, i nasz sąd. Ale my nie odpuścimy. Wysłaliśmy właśnie komplet dokumentów do rzecznika praw obywatelskich, który obiecał nam pomóc. Zwrócimy się też do prezydenta RP, a w ostateczności będziemy walczyć przed Trybunałem w Strasburgu - zapowiada pan Zbigniew.Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze