Artykuły
Reportaż: Pomóc Leszkowi
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Środa, 1 - Luty 2012r. , godz.: 11:11
Szymon Hołownia z pewnością zaliczyłby go do "ludzi na walizkach". A z nim pewnie jego rodzinę, która na co dzień pomaga mu w trudnej walce z niepełnosprawnością.
Leszek Tabor uległ wypadkowi, mając 26 lat. Był wówczas osobą bezrobotną, jednak miał już "nagraną" pracę w firmie stolarskiej (zgodnie z wyuczonym zawodem). Do nieszczęścia doszło, gdy w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia jechał samochodem do swojego znajomego, aby podłączyć komputer dla jego syna. W drodze powrotnej, na tzw. Glinianej Górce (niebezpieczny zakręt niedaleko Mochowa pod Głogówkiem) jego samochód wypadł z jezdni.
Jak twierdzi Leszek, przyczyną było auto jadące z naprzeciwka, prawdopodobnie dużych rozmiarów. Z kolei wpis w policyjnych papierach mówi o "przeszkodzie na drodze". Funkcjonariusze twierdzą, że poszkodowany tak właśnie zeznał tuż po wypadku (był wtedy przytomny, zdołał nawet samodzielnie opuścić samochód). Jednak pani psycholog, z którą rodzina konsultowała się już długi czas po całym zdarzeniu (w okresie rehabilitacji) stwierdziła, że z pewnością zaszła tu pomyłka lub celowe przekłamanie. Jej zdaniem, osoba, będąca w szoku powypadkowym, nie używa pojęć abstrakcyjnych takich jak "przeszkoda na drodze", lecz posługuje się konkretami (np. "drzewo", "samochód" czy "zwierzę").
Dziś członkowie rodziny niepełnosprawnego żałują, że przegapili terminy odwołania się od "przeszkody na drodze" jako przyczyny wypadku. Gdyby przyjąć, że winny był inny kierowca, wówczas można jeszcze próbować go szukać; jest też możliwość starania się o rentę. Czy coś by z tego wyszło - nie wiadomo. I z tą niewiedzą trzeba się już pogodzić.
Studnia bez dna
Leszkowi przysługuje z ZUS-u jedynie dodatek pielęgnacyjny w wysokości 150 zł. Otrzymuje też dofinansowania z NFZ i PCPR-u, ale to jedynie kropla w morzu potrzeb. Poza tym, ci ostatni zawsze mogą "wykręcić się" brakiem funduszy, bo w przeciwieństwie do dwóch poprzednich nie przydzielają stałych stawek. Lokowanie oczekiwań w "państwowej kasie" jest mało obiecujące. Nie jesteśmy państwem socjalnym. Dobrze więc, żebyśmy (dla równowagi) byli krajem o dobrze rozwiniętym sektorze dobrowolnej, obywatelskiej pomocy. A z tym też bywa różnie.
Potrzeby materialne to studnia bez dna. Wózek, przystosowanie łazienki, podjazdu, ale przede wszystkim rehabilitacja. W przypadku Leszka przebiega ona dwutorowo. Pierwszy podstawowy "tor" polega na przeszczepach komórek macierzystych. Na razie zostały wykonane dwa z nich. W marcu (jak dobrze pójdzie) będzie miał miejsce trzeci. Łącznie powinno być ich osiem, a każdy kosztuje około 20 tys. zł.
Nadzieja w komórkach macierzystych
Jest to metoda nowatorska, z którą wiązane są duże nadzieje. Polega na przeszczepie komórek, które mają właściwości samonamnażania i odbudowywania dowolnej lub wybranej tkanki; to zależy, z którymi z czterech rodzajów komórek macierzystych mamy do czynienia. Mogą być one pobierane ze szpiku dorosłego człowieka lub z ludzkiego embrionu. Drugi wariant niesie powikłania natury etycznej (ceną zabiegu jest śmierć embrionu) oraz natury zdrowotnej (wiąże się z nimi znacznie większe ryzyko powstania nowotworu).
Leszek Tabor jest pierwszym w Polsce pacjentem, któremu przeszczepiono komórki macierzyste, pobrane z jego własnego szpiku. Miało to miejsce w połowie września 2008 roku w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie.
No właśnie, dlaczego "dziecięcym"? Jak twierdzi Karina (żona Leszka), prawie wszystkie inicjatywy, związane z pomocą osobom niepełnosprawnym mają ten przymiotnik "w tytule". Jest tak również z fundacją "Zdążyć z pomocą" (która funkcjonuje pod patronatem prof. Zbigniewa Religi); nastawiona jest na najmłodszych, lecz także w tym przypadku państwo Tabor mogli uzyskać pomoc.
Być ekspertem od własnej choroby
Zarówno Leszek jak i jego bliscy przekonali się, że równie ważna jak pieniądz (zwłaszcza na początkowym etapie leczenia i rehabilitacji) jest informacja. Tu nieoceniony okazał się internet. Dzięki niemu można było dotrzeć nie tylko do instytucji, lecz także do innych niepełnosprawnych osób. Ważne jest przecież wzajemne wsparcie, inspiracja do poszukiwania nowych dróg rozwiązywania problemu. Liczy się też "znajomość języka wroga", czy też, jak mawiają lekarze, "bycie specjalistą w zakresie swojej choroby".
Leszek Tabor doznał uszkodzenia najwyższego kręgu w części szyjnej (C1), a także trzech kręgów w części piersiowej (Th3, Th4 i Th5; na poziomie tego ostatniego nastąpiło przerwanie rdzenia kręgowego). Od końca 2006 roku jest sparaliżowany od pasa w dół.
Po drugim przeszczepie komórek macierzystych, który miał miejsce w połowie czerwca 2011 roku, odzyskał kontrolę w pęcherzu moczowym, a także czucie poniżej kręgu Th5 (dolna połowa tułowia). Potrafi samodzielnie podnieść tułów, leżąc na brzuchu, a nerw strzałkowy w jego lewej nodze prawie całkowicie odzyskał przewodzenie. Każdy kolejny przeszczep komórek macierzystych powinien nieść ze sobą takie zwyczajne-niezwyczajne sukcesy. Obecnie trwają obrady komisji bioetycznej, która zbiera się w sprawie każdego przeszczepu. W tym przypadku sprawa jest o tyle prostsza, że dawcą i biorcą jest ta sama osoba.
Trzeba zwierać szeregi!
Leszek przekonał się, że może liczyć na wsparcie finansowe mieszkańców Głogówka. Już kilkakrotnie wykazali się inicjatywą, wpłacając pieniądze na konto "Caritas", które udostępniła za pisemną zgodą ta znana organizacja dobroczynna. Drugie konto "podpięte" jest z kolei pod wspomnianą już wcześniej fundację "Zdążyć z pomocą". Sporo informacji na temat sytuacji Leszka Tabora można znaleźć, korzystając z witryny internetowej Urzędu Miejskiego w Głogówku (znajduje się tam również przełącznik na stronkę, poświęconą wyłącznie jego "przypadkowi").
Pomimo niepełnosprawności, Leszek prowadzi aktywny tryb życia. Pracuje w firmie transportowej, zajmując się odczytem tachometrów samochodowych, rejestrujących zmiany prędkości podczas używania pojazdu. Interesuje się też (podobnie jak przed wypadkiem) informatyką oraz grami komputerowymi. Pomimo wypadku sprzed ponad 5 lat, znów jeździ samochodem; ma automatyczną skrzynię biegów, a gazu dodaje ręcznie, za pomocą specjalnej wajchy. Potrafi też samodzielnie przesiadać się z wózka na fotel kierowcy i odwrotnie.
A co najważniejsze, otoczony jest najbliższymi. Mieszka z Kariną (którą poślubił niespełna rok przed wypadkiem), pięcioletnią córką Natalią, siostrą Jadwigą i rodzicami w domu nieopodal basenu w Głogówku. Mają też pieska-miniaturkę o wdzięcznej nazwie Kropka.
Spojrzenie w przyszłość
Cała rodzina najgorsze ma już za sobą. Na szczęście minął już okres niemal całkowitej zależności Leszka od najbliższych; był czas jego depresji, bezrobocia; dziś wszyscy mogą pozwolić sobie na sporo dystansu do problemu. Ale wiele jeszcze przed nimi. Drugim (obok przeszczepu komórek) "torem" rehabilitacji są, jak zwykle w takich sytuacjach, ćwiczenia. Oprócz codziennych, domowych, liczą się wyjazdy do specjalistycznego ośrodka. W przypadku Leszka wybór padł na Centrum Rehabilitacyjne "Dikul" we Wrocławiu, w którym zajęcia prowadzone są według metod rosyjskiego specjalisty, prof. Valentina Dikula. Czterotygodniowy turnus kosztuje tam prawie 25 000 zł. Leszek raz już odwiedził ten ośrodek i zamierza ów "wypad" jeszcze kiedyś powtórzyć.
Rodzina i przyjaciele muszą więc zwierać szeregi i mozolnie zbierać pieniądze. Tu otwiera się pole do popisu dla organizacji pozarządowych i dobrowolnych darczyńców. Może też pewnego dnia "wrażliwość lewicowa" wielu polityków skieruje się nie tylko w stronę liberalizacji światopoglądowej, lecz również zwiększenia opieki socjalnej. Oby!Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze