Artykuły
Trzy oblicza militaryzmu (3): Ślązacy w Wehrmachcie
Autor: ANDRZEJ DEREŃ.
Publikacja: Środa, 25 - Styczeń 2012r. , godz.: 08:38
II wojna światowa była pierwszym konfliktem zbrojnym od XIX wieku, który przetoczył się przez terytorium Śląska. Jednak ofiary wojny
w tym regionie nie ograniczyły się wyłącznie do frontowych wydarzeń w 1945 roku.
Ślązacy służyli w armiach Polski, Niemiec i Czechosłowacji. Śmierć zaczęła zbierać żniwo w 1939 roku, kiedy to rozpoczęła się wojna totalna. Do rodzin na niemieckim Śląsku coraz częściej zaczynały spływać informacje o śmierci pochodzących stamtąd mężczyzn. Ci, którzy wciąż żyli czasem wracali do domów na urlop, przywozili z frontu pamiątki, zdjęcia. Wiele z nich wciąż znajduje się w domowych zakamarkach i albumach. Na Śląsku "dziadek z Wehrmachtu" nie był nigdy określeniem zaskakującym, bo powszechna służba wojskowa obejmowała wszystkich zdrowych mężczyzn i wielu z nich po II wojnie światowej powróciło na ojcowiznę. Zdarzało się, że Ślązacy znający język polski (gwarę śląską) jeszcze w trakcie wojny przechodzili na stronę aliantów. Szacuje się, że ok. 36 proc. żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie stanowili dezerterzy z Wehrmachtu. Urzędników niemieckiej machiny wojennej nie interesowała zbytnio narodowość rekruta, ważne było, żeby był obywatelem Rzeszy i nie był Żydem. W późniejszym okresie wojny zdesperowani Niemcy wciągali do armii niemal wszystkich, którzy rokowali nadzieję na to, że będą walczyć. Zdarzali się powstańcy śląscy, a nawet uczestnicy kampanii wrześniowej z armii polskiej, jeśli tylko wyrażali wolę podpisania volkslisty. W niemieckiej armii służyło ok. 200 tys. Górnoślązaków. Wśród znanych nazwisk można wymienić Karola Musioła, twórcę Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, czy Wilhelma Szewczyka, pisarza i posła na Sejm.
Wielu z nich nie przeżyło wojny. Pamiątką po nich są modlitewne karteczki z fotografią zmarłego, stopniem wojskowym, datą i miejscem urodzenia oraz śmieci. Władysław Barczuk udostępnił nam takie ulotki. To smutna lektura, bo dotycząca z reguły młodych chłopców, którzy co dopiero wkraczali w dorosłe życie. 21-letni Alfons Botta z Radostyni zmarł w szpitalu polowym gdzieś na froncie wschodnim 8 czerwca 1942 r. Zaledwie rok starszy Peter Mierzwa z tej samej wsi oddał życie w armii Hitlera na wschodzie (6 listopada 1942 r.). August Schendzielarz z Radostyni był frontowym staruszkiem, bo dożył "aż" 27 lat. Zginął na wschodzie 11 stycznia 1942 r. W Otokach mieszkali Eduard Przyklenk i Josef Thiel. Pierwszy z nich, plutonowy w jednostce strzelców górskich, zginął na wschodzie 30 czerwca 1944 r., być może gdzieś na terenie wschodniej Polski. Miał 25 lat. Ranny obergefreiter Thiel zmarł 7 września 1942 r. w szpitalu w Metz, we wschodniej Francji, również przeżył zaledwie 25 lat.
Jak dotąd nie przeprowadzono badań jaki był udział Ślązaków w zbrodniach wojennych dokonanych przez Wehrmacht podczas II wojny światowej oraz ich służba w jednostkach SS (w 1947 r. trybunał w Norymberdze uznał tę formację za organizację zbrodniczą). Jest to o tyle istotne, że nazwiska poległych po 1989 r. umieszczano na pomnikach wojennych na terenie Śląska, a trudno, żebym hasło "Wasza ofiara nie będzie zapomniana" (tłum.) odnosiło się członka organizacji zbrodniczej.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Z archiwum odkrywcy
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze