Artykuły
Socjologicznie rzecz biorąc: Prudnik senioralny
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Wtorek, 17 - Styczeń 2012r. , godz.: 02:41
Aktywność prudnickich seniorów to temat na doktorat, lecz, póki co, musi nam wystarczyć krótki przegląd ich społeczno-kulturalnej działalności na terenie miasta.
Zgryźliwi starcy to jeden ze szczytów osiągnięć szatana" - powiedział św. Tomasz z Akwinu, średniowieczny zakonnik, teolog i filozof. Doświadczający "późnej dorosłości" mieszkańcy naszego miasta najwyraźniej biorą sobie te słowa do serca. Prudnik seniorem stoi! Wystarczy zaglądać czasem na imprezy kulturalne, by przekonać się, że mamy tu kryzys demograficzny w pigułce. Młodzi wyjeżdżają za nauką i pracą do Opola, Wrocławia czy innego Krakowa, a w tym czasie - seniorzy bawią się, edukują, zrzeszają, płacą składki, przyznają zapomogi, ocalają pamięć historyczną itd.
Poniższy przegląd obejmuje grupy, które z samej swej natury przeznaczone są dla osób starszych. Trudno bowiem, aby w Związku Sybiraków, Klubie Dinozaurów czy Uniwersytecie III Wieku znajdował się ktoś młody (choć zdarzają się wyjątki). Jest też w Prudniku mnóstwo grup, gdzie dominują ludzie starsi, lecz jest to jedynie zbieg okoliczności, związany m.in. ze strukturą demograficzną naszego miasta. Jest tak choćby z rozmaitymi wspólnotami, działającymi przy Kościele, np. "Różami Różańcowymi" albo "Kołem Przyjaciół Radia Maryja". Przewaga seniorów występuje też w "Klubie Ludzi Piszących" czy "Związku Działkowców". Nie ma powodu, by proporcje wiekowe nie miały być odwrotne. Ale nie są.
Co jest tego przyczyną? - chciałoby się spytać z socjologicznym błyskiem w oku. Można wymienić ich kilka: liczebność seniorów, nadmiar wolnego czasu, czekającego na zagospodarowanie, bogactwo doświadczeń i kontaktów. Ale jest coś jeszcze. Pokolenie wychowane bez smartfonów i facebooka wydaje się być bardziej uspołecznione: umiejące rozmawiać, dyskutować, organizować się społecznie w taki czy inny sposób i udowadniać, że "jesień życia może być wiosną".
Kombatant czyli "towarzysz broni"
W znaczeniu potocznym jest to były żołnierz, partyzant lub uczestnik ruchu oporu. Porucznik Zygmunt Kowalski, najmłodszy spośród tych, którzy mieszkają w Prudniku, ma 85 lat, jest prezesem prudnickiego oddziału Związku Kombatantów Rzeczpospolitej Polskiej. Podczas II wojny światowej służył w 27 dywizji Armii Krajowej, był saperem. Umieszczano go także na tyłach w charakterze instruktora do spraw: taktyki partyzanckiej, znajomości broni, min i umiejętności ich zastosowania.
- Wówczas człowiek wiedział przynajmniej, z kim walczy - mówi pan Zygmunt. - Dziś jest coraz więcej tzw. "wojen bez frontu"; przykładem może być Irak albo Afganistan. Nie wiadomo, z której strony człowiek zostanie zaatakowany. Poza tym, sporo osób zaciąga się na ochotnika. Nas nikt nie pytał, czy chcemy walczyć; to było coś oczywistego.
Wówczas za armią żołnierzy nie podążał oddział psychologów. Jak twierdzi pan Zygmunt, łatwiej było wrócić po wojnie do porządku dziennego, mimo iż niejednego kolegę traciło się na polu walki. Człowiek miał mocniejszy kręgosłup.
Nie pozbyli się go z całą pewnością prudniccy weterani. Na stole w ich siedzibie (przeniesionej z ul. Kościuszki na Plac Wolności) leżą pisma "Kombatant" czy "Polsce wierni" (pismo związkowe), a w nich artykuły, ot choćby: "Wierni przysiędze" czy "Złączeni wspólnym losem". Byli żołnierze nadal sobie pomagają. Chodzi o związkowe zapomogi, awanse dla członków zwyczajnych, odznaczenia (np. uhonorowanie sztandaru II LO), ale przede wszystkim - o wzajemny kontakt. Zwłaszcza, że jest to organizacja na wygaśnięciu. Obecnie oddział prudnickich kombatantów liczy 50 członków, a więc o jedno zero mniej niż dawniej. Nadzieja w weteranach współczesnych "misji stabilizacyjnych"; może skrzykną się kiedyś w podobny sposób.
Trudny powrót z tajgi
"Prędzej zobaczycie własne uszy bez lusterka niż Polskę" - słyszeli Sybiracy od radzieckich żołnierzy. Dziś ci, którzy przeżyli, mają uprawnienia do pobierania świadczeń zdrowotnych i rentowych, mogą też wejść do gabinetu lekarskiego bez kolejki. Zrzeszają się również w celu udzielania sobie wzajemnej pomocy i ochrony pamięci, choć, podobnie jak kombatanci, są już na wygaśnięciu (bo na kolejne zsyłki na szczęście się nie zanosi). W 1988 roku, po latach przymusowej, uwarunkowanej politycznie przerwy Związek Sybiraków znowu ruszył. Na terenie Prudnika już od 3 lat funkcję prezesa pełni Zofia Kuroczkin. Do lokalnego oddziału należy 77 osób, które pamiętają koszmar zesłania jedynie z dzieciństwa lub nie pamiętają go wcale.
- Zarzucają nam nieraz, że zbyt dużo i zbyt często wracamy do przeszłości, że rozdrapujemy rany - mówi pani Zofia. - Jesteśmy jednak ramieniem, które tę historię przedłuża. Ludzie byli nieraz wyrzucani z wagonów w samym środku tajgi i musieli urządzać sobie życie. Mężczyźni pracowali w dzień, kobiety w nocy; słabszych wywożono na taczkach. A potem wracaliśmy stamtąd z niczym. I do niczego.
Dziś spotykają się przy Placu Wolności, w tym samym budynku, w którym mieści się biuro kombatantów. I podobnie jak oni, przyznają odznaczenia, organizują coroczne opłatki. Obie grupy mają też w Prudniku ulice swojego imienia, ułożone prostopadle.
Witaj wczorajszy tułaczu,
dzisiejszy żołnierzu
Takie słowa usłyszał, jako jeden z wielu, Konstanty Światłowski, gdy prosto z łagru trafił do Armii Berlinga (tworzonej w ZSRR pod patronatem Związku Patriotów Polskich). Wspomina, że wówczas słowa "Bóg, honor, ojczyzna" stanowiły najwyższą wartość. Gdy ktoś z powodów zdrowotnych nie został przyjęty do oddziału, gotów był nawet popełnić samobójstwo. Patriotyczne wychowanie w wielonarodowościowym społeczeństwie na Kresach Wschodnich przyniosło efekty - wspomina pan Konstanty, przewodniczący prudnickiego oddziału Związku Inwalidów Wojennych.
Ta najstarsza organizacja kombatancka jest obecnie na wygaśnięciu, w naszym mieście liczy jedynie 22 członków. Zrzesza osoby posiadające rentę z tytułu uszczerbku na zdrowiu, doznanego na froncie podczas II wojny światowej. Ciekawostką jest to, że mogą należeć do niej również żołnierze Wehrmachtu, natomiast - jak zaznacza przewodniczący - Gestapo i SS odpadają!
Jak czytamy w statucie tej organizacji pożytku publicznego: "dba o dobro i godne życie wszystkich inwalidów wojennych, a w szczególności swoich członków. Kontynuuje i pielęgnuje tradycje patriotyczne i demokratyczne". Chodzi o zapomogi, pochodzące z puli krajowej, uzyskiwanej ze składek członkowskich, ale także o wzajemne wsparcie podczas towarzyskich spotkań w budynku przy Placu Wolności, przez ścianę z Sybirakami. Na stole, oprócz fajki pana Konstantego, leży książka "Leki dla osób w wieku poważnym. Poradnik medyczny dla kombatanta". Najmłodszy członek prudnickiego Związku Inwalidów Wojennych urodził się w 1927 roku.
Prudnik - miasto uniwersyteckie
Jak tak dalej pójdzie, domy pogodnej starości na terenie całego kraju zamienią się w akademiki. Wszystko za sprawą prof. Haliny Szwarc, warszawskiej gerontolog, która w 1975 roku założyła w Polsce pierwszy Uniwersytet III Wieku. Są cztery warunki istnienia takiej placówki: uchwalenie statutu lub regulaminu, zdobycie patronatu dowolnej wyższej uczelni, posiadanie Rady Programowej i sporządzenie planu pracy na dany rok. Głównym celem działalności takich instytucji jest walka ze stereotypem "babci w papilotach", poprzez harmonijny rozwój ciała i ducha.
Kontakt z prudnickimi Uniwersytetami III Wieku (są aż dwa) spełnia dzienne zapotrzebowanie człowieka na aforyzmy. Można dowiedzieć się, na przykład, że "Ludzie przestają się bawić nie dlatego, że się starzeją; lecz starzeją się, bo przestają się bawić". Może cytat Marka Twaina jest swego rodzaju zaklinaniem rzeczywistości, ale działa! Sentencja ta wisi nawet w przyrynkowej restauracji "Kamelot", bo trzeba wiedzieć, że prudniccy seniorzy-studenci są bardzo ekspansywni.
"Na emeryturze będę niegrzeczny!", czyli Uniwersytet III Wieku przy ul. Prężyńskiej
Powyższe hasło widnieje na plakacie, wykonanym w ramach ogólnopolskiego projektu "Seniorzy w akcji", wywieszonym w siedzibie jednej z prudnickich uczelni dla "starszaków". Faktycznie, są niepokorni; zaznaczają, że "łóżko to błąd sztuki lekarskiej na czterech nogach", maszerują na klasztorek z kijkami do nordic walking, a na "Warsztatach Zdrowia" uczą się robić smaczną sałatkę z rzepy. Podczas cotygodniowych wykładów, wygłaszanych przez ciekawych prelegentów, poznają tajniki "gimnastyki umysłu", dowiadują się, jaki jest wpływ pozytywnego myślenia na jakość życia, zaznajamiają się z prawami konsumenta i przyswajają ciekawostki, dotyczące fizjoterapii i rehabilitacji. Również komputer odsłania przed nimi swoje sekrety. A jakby tego było mało - języki obce, gimnastyka, robótki ręczne i wycieczki także mają poczesne miejsce w programie uczelni.
Istnieje ona od 2006 roku i jest pierwszą taką instytucją w Prudniku. Samoakredytację otrzymała w 2010 roku, stając się formalnie Uniwersytetem III Wieku (spełnia wszystkie cztery warunki wymienione wcześniej). Prezesem jest od początku (choć z niewielką przerwą) Stanisława Śliwińska, emerytowana nauczycielka, pełna społecznej pasji.
Atmosfera w tej kilkudziesięcioosobowej grupie seniorów przywodzi na myśl dobrze pojmowany folklor. Spontaniczna twórczość i wspólna praca, okraszona integrującymi rozmowami, w myśl zasady "mnóż radości, dziel smutki" albo też - żeby pozostać przy rozsmakowywaniu się w aforyzmach - "ruch może zastąpić każde lekarstwo, ale żadne lekarstwo nie zastąpi ruchu".
"Nie można życiu dodać lat, ale można latom dodać życia". Uniwersytet Złotego Wieku "Pokolenia" przy ul. Gimnazjalnej
W 2009 roku wyodrębnił się ze Stowarzyszenia Przyjaciół Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza i stał się drugą z kolei uczelnią dla seniorów w Prudniku. Jego prezesem jest (od początku po dziś dzień) Regina Sieradzka, emerytowana nauczycielka i była dyrektor I LO. Instytucja ma status stowarzyszenia i organizacji pożytku publicznego.
Od uczelni kierowanej przez Stanisławę Śliwińską różni się kilkoma cechami. Po pierwsze: nazwą (poszerzoną o "podtytuł"). Po drugie: miejscem "urzędowania" (budynek Centrum Kształcenia Ustawicznego w Prudniku). Po trzecie: nieco niższą średnią wieku. Po czwarte: większym odsetkiem emerytowanego grona pedagogicznego. Po piąte: nieco większym nastawieniem na zajęcia dotyczące literatury, sztuki, a także nauki języków (przy trochę mniejszym zainteresowaniu problematyką ochrony zdrowia, wolontariatu czy aktywności fizycznej).
Cechą wspólną obu grup jest natomiast - jakby to powiedzieli psycholodzy - "pozytywne przeformułowanie starości", która nie oznacza wyroku, odsiadywanego w odosobnieniu i polegającego na nieustannym doglądaniu swoich chorób i dysfunkcji, lecz może (a wręcz powinna) otwierać przed człowiekiem nowe perspektywy rozwoju, które wcześniej były nieco ograniczone z powodu obowiązków zawodowych i rodzinnych. Każde odwiedziny w siedzibie jednego czy drugiego uniwersytetu to solidna dawka optymizmu, niezależnie od tego, czy uczestniczy się w formalnych czy nieformalnych spotkaniach (choć biorąc pod uwagę bardzo duże uspołecznienie tych ludzi trudno robić taki podział).
Jeśli chodzi o relacje z lokalną prasą, Uniwersytet Złotego Wieku "Pokolenia" ma swojego Marka Karpa, który na ogół relacjonuje co ważniejsze imprezy (a ponadto prowadzi niezwykle zadbaną kronikę). Natomiast seniorzy z ul. Prężyńskiej mają wprawdzie swoją Danielę Długosz-Pencę, ale już nie tak regularnie. Pani Danielo, zapraszamy częściej! "Pijar" to podstawa!
Era "dinozaurów"
"Życie jest piękne, życie jest śliczne, / życie nastraja optymistycznie. / Życie jest piękne, więc co tu kryć, / warto ach warto jest żyć" - ta piosenka zrobiła już karierę jako lokalny prudnicki folklor. Zrodziła się w "Klubie dinozaurów", nieformalnej grupie funkcjonującej w ramach miejscowego PTTK, później natomiast "przechwycił ją" Uniwersytet Złotego Wieku i uczynił z niej swój nieoficjalny hymn. Nie było to jednak "wrogie przejęcie". Wręcz przeciwnie - obie grupy wyraźnie się zazębiają, mając wielu wspólnych członków. Wśród nich można wymienić choćby: Stanisława Derdę, Zbigniewa Zagłobę-Zyglera i Annę Otto. "Klub Dinozaurów" liczy sobie 7 lat. Podwaliny pod jego powstanie położyła użyteczna życiowo postawa zwana autoironią. Na stronie internetowej prudnickiego PTTK czytamy "Gdy 25 września 2004 r. cała brać (...) pędziła pod ratusz, by zrobić sobie rodzinną fotografię, Ela krzyknęła: ‘Dinozaury stańcie, zrobię wam zdjęcie’. Jadzia rzekła: ‘A może byśmy utworzyli klub dojrzałych turystów?’ I tak się zaczęło".
Na czele tej sympatycznej grupy stoi niezmiennie Jacek Przybylski, wieloletni działacz turystyki i były instruktor narciarstwa. Czym zajmują się "dinozaury"? Organizują nieformalne "spotkania przy kawce i ciasteczku" w "sali schadzek" PTTK przy ul. Zamkowej, a także ogniska (harmonogram imprez turystycznej braci przewiduje takowe w maju i czerwcu). Z racji wieku część dinozaurów musi ograniczyć "śmiałe wojaże" i radować się wspominkami podczas biesiady. Niezbędne oprzyrządowanie stanowią wówczas: gitara i śpiewnik.
Żołnierze w służbie pokoju
Zdaniem majora Tadeusza Płonki, niedobrze się stało, ze wycofano zasadniczą służbę wojskową, ponieważ (w zdrowym wydaniu) ma ona duże znaczenie dla rozwoju młodego mężczyzny. O wiele bardziej żałuje jednak, że znany ze szkoły średniej przedmiot "przysposobienie obronne" zawiera tak mało elementów praktycznych. A przecież podstawowe zasady obchodzenia się z bronią czy też elementarne kwestie związane z walką wręcz powinien znać każdy młody człowiek. Majorowi wtórują koledzy z prudnickiego oddziału Związku Żołnierzy Wojska Polskiego. Ubolewają nad zanikaniem wartości "Bóg, honor, ojczyzna", które odgrywają ogromną rolę w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego.
Ta grupa emerytowanych żołnierzy, kierowana przez wyżej wspomnianego majora Płonkę, organizuje delegacje i przemarsze sztandarowe z okazji Święta Odzyskania Niepodległości oraz Święta Konstytucji 3 Maja, zajmuje się też materialnym wspomaganiem swoich członków i szeroko rozumianą ochroną interesów byłych wojskowych. Czasami wymaga to nadania odznaczenia, niekiedy zorganizowania pogrzebu, innym razem - wspólnego uczestnictwa we mszy za ojczyznę, w pełnym umundurowaniu. Nie wspominając już o licznych spotkaniach integracyjnych czy corocznych opłatkach. Związek Żołnierzy Wojska Polskiego ma status organizacji pożytku publicznego. I taki pożytek bez wątpienia stanowi, pozostawiając otwartym pytanie o dalsze losy tradycyjnych, narodowych pojęć i wartości.
Był sobie prudnicki garnizon...
Pełna nazwa grupy, której przewodniczy podpułkownik Antoni Sieradzki, jest dość długa: Stowarzyszenie Integracji Rodzin Wojskowych Kadry Zawodowej Byłego Garnizonu w Prudniku. Ta organizacja pożytku publicznego jest komplementarna względem poprzednio omawianego Związku Żołnierzy Wojska Polskiego. Wspólnie realizują patriotyczne inicjatywy (np. obchody Święta Wojska Polskiego), założenia mają zresztą podobne: ochrona pamięci, dbałość o interesy byłych żołnierzy, pomoc materialna dla nich i ich rodzin. Obie organizacje różnią się między innymi zasięgiem. Grupa mjr Płonki jest częścią ogólnopolskiej organizacji, natomiast stowarzyszenie ppłk Antoniego Sieradzkiego to twór rdzennie prudnicki, związany z niegdysiejszym funkcjonowaniem prudnickich koszar, zaspokajający potrzebę przynależności i wspólnego działania "pro publico bono", zwłaszcza, gdy czas służby czynnej dobiegł już końca.
Poza tym, organizowanie zjazdów byłego garnizonu czy wystaw militariów to wyśmienita okazja do rozmów o rodzajach broni, taktykach wojennych, meandrach historii. Dla emerytowanych żołnierzy (ba! dla każdego dużego chłopca) są to przecież pasjonujące tematy! Zwłaszcza w czasach pokoju.
Człowiek niepełnosprawny, ale pełnoprawny
Inne myśli przewodnie Sergiusza Smolskiego (przewodniczącego prudnickiego oddziału Związków Emerytów, Rencistów i Inwalidów) to: "biedny pomaga biedniejszemu" albo "walka ze starością". Co do tego ostatniego, lepiej pasowałoby "oswajanie starości"; zwłaszcza, że nie jest łatwo. Liczba emerytów wzrasta, opieka socjalna w kraju jest, delikatnie mówiąc, taka sobie; a ludzi w tzw. "wieku produkcyjnym" coraz mniej. Nadzieja w organizacjach pozarządowych, ich składkach i zapomogach.
Na tej właśnie zasadzie działa wyżej wymieniona instytucja. Oprócz pana Sergiusza, nad sprawami organizacyjnymi czuwa emerytowana księgowa Olga Jarecka. Obsługują setki beneficjentów, którzy mają szansę "załapać się" na wsparcie w postaci podstawowych produktów żywnościowych oraz - jak dobrze pójdzie - sfinansowania leków czy sprzętu dla niepełnosprawnych. Z pomocy mogą korzystać również osoby, które nie osiągnęły jeszcze wieku emerytalnego, pod warunkiem, że są bezrobotne i przysługuje im prawo do renty.
Siedziba związku została przeniesiona z budynku prokuratury przy ul. Kościuszki do lokalu przy ul. Jagiellońskiej, gdzie jeszcze nie tak dawno mieściła się wypożyczalnia płyt DVD o nazwie "Pasja" (szyld zresztą pozostał). W związku z bieżącą porą roku, w pomieszczeniach jest zimno. Organizacji nie stać na ogrzewanie pomieszczeń non stop, więc kaloryfery włączane są jedynie wtedy, gdy w lokalu ktoś przebywa (a więc cztery razy w tygodniu po kilka godzin).
Sergiusz Smolski jest emerytowanym wojskowym, Olga Jarecka - jak wspomniano. Oboje mają duże zacięcie do pracy społecznej. Jedyną zapłatą za ich działalność jest satysfakcja. I niekiedy honorowe odznaki.
Młodzież kontra
Po tym przeglądzie "senioralnych" klubów i organizacji nasuwa się pytanie: co z juniorami? Tyle mówi się przecież o "kulcie młodości", tyle się psioczy, że "starsi ludzie czują się niepotrzebni". To już temat nie na doktorat, a na habilitację.
Przyczyn tego stanu rzeczy wydaje się być kilka. Kwestie przyrostu naturalnego oraz "wielkiej migracji ludności z Prudnika dokądkolwiek" zostały już omówione. Problem braku czasu, który w okresie młodości pochłania edukacja i praca, był również zasygnalizowany. Co jeszcze? Na pewno kryzys społeczeństwa obywatelskiego, który widać na przykładzie młodych ludzi. Działalność w stowarzyszeniach wymaga nie tylko pasji społecznego działania, ale też zebrania odpowiedniej grupy osób (przypomnijmy, że stowarzyszenie musi mieć minimum 15 członków); dochodzi też znajomość przepisów prawnych.
Poza tym, dobrze działa się na własnym terenie. W miejscu swojego pochodzenia człowiek ma najbardziej rozbudowaną sieć kontaktów. Kiedy natomiast młoda osoba wyjeżdża do dużego miasta, zaczyna tam wszystko od początku, startuje jako ktoś obcy w nowej społeczności. Aby z kolei zdecydował się zostać w swojej małej miejscowości, musi być tam magnes, który go przyciągnie. Chodzi o perspektywy nauki i pracy. Działalność w stowarzyszeniu to domena czasu wolnego; trzeba wcześniej gdzieś zakotwiczyć, mieć stały dochód.
Żeby oddać sprawiedliwość - młodzi działają. Należą do drużyn piłkarskich, klubów karate, biorą udział w wolontariacie, udzielają się w amatorskich teatrach czy kołach plastycznych, śpiewają w scholach, jeżdżą na zorganizowane wycieczki, czasem tworzą grupy poetyckie czy zespoły muzyczne. Szybko jednak wyjeżdżają, ponieważ - jakkolwiek marksistowsko by to nie zabrzmiało - sytuacja ekonomiczna w dużej mierze kształtuje ludzką świadomość i decyduje o życiowych wyborach. Jeśli miasto czy miasteczko tętni życiem, miejsce na stowarzyszenia też się znajdzie.
A seniorzy? Mają czas, kontakty, wiedzę, stały dochód w postaci emerytury czy renty; napędza ich też strach przed wykluczeniem czy "byciem zbędnym", są też wychowani na nieco innych wartościach, w większym uspołecznieniu. Szanujmy więc naszych seniorów, bo to oni w przeważającej mierze dbają o życie społeczno-kulturalne Prudnika.Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze