Artykuły
Piotr Myszyński: Każdy artysta jest samotny
Autor: ROZMAWIA BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Środa, 11 - Styczeń 2012r. , godz.: 11:46
O Bogu, wrażliwości i sensie życia rozmawiamy
z Piotrem Myszyńskim.
- Co ostatnio porabiasz? Jesteś bardziej malarzem, mimem czy poetą?
- Poetą. Zwłaszcza, od kiedy moja zwinność się skończyła i nie mogę już wykonać tylu arabesek. Powiedziałem sobie kiedyś: "przelotna kariera i emerytura". I faktycznie - wszystko zaczęło się i skończyło tu, w Białej.
- Jako humanista na pewno stawiasz pytania o sens swoich trudnych doświadczeń...
- Choroba bardzo mnie uwrażliwiła, bo tak naprawdę nigdy nie wiedziałem, z której strony mnie zaatakuje. A zawsze robiła to niesłychanie precyzyjnie, powalając niekiedy na łopatki. Za każdym razem musiałem się od nowa pozbierać, wydobyć na powierzchnię. Szczególnie ostatni dół był bardzo trudny. W przypadku stwardnienia rozsianego ataki depresji występują często, ze względu na specyfikę tej choroby, ale też dlatego, że jest to silne doświadczenie egzystencjalne. Poprzez wiersze i malarstwo staram się odreagowywać te trudne stany. Niekiedy maluję czarnymi farbami, w sposób rozmyty, ale ostatnio moje obrazy bardziej się roztańczyły.
- Często malujesz samotność. Bohaterowie obrazów występują w pojedynkę.
- W zasadzie, każdy artysta jest samotny. Malarz, kiedy maluje; tancerz, kiedy tańczy. Szczególnie mim jest samotny w tym, co robi. Ale, wiadomo, taniec może też odbywać się w parach lub zespołowo. Bywa też zabawą. Malarz, z kolei, nawiązuje pewnego rodzaju kontakt ze swoim odbiorcą. Ja, na przykład, przywiązuję się do obrazów, które mi podarowano, czuję wtedy łączność z ich autorami.
- A jak Twoja relacja z Bogiem?
- Jestem z nim bardzo blisko; myślę, że bliżej niż kiedykolwiek. Bóg chciał, żebym jednak był. Czuwał nade mną nawet wtedy, kiedy ja sam nad sobą nie czuwałem. Wtedy naprawdę się modliłem. Na początku bardzo ciężko było mi zaakceptować wózek, ale dzięki Bogu i mojej rodzinie jestem dziś pogodzony ze swoją sytuacją. Bóg naprawdę istnieje. Ja się zmieniam, Ty się zmieniasz, ale On ciągle jest.
- Jest sensem życia?
- Tak, ale widzę ten sens również w tym, że mogę spotykać się z drugim człowiekiem. Ostatnio występowałem ze swoją pantomimą w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie w Prudniku. Poruszam się wprawdzie na wózku, ale robiłem to wszystko jakby na stojąco. Sporo też opowiadałem o tym, czym się zajmuję. Czułem, że łapią, o co chodzi, i zapominają, choć na chwilę o swoich problemach. Były tam dzieci z domu dziecka, a także rodziny, gdzie występuje problem alkoholowy. Bardzo wrażliwi ludzie. Na co dzień przychodzą tam, żeby posiedzieć, napić się herbatki, pobyć z innymi. Dla wielu jest to przystań. Podczas mojej wizyty wspólnie odgrywaliśmy pantomimiczne scenki. W jednej z nich posadziliśmy różę; czuliśmy jej oddech i patrzyliśmy jak się rozwija, jak wzrasta. Są rośliny, które wręcz lgną do światła.
- Często spotykasz się z ludźmi?
- Wszystko zależy od tego, czy jest transport. Potrzebuję samochodu, by dojechać na spotkanie. Ale zdarzają się wyjazdy, spotkania autorskie, odwiedziny u mnie w domu. A tak poza tym, radio jest moim oknem na świat, włączam sobie "jedynkę" i już wiem, co się dzieje. Nie muszę bywać osobiście w "wyższych sferach" (śmiech). Nieraz też widzę, że tzw. "wyższe sfery" są nimi tylko z nazwy. Wiele osób żyje na zasadzie "byle do emerytury". Ale są i tacy, którzy potrafią przeżywać ten świat bardzo głęboko. Niektórym naprawdę zależy na tym, co w życiu najważniejsze. Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Rozmowy TP
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze