Artykuły
Rozmowa z Grażyną Wolną: Psycholog o prudniczanach i nie tylko
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Zamiast czekać na wielkie szczęście, zauważajmy drobne radości, które niesie życie. O roli psychologa we współczesnym świecie, o przyczynach powstawania i sposobach leczenia zaburzeń emocjonalnych, a także o podstawowych zasadach zachowywania wewnętrznej integracji rozmawiamy z Grażyną Wolną, prudnicką psycholog i psychoterapeutą.
- Jak pani ocenia zdrowie psychiczne prudniczan?
- Myślę, że jest takie samo jak w przypadku całego naszego społeczeństwa, raczej nie wyróżniamy się niczym szczególnym. W trakcie swojej pracy zawodowej zauważyłam natomiast, że w latach 80. czy 90. więcej było problemów natury nerwicowej; z kolei ostatnio częściej stykam się z zaburzeniami psychicznymi czy zaburzeniami osobowości. U młodych ludzi pojawiają się też ostre psychozy. Może być to związane z używaniem środków psychoaktywnych. Kiedyś stykałam się z tym o wiele rzadziej.
- Chodzi o zaburzenia psychotyczne, związane z urojeniami?
- Tak, podobne do schizofrenii, czy też schizoafektywne, paranoiczne. Także natręctwa, kompulsje.
- Podobno każda epoka ma jakieś typowe dla siebie zaburzenia, np. za czasów Freuda "moda" była na histerię. Jak to jest dzisiaj - zaburzeń psychicznych jest więcej czy po prostu skuteczniej się je diagnozuje? To pytanie analogiczne do tego, jakie ludzie zadają w temacie nowotworów.
- Na pewno świadomość ludzi, dotycząca tego, że można korzystać z pomocy psychiatry czy psychologa, jest większa, dlatego więcej osób przychodzi po pomoc. I stąd ten wzrost. Myślę jednak, że chodzi o coś jeszcze. Życie stało się bardziej stresogenne i ten fakt może wyzwalać w ludziach o słabej konstrukcji psychicznej rozmaite zaburzenia - od nerwic po psychozy. Oczywiście na bazie ukształtowanej osobowości (prawidłowej lub też zaburzonej). Jest ona czymś, co kształtuje się od samego początku - od momentu, kiedy przychodzimy na świat. Pierwszym i najważniejszym środowiskiem, w którym zachodzi ten proces, jest rodzina. Jeżeli jest w niej coś nie tak, rośniemy okaleczeni. Jeżeli na to nałożą się stresy, związane z życiem codziennym, z nauką, pracą czy życiem osobistym, bardzo często konstrukcja psychiczna tego nie wytrzymuje. I wtedy zaczynają się różne problemy emocjonalne czy zaburzenia funkcjonowania.
- Słyszy się często od przedstawicieli starszych pokoleń, że dawniej też nie było łatwo. Miały miejsce wojny, głód, jeszcze więcej ludzi umierało i nie we wszystkich rodzinach było dobrze. Trudno oprzeć się wrażeniu, że starsze pokolenia są jednak silniejsze, odporniejsze psychicznie. Czy chodzi o to, że żyjemy w większym chaosie? A może pod pewnymi względami jest nam za dobrze?
- Jeżeli przez ileś lat trwały wojny, ludzie bardziej oswajali się ze śmiercią. Ona była gdzieś obok, częściej dawała o sobie znać. Ludzie przystosowywali się do niej psychicznie. Natomiast, nie ma co ukrywać, od jakiegoś czasu wojny już nie ma. Drugie pokolenie wychowuje się w czasach pokoju. W związku z tym panuje nieco odmienny styl życia, ludzie mają inne wartości, potrzeby, marzenia i cele życiowe. W momencie, gdy fundamentalne podstawy egzystencji, takie jak: praca, rodzina, zdrowie, miłość zaczynają się destabilizować, ludziom zaczyna brakować poczucia bezpieczeństwa i odporności psychicznej. Dajmy na to: posiadanie pracy pozwala rodzinie zaspokoić najważniejsze życiowe potrzeby, daje poczucie użyteczności, poczucie własnej wartości, pozwala się realizować. Utrata pracy burzy ten ład, powstaje strach o to, czy przetrwam ja i moja rodzina, daje o sobie znać poczucie bezwartościowości, powstają negatywne emocje, z którymi nie każdy potrafi sobie poradzić. Myślę, że dawniej, mimo wielu niedogodności, pracę po prostu się miało, życie przebiegało spokojniej, cechowała je większa stabilizacja pod tym względem. Nie było lęku o to, że podstawowe potrzeby mogą zostać niezaspokojone. W tej chwili nie ma takiej gwarancji. Pewne rzeczy zmieniają się z dnia na dzień: dziś mam pracę, jutro jej nie mam. Ludzie żyją w ciągłym napięciu, niepewności, lęku o to, co będzie dalej. To jeden z mocnych czynników wyzwalających zaburzenia.
- A kwestia wartości? Zostały one zrelatywizowane. Trudno się na czymś oprzeć, zbudować kręgosłup.
- Brak autorytetów. Zwłaszcza, jeśli chodzi o młodych ludzi. Moje pokolenie, wychowane jeszcze na innych wartościach, innych autorytetach, wydaje się być silniejsze, odporniejsze na stresy i sytuacje, które przynosi życie. Zastanawiam się, kto mógłby dzisiaj być autorytetem dla młodzieży. Kiedyś jeszcze był nim nauczyciel w szkole; pamiętam, że darzyliśmy go szacunkiem jako kogoś, kto ma wiedzę i na kim należy się wzorować. Dziś nie jest on dla młodych ludzi wyznacznikiem wartości. Chociaż, tak naprawdę myślę, że najważniejszym miejscem, w którym człowiek uczy się prawdziwych wartości powinna być rodzina. Tam wszystko ma swój początek. Jeśli stanowi ona oparcie, daje każdemu jej członkowi potwierdzenie jego własnej wartości, poczucie bycia docenionym, zrozumianym i zaakceptowanym, to jest szansa na to, że w takiej rodzinie można się rozwijać, samorealizować i prawidłowo kształtować swoją tożsamość i światopogląd. Chodzi też o to, by móc zawsze zwrócić się o pomoc do swoich bliskich (niezależnie od tego, co się wydarzy) i wiedzieć, że tam właśnie uzyska się wsparcie i akceptację. Na tym buduje się tzw. kręgosłup, kapitał na przyszłość.
- A kwestia mężczyzny w rodzinie? Mówi się teraz o tzw. "pokoleniu bez ojców". Nie chodzi tu wyłącznie o rozwody, ale również o wyjazdy zarobkowe za granicę lub po prostu przebywanie w pracy od rana do wieczora. Nieraz brak po prostu tej osobistej relacji.
- W ramach pracy psychologa prowadzę również badania kierowców, którzy wyjeżdżają niekiedy na kilka tygodni do pracy. Zwykle po kilku latach takiego funkcjonowania każdy z nich ma tego serdecznie dosyć. Próbuje zmienić tę pracę, aby być częściej w domu z rodziną. Odzwyczaja się od pełnienia zadań ojca i męża, traci kontakt z tymi rolami. Staje się niejednokrotnie tzw. "ojcem do postraszenia", "weekendowym mężem". Często dochodzi do znacznego osłabienia więzi rodzinnych, a nawet do rozpadu rodziny. Są też inne powody braku ojca w rodzinie: choroba, rozwód, śmierć. Tam, gdzie go nie ma, kobieta ma bardzo trudną rolę do spełnienia. Powinna jednak pamiętać o tym, że nie uda jej się być jednocześnie ojcem i matką; może jedynie, zachowując zdrowe podejście, być sobą i pełnić swoją rolę najlepiej jak potrafi.
- A co z osobami z tzw. "dobrych domów"? Czytamy czasem w prasie: taki był spokojny, taki grzeczny, a tu nagle kogoś zabił. Albo siebie. W Prudniku też były takie przypadki.
- Może być bardzo wiele przyczyn takiego stanu rzeczy: biologicznych, psychologicznych, społecznych. Zdarza się, że wspomniane przez pana agresywne lub autoagresywne zachowania pojawiają się w rodzinie, w której nie występują patologie (takie jak przemoc czy alkoholizm) i podstawowe potrzeby jej członków są zaspokajane. Może tam jednak brakować czegoś innego: uwagi, czasu, towarzyszenia w codziennych problemach. Zdarza się, że pieniądze, owszem, są, ale brakuje czasu na wspólne zagranie w coś czy pospacerowanie z mamą lub tatą, porozmawianie o tym jak minął dzień. Niemożliwy staje się, na przykład, wspólny rodzinny wyjazd. Czasami dzieci wychowują się w emocjonalnym chłodzie lub też wydaje im się, że są przez najbliższych nieakceptowane, czasami źle odczytują dobre intencje innych, a nie ma sprzyjających warunków, żeby o tym porozmawiać, sprostować to. Wtedy ich osobowość jest narażona na nieprawidłowe kształtowanie, zaś w dorosłym życiu takie osoby mogą być mniej odporne na stres i częściej zapadać na różne choroby. Mogą też mieć problemy z kontrolowaniem swoich emocji. Bywa, że popadają w depresję, czują się niedowartościowane, przeżywają lęki; może to prowadzić do samobójstwa. Człowiek czuje, że życie go przerasta, a nie jest w stanie sobie z tym poradzić, boi się jutra. Woli zrezygnować z życia, żeby już nie cierpieć, nie bać się i nie płakać w nocy do poduszki. Niekiedy też społeczeństwo może wyzwalać takie skrajne emocje czy postawy. Ktoś jest prześladowany w klasie albo w pracy, doświadcza przemocy w środowisku domowym i nie może już tego wytrzymać. Niektóre samobójstwa są zaplanowane, inne wynikają z chwilowego impulsu. Może, gdyby w danym momencie udzielono temu komuś pomocy, nie zrobiłby tego.
- Prudnik ma niechlubne statystyki w kwestii samobójstw, narkomanii. Może mieć to związek z bezrobociem, biedą?
- Bezrobocie to brak środków na zaspokojenie potrzeb. Jeżeli brakuje pieniędzy na podstawowe potrzeby, to trudno mówić o zabezpieczeniu (np. dzieciom) dodatkowych atrakcji, takich jak: udział w ciekawych zajęciach sportowych, wyjście do kina, rozwijanie ich zainteresowań i hobby. Często dopada ich wtedy nuda, brak pomysłów na spędzanie wolnego czasu, a to może przyczyniać się do tego, że sięgają częściej po narkotyki, alkohol, czy inne środki psychoaktywne. Kiedy brakuje pieniędzy na chleb, to trudno jest wtedy myśleć o wartościach wyższych, takich jak kino, teatr czy jakaś wystawa. Istnieje pewna hierarchia potrzeb, najpierw muszą być zaspokojone te niższe. Poza tym - młodzież często nie ma pomysłów na to, co mogłaby ze sobą zrobić. Powstają grupy nieformalne, w których młody człowiek otrzymuje wsparcie, uznanie, akceptację. Jeśli chodzi o przestępstwa czy wykroczenia - bywa, że jedna osoba nie popełniłaby takiego czynu, ale w grupie - owszem. Taka społeczność może też manipulować jednostką.
- Mówi się, że kiedyś wsparcia udzielał przyjaciel, ksiądz, a dziś robi to psycholog. Czy ten zawód wypełnia pewną pustkę w naszym społeczeństwie?
- Psycholog nie może zastąpić ani rodzica, ani przyjaciela czy też wartości duchowych, które ktoś rozwija w swojej religii. Może być natomiast osobą, która pomaga zrozumieć siebie i która wspiera w rozwoju. Nie leczy, ale pomaga dokonywać zmian. Podczas pracy nie wszystko mi się udawało. Gdybym myślała, że tylko ode mnie zależy to, czy komuś się poprawi, musiałabym zrezygnować, zmienić zawód. Bywa tak, że nie można pomóc. Zależy to od tego, czy człowiek jest otwarty na pracę nad sobą i czy jest na to gotowy. Terapeuta, który myśli, że może wyleczyć lub zmienić człowieka, musi się liczyć z porażką. Są choroby, w przypadku których da się jedynie zmniejszyć objawy lub opóźniać ich rozwój. Trzeba mieć pokorę wobec tego, co się robi. Staram się pomagać w zmianie lub rozwoju. Nie uzurpuję sobie prawa do kierowania czyimś życiem. Ostatecznie każdy sam podejmuje decyzje jak chce je przeżyć.
- Stara się pani naprowadzać kogoś pytaniami, komentarzami?
- Tak. Czasem stosuję też terapię bardziej dyrektywną, opartą na konkretnych wskazówkach, czy zadaniach terapeutycznych. Jeżeli ktoś jest w silnym stresie i ma, na przykład, myśli samobójcze, nie ma sensu wchodzić w psychoanalizę czy w psychodynamiczną terapię. Sytuacja wymaga pokierowania pacjentem, przynajmniej przez jakiś czas. Nie chodzi o karcenie, ale o dawanie zadań, stawianie wymagań, porządkowanie, a przede wszystkim wsparcie, dawanie poczucia bezpieczeństwa, zrozumienia i akceptacji. Co innego sytuacja, gdy ktoś przychodzi z jakimś problemem i prosi o pomoc w osobistym rozwoju. Wówczas "prowadzenie za rączkę" odpada. Wskazuje się klientowi jego mocne strony. Na bazie tego można budować coś więcej.
- Czy w naszej części świata nie pojawiła się swego rodzaju moda na "posiadanie swojego psychoterapeuty"? Taki snobizm.
- Myślę, że jeszcze tak nie jest. Do gabinetu raczej rzadko przychodzą ludzie, którzy raz w tygodniu chcą sobie usiąść i porozmawiać. Jeżeli już przychodzą, to z konkretnym problemem. W ramach Poradni Zdrowia Psychicznego są określone jednostki chorobowe, które możemy leczyć. Od zaburzeń osobowości, poprzez nerwice i zaburzenia nastroju aż do zaburzeń psychotycznych. NFZ nie zrefunduje pracy nad rozwojem osoby zdrowej, a z kolei, prywatnie nie każdego na to stać.
- Nie miała pani nigdy wewnętrznego zgrzytu w związku z tym, że pobiera pieniądze za swoje specyficzne jednak usługi?
- Mam ten komfort psychiczny, że pracuję zarówno w prywatnym gabinecie jak i w państwowej Poradni Zdrowia Psychicznego. Nawet jeśli przychodzi do mnie pacjent (a w gabinecie prywatnym - klient ), który, ma trudną sytuację materialną, mogę zaproponować mu, aby zarejestrował się w poradni, gdzie przyjmę go bezpłatnie. Ludzie korzystają z tej możliwości. Jeśli chodzi o gabinet, owszem, pobieram pieniądze, ale przez wiele lat inwestowałam w swoje kwalifikacje i nadal się kształcę, jeżdżę na szkolenia i superwizje. Płacę za to z własnej kieszeni.
- Czy po wyjściu z pracy myśli pani o problemach pacjentów?
- Nauczyłam się raczej oddzielać życie prywatne od zawodowego, ale zdarzają się wyjątki. Czasami mam potrzebę skonsultowania swojej koncepcji terapeutycznej z "koleżanką po fachu", muszę coś doczytać, przemyśleć. Zatem czasami idę z tym do domu.
- Ma pani poczucie misji? Ten zawód chyba temu sprzyja.
- Na wcześniejszych etapach swojej pracy - owszem. Nosiłam telefon przy sobie, aby zawsze być w pogotowiu, gdyby ktoś czegoś potrzebował. Z czasem człowiek dla własnego zdrowia psychicznego i w trosce o dobre wykonywanie swojej pracy musi złapać dystans. Chodzi też o życie prywatne, mam rodzinę, która jest dla mnie najważniejsza.
- A jak pani ocenia skuteczność psychoterapii? Czy nie jest tak, że jeśli już ktoś zacznie być pacjentem, to później całe życie siedzi w tym i dłubie?
- Bardzo różnie z tym bywa. Są osoby, które potrzebują kilku spotkań, chcą uporządkować swoją życiową sytuację i szybko wskakują na właściwe tory. Czasem wracają, gdy w życiu pojawi się kryzys, omówią parę spraw i znów nieźle funkcjonują. Są tacy, którzy, dzięki terapii, uporali się raz na zawsze z tym, co ich dręczyło. Niektórym trudno pomóc, bo objawy są im do czegoś potrzebne, stanowią parawan, za którym ukrywają się prawdziwe problemy. Takie osoby kurczowo trzymają się swoich objawów, żeby przypadkiem czegoś się o sobie nie dowiedzieć. Terapeuta nie może robić niczego na siłę.
- A z jakimi problemami ludzie przychodzą najczęściej?
- Kłopoty małżeńskie, wychowawcze, problemy w pracy, w miłości, uzależnienia (od alkoholu, pracy, zakupów); również kwestia przemocy w rodzinie. Zdarzają się osoby chore psychiczne.(np. na schizofrenię), które doświadczyły pierwszy raz epizodu psychotycznego, znajdują się w remisji i potrzebują wsparcia, nauczenia się nowej sytuacji, otrząśnięcia się po traumatycznym doświadczeniu psychozy. Zdarzają się też depresje towarzyszące różnym chorobom somatycznym, w tym nowotworowym, ktoś nie umie sobie z tym poradzić, pogodzić się z sytuacją, szczególnie na początku swojej choroby. Rodzina również ma z tym problem, staram się wówczas edukować i wspierać. Jeśli chodzi o nerwice, najczęściej mam do czynienia z postaciami lękowymi, z fobiami, konwersjami, somatyzacjami. Często też przychodzą ludzie, którzy mają potrzebę wsparcia i przepracowania żałoby po stracie bliskich osób czy ważnych dla nich wartości.
- Jakie są podstawowe zasady zachowywania higieny psychicznej?
- Pozytywnie myśleć, znać swoje mocne strony, umieć odpoczywać i każdego dnia starać się złapać coś dobrego dla siebie. Zamiast czekać na wielkie szczęście, zauważajmy drobne radości, które niesie życie. Nauczmy się spostrzegać, że "szklanka jest do połowy pełna, a nie od połowy pusta". Co wieczór, kładąc się spać, możemy pomyśleć sobie o czymś miłym, co nas dzisiaj spotkało: "ktoś się do mnie uśmiechnął, pozwolił włączyć się do ruchu na drodze, podziękował za przysługę, ktoś mi powiedział coś miłego, mogłam być dla kogoś pomocna, czy też po prostu miałam chwilę dla siebie". Jeśli się tego nauczymy, wtedy na pewno będziemy wstawać rano mocniejsi.Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze