Artykuły
Restauracja Kamelot po nowemu: Kuchenne rewolucje
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Wygląda na to, że wizyta Magdy Gessler nie będzie potrzebna. W znanej prudnickiej restauracji ostatnio sporo się dzieje. Rozmawiamy z Agnieszką Orzech, nową właścicielką przyrynkowego "Kamelotu".
- Podobno w Prudniku nie jest łatwo prowadzić restaurację. Zgadza się pani z tym?
- Na dzień dzisiejszy trudno mi powiedzieć. Prowadzenie restauracji to dla mnie nowe wyzwanie, ale - patrząc z perspektywy ostatnich tygodni - jestem zadowolona. Od dziecka marzyłam o prowadzeniu restauracji (albo kwiaciarni), więc postanowiłam walczyć o swoje marzenia. Prowadzę "Kamelot" od trzech tygodni i myślę, że idzie nam coraz lepiej. Mam swoje marzenia i plany, odnośnie tego, jak ten lokal miałby wyglądać i funkcjonować. Na pewno stawiam na jakość, na świeże produkty. Sama robię codziennie zakupy. Każdego dnia jest też świeża dostawa mięsa i warzyw.
- Czy zarządza pani tą restauracją w pojedynkę?
- Tak. Zajmuję się przygotowaniem lokalu na przyjęcie gości, zakupami, doborem potraw do menu, a także wspólnie ze szwagierką obsługą gości. Staram się prowadzić rodzinny biznes, bo większość osób pracujących w restauracji to nasi krewni. Postawiliśmy na rodzinę.
- Sami swoi...
- Zgadza się.
- Czym się pani zajmowała wcześniej?
- Przez 15 lat byłam nauczycielką języka angielskiego w Szkole Podstawowej nr 3 i z dnia na dzień, gdy dowiedziałam się, że "Kamelot" jest "do wzięcia", postawiłam wszystko na jedną kartę.
- Nadarzyła się okazja...
- Tak. Postanowiłam, że zawalczę o swoje marzenia.
- Czy "Kamelot" wymaga zmian?
- Myślę, że wymaga i ja się tym zajmę.
- Co by pani zmieniła?
- Już zmieniłam. Zmodyfikowaliśmy całe menu, nawet przepis na ciasto do pizzy. Mamy go prosto z Włoch. W najbliższym czasie na pewno wystrój lokalu i wyposażenie części kuchni. Pewnie dopiero za dwa miesiące będzie tak, jak sobie wymarzyłam. Pomalutku, małymi kroczkami. Większość rzeczy musiałam tu zakupić; nowe talerze (stare nie podobały mi się), obrusy, szkło. Jestem też umówiona z panią, która pomoże mi zrobić wystrój sali. Gdybym miała robić wszystko od początku (gdybym weszła do pustej sali), zrobiłabym to po swojemu, a tak - muszę dostosować się do tego, co jest. Myślę, że ta pani pomoże mi, aby wszystko razem komponowało się w jedną całość. Żeby było miło. Potrzeba tu więcej światła, ognia, świec. Chcę, by było bardziej przytulnie.
- Słyszałem też o umieszczeniu fotografii na ścianach. Albo prac plastycznych.
- Tak, kontaktowaliśmy się już z osobą, która przygotuje nam część swoich zbiorów.
- Z Bogusławem Zatorem?
- Tak. On zajmuje się fotografią. Planujemy umieścić na ścianach trochę artystycznych zdjęć; bardzo bym chciała żeby były to np. fotografie jakichś pięknych, starych zamków... Chcemy zaskakiwać naszych gości nie tylko jedzeniem, ale także miłym otoczeniem, atmosferą. O to mi właśnie chodzi - żeby kuchnia była domowa, ze świeżymi produktami. Wprowadziliśmy "danie dnia" w cenie do 10 zł, które już cieszy się dużą popularnością.
- Codziennie inne?
- Tak, od poniedziałku do piątku.
- Słyszałem też o planach zapraszania ciekawych gości, zrobienia karaoke.
- Tak. Na wiosnę znów ruszają "ogródki". Chcemy organizować występy na świeżym powietrzu, zapraszać kabarety; będzie też grill. A jako, że już niedługo "Euro", panowie będą mogli wspólnie oglądać mecze przy piwku. Postaramy się o telewizor. Poza tym - w ciągu ostatnich trzech tygodni mieliśmy już trzy imprezy: były 30. urodziny, pożegnanie kolegów z pracy, był dzień seniora (osoby z Uniwersytetu Złotego Wieku "Pokolenia"). Świetnie się bawili, śpiewali piosenki. Bardzo sympatycznie! Myślimy również o komuniach, przyjęciach ślubnych, chrzcinach - mamy już rezerwacje na takie uroczystości. Wkrótce powstanie strona internetowa "Kamelotu". Nasz kierowca jest informatykiem, więc się tym zajmie. Niedługo będą też ulotki do rozdawania na ulicy, zawierające nasze menu. Ktoś będzie mógł wziąć je do domu i później złożyć konkretne zamówienie przez telefon. Na razie mamy ich sporo.
- Przydałby się jeszcze podział na małą i dużą pizzę.
- Chciałam dokonać zmian po poprzednich właścicielach. Oni mieli średnią i dużą pizzę, my zostaliśmy tylko przy dużej, ale za to na cienkim lub grubym cieście. Mamy też całkiem malutką, taką dla dzieci.
- Ma pani kontakt z wcześniejszymi właścicielami?
- Tak, przekazanie restauracji odbyło się w koleżeńskiej atmosferze. Znałam poprzednią właścicielkę, jest również z wykształcenia anglistką. Przychodzi do nas czasami z mężem.
- Jestem klientem "Kamelotu" od dłuższego czasu, w zasadzie od początku. Pamiętam kolejnych właścicieli i przez moment bałem się, że restauracja w ogóle zostanie zlikwidowana, a w jej miejsce pojawi się jakiś bank albo apteka. Na szczęście tak się nie stało. Niedawno upadła "Pauza", która miała ambicje bycia klubem artystycznym, zlikwidowano również kiczowate "Las Vegas" na ul. Batorego. Jak pani ocenia Prudnik, możliwość rozkręcenia tu biznesu, zrobienia czegoś pożytecznego?
- Mam nadzieję stworzyć miejsce, gdzie chętnie będą przychodzić ludzie, miejsce, w którym panuje miła atmosfera. Chcę, żeby w moim lokalu zbierały się całe rodziny, znajomi, gdzie mogliby porozmawiać, pośmiać się. Ja chcę ten czas umilić domowym jedzeniem w atrakcyjnej cenie. To jest coś, czego w Prudniku brakuje, a co jest rzeczą normalną w każdym innym kraju. Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Rozmowy TP
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze