Artykuły
Spotkanie z "Kwartalnikiem": SZCZĘKI 5
Autor: MACIEJ DOBRZAŃSKI.
Na spotkanie promujące internetowy "Kwartalnik" (26 maja) tłumy waliły drzwiami i oknami. W sali kameralnej POK-u zanotowano przypadki omdleń, trzeba też było dostawiać dodatkowe krzesła. Przybyły całe... 4 osoby.
Och, przepraszam, pięć. Tą piątą był częsty bywalec imprez literackich w Prudniku, pewien jegomość w okularach, który jednak widząc, że organizatorzy zwlekają z planowym rozpoczęciem wieczorku (biedacy sądzili najwyraźniej, że ktoś jeszcze się zjawi) opuścił budynek POK-u dzierżąc w dłoni tajemniczy słoik pełen jasnej cieczy (miodu? kwasu? Czy może...).
Gdy w końcu główni bohaterowie wieczoru w osobach Marka Doskocza (redaktor naczelny "Kwartalnika") i Bartosza Sadlińskiego (prowadzący spotkanie - wielki come back w tej roli) zasiedli na swoich stanowiskach usadowionych na środku sceny ich oczom ukazał się epicki wręcz widok rodem z rockowych koncertów: szalejący tłum ogarnięty spazmatyczną histerią w osobach Marka Karpa, pewnego młodego obywatela przybyłego z racji znajomości z naczelnym, niżej podpisanego, a także ukrytej w tyle sali, na przypiecku niemalże, szacownej starszej pani. W pewnej chwili, gdy do sali nieśmiało wkroczył spóźniony Bogusław Zator (zastępca naczelnego, mentalnie - hipis i fotograf-artysta), Karp wyraził obawę, że jak tak dalej pójdzie to ilość występujących na scenie przekroczy frekwencję "na trybunach". "Na razie jeszcze prowadzimy" - wypaliłem i w ten oto sposób zrobiło się jeszcze bardziej swojsko niż wcześniej.
Nie był to jednak koniec familijnej atmosfery w sali kameralnej POK-u. Oto bowiem rozegrała się scena rodem z najlepszego filmu Hitchcocka: w pewnej chwili starsza pani wstała, a na dźwięk odsuwanego krzesła zgromadzony tłum zamilkł, słychać było jedynie muchę obijającą się o szybę. Nawet Marek Doskocz, pochłonięty opowieścią o meandrach wydawania internetowego pisma, przerwał i w napięciu zaczął spoglądać w kierunku, skąd wydobył się złowrogi odgłos. Widzę to jeszcze teraz, jak w zwolnionym tempie, słysząc w tle rozgrywającej się sceny muzykę z filmu "Szczęki": kobieta wstaje, otwiera powoli usta, po czym wypada z nich, niczym pociski z CKM-u, następująca fraza: JA NIE MAM INTERNETU, JA STĄD WYCHODZĘ!
Cóż zrobić, Buenos Aires, jak powiedziałby bohater pewnego polskiego filmu. Musi to na Rusi lub w ekipie rządzącej, na pewno nie w POK-u. Pani się uspokoi, pani ochłonie w domu. Uff.
A tak już poważnie, ten przykry wstęp (bo w gruncie rzeczy przykry jest on baaardzo) mówi nam coś więcej o prudnickim środowisku i o zainteresowaniu sprawami kultury (patetycznie to ująłem? No cóż, zwisa mi to). Oto bowiem gość, który od lat robi coś konkretnego dla "stolycy" powiatu, wikła się w przeróżne projekty artystyczne, próbuje rozruszać tzw. środowisko, oto bowiem ten gość - znany mi dobrze Marek Doskocz, otrzymuje w prezencie za ofiarowanie rzeczonej stolycy pierwszego w jej nowożytnej historii pisma literackiego wdzięczność w postaci opustoszałej sali kameralnej.
Ten wstęp mówi nam coś więcej, mówi naprawdę wiele o elicie tego miasta zwanej niekiedy nauczycielami języka polskiego. Ale przecież elycie trzeba wybaczyć. Elyta zmęczona po całodniowej orce musi zjeść obiad, a następnie w spokoju przetrawić. Elyta ma tysiące różnych spraw na głowie. Elyta omija szerokim łukiem Prudnicki Ośrodek Kultury, jeszcze by elytę któryś z prowadzących zapytał o coś niezwiązanego z Kochanowskimi i Mickiewiczami, jeszcze by się okazało, że elyta nie wie. Jeszcze - co już w ogóle karygodne - elyta dała by dobry przykład swoim braciom mniejszym uczniom. To by była dopiero rysa na nieskazitelnym wizerunku elyty. Nauczyciel nieolewający spotkań literackich w POK-u - cóż za tragiczne nieporozumienie, cóż za mezalians!
A co z pasjonatami kultury tego miasta? Panie i panowie, na spotkania do POK-u nie przychodzi się w czapkach niewidkach, naprawdę (gwoli ścisłości - po czterdziestu kilku minutach od rozpoczęcia dołączyła do nas dość elokwentna fanka literatury, za co szczerze dziękujemy i prosimy o więcej).
Ten wstęp mówi nam też wiele o innym gatunku elyty, który można by określić krótko jako przedstawicielstwo placówek samorządowych i kulturalnych. Szlachta może się wypiąć, co szlachtę obchodzi Doskocz wraz ze swoim niszowym pisemkiem? Jedno spotkanie w tą, czy w tamtą, a któż to zauważy? I po co Ci to było Doskoczu?
No cóż, jestem pewien, że Marek da sobie radę, z zainteresowaniem szlachty, czy bez niego, z pieniędzmi szlachty, czy też bez (tylko czy ja, po tym, co tu napisałem sobie ją dam, gdy do tego durnego łba przyjdzie mi znów jakiś pomysł w temacie "młodzi-kultura" i będę zmuszany prosić się o "co łaska" na kolejne projekty?). Jestem pewien, że pismo sobie poradzi, co już widać po licznych wejściach internatów.
Po prostu - to co wydarzyło się w czwartek było dość żenującym widowiskiem, gorszym, niźli przejście Arłukowicza z lewej na prawą stronę żłobu. I oczywiście, jako osoba, która na prowadzonych przez siebie spotkaniach poetyckich widywała już tłumy (choć elyty i szlachty było w nich jak na lekarstwo), być może powinienem zachować większy spokój. Wiem, jaki jest świat, a zwłaszcza świat w tematyce "promocja poezji, literatury". Czasem jednak jeszcze się łudzę, czasem każdy z nas - młodych animatorów kultury (a wypowiadam się tu w imieniu kilku osób, które, czy ktoś chce to zauważyć, czy też nie - COŚ DLA TEGO MIASTA ZROBIŁY) się łudzi. Czas zacząć się leczyć? Być może. W każdym razie elyta i szlachta w czwartek, 26 maja 2011 roku podjęła się roli lekarzy z iście zegarmistrzowską precyzją. Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Weekend
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze