Artykuły
Na Sybir: Przygotowania do wywózki
Autor: WŁADYSŁAW BIAŁOWĄS.
Władysław Białowąs posiłkując się własną pamięcią, wspomnieniami ojca, starszej siostry, dalszych krewnych i znajomych pisze o tragicznych losach polskich mieszkańców Ihrowicy - wsi na Kresach Wschodnich. W lutym 1940 roku polskich ihrowiczan wywieziono na Sybir.
9 lutego 1940 roku w sobotę wieczorem szwagier (mąż siostry) Stefan Grabas zauważył, że obok budynku Domu Ludowego, gdzie mieściła się Silrada (gmina) formuje się wiele sań zaprzęgniętych w konie. Mieszkaliśmy niedaleko gminy. Stefan powiedział, że szykuje się jakaś wywózka, że do gminy przybywa wielu żołnierzy sowieckich oraz obcych cywilów. Na wieczór zwołano do gminy tzw. aktyw proletariacki, do którego należeli Ukraińcy i Żydzi. Po północy na każde z sań wsiadało dwóch żołnierzy NKWD i dwóch "przewodników" z aktywu, po czym rozjechali się po wsi pod adresy według ustalonej wcześniej listy. Spis sporządzili miejscowi komuniści ukraińscy, przy pomocy miejscowych Żydów pod nadzorem NKWD. Według z góry ustalonego planu, żołnierze NKWD w towarzystwie aktywistów wchodzili do domów, budzili swoje ofiary i aresztowali całe rodziny. Aktyw miał pilnować, aby nikt nie opuszczał domu, dawali im też niewiele czasu na spakowanie się, niekiedy tylko 20-30 minut. Wyrwani ze snu ludzie starsi i dzieci w pośpiechu pakowali niezbędne rzeczy do worków, jeśli im zezwolono to brali więcej odzieży zimowej, pakowali żywność, jeśli ktoś miał zapasy. Zawieziono ich w stronę Tarnopola na saniach, w każdym jedna rodzina i dwóch sołdatów, dzieci marzły i płakały. Z naszej rodziny zostali wysiedleni: Szczęchowie, Adamczykowie i Zahalukowie. Ksiądz Stanisław Szczepankiewicz, proboszcz parafii Ihrowicy, widząc już wieczorem 9 lutego co się dzieje koło Silrady (plebania znajdowała się blisko Silrady) spodziewał się, że będzie wywózka. Całą noc nie spał, a kiedy podwody zaczęły o świcie przejeżdżać obok plebanii, trzymając obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, błogosławił każdą przejeżdżającą rodzinę. Ktoś stał w nowym młynie za oknem i naliczył 88 podwodów. Wywożono ludzi z Chomów, Korczunku, Kalinki i Obręczówki. Wszystkich przetransportowano na stację kolejową Hłuboczek Wielki. Tu kazano im wysiadać z sań. Przydzielono poszczególne rodziny do pustych wagonów towarowych, które miały zadrutowane okna zamarznięte od wewnątrz. To budziło odrazę.
Z rodziny Frydlów z Korczunku wywieziono 3 osoby: matkę Paulinę, córkę Michalinę oraz syna Jana (14 lat). Zbieg okoliczności sprawił, że ojciec Ignacy oraz syn w czasie wywózki byli w lesie, i ich nie wywieziono. W czasie kiedy przydzielano wygnańcom wagony na stacji Jan Frydel wykorzystał nieuwagę straży i niepostrzeżenie uciekł po uprzednich słowach matki: "Staraj się synu przejść do Michała, ty jesteś za mały żeby to przeżyć". Michał, brat Janka, mieszkał w Płotyczy, około 4-5 km od Hłuboczka. Michał gdy się dowiedział że z Korczunka przywieziono wygnańców szybko przybył do Hłuboczka i stał z krewnymi po przeciwnej stronie stacji. Mama Janka zmarła w Teheranie, gdzie została pochowana na cmentarzu katolickim, siostra Michalina przeżyła Sybir, przez Uzbekistan i Afrykę powróciła do Polski.
10 lutego 1940 r. z kolonii Korczunek wywieziono 56 osób. Sybir przeżyło 25, wśród nich Stanisław Barylski, który zginął pod Monte Casino. Z rodziny Bielawskich (5 osób) nikt nie przeżył Sybiru.
Rozdzielaniem rodzin do wagonów zajmowali się cywile. W wagonach były zbite prycze, pośrodku był otwór na potrzeby fizjologiczne. Do wagonu przydzielano od 30 do 40 osób, tj. od 5 do 8 rodzin. Po przywiezieniu kolonistów na stację, krewni, sąsiedzi, ciekawscy zaczęli się gromadzić na peronie. Od wygnańców rozdzielali ich strażnicy w wojskowych mundurach. Rodziny, których nie zabrano, zaczęły organizować pomoc dla wywiezionych, przede wszystkim żywnościową. Wypiekano naprędce chleb, suszono na suchary, pakowano kaszę, mąkę. Za zgodą straży dostarczano ciepłą odzież, przedmioty które miały być przydatne w podróży. Ojciec ze szwagrem Stefanem w ciągu dnia dwukrotnie dowieźli żywność.
Z lufą w ustach
Tej nocy zostali wywiezieni nasi dziadkowie z Korczunku - Michał i Aniela Szczęchowie, dwóch wujków - Jan i Franciszek, oraz ciocia Maria Jagielicz z niemowlęciem, które miało zaledwie 8 dni. (urodzone 2 lutego 1940 roku). Ojciec niemowlaka, Wojciech Jagielicz pracował w tym czasie w Zbarażu, był kierowcą naczelnika rejonowego powiatu zbaraskiego. Kilkanaście tygodni wcześniej pracował jako mechanik samochodowy w MTS (Maszynowo-Traktornaja Stancja) w Zbarażu. Pracując jako mechanik w MTS doprowadził do sprawności technicznej samochód osobowy dla tow. Teodora Reca, który był Rosjaninem, pochodził z nad Morza Azowskiego z miasta Budriańsk. Był dobrym człowiekiem, dostępnym, rozmownym. Brat Wojciecha Jagielicza - Michał, zamieszkały we wsi Dobrowody (pow. Zbaraż) parę godzin po wywózce dojechał do Zbaraża i powiadomił że jego żona Maria z dzieckiem, teściowie i szwagrowie zostali zawiezieni na stację kolejowa w Hłuboczku. Wojciech bez chwili zwłoki przystąpił do działania. Poszedł do pracownika urzędu rejonowego w Zbarażu Rosjanina Kurynnego, aby ten mu napisał po rosyjsku prośbę o zwolnienie z wyjazdu na Sybir żony i dziecka. Z napisaną prośbą poszedł do sekretarza rejonowego komitetu partyjnego tow. Czernyszenki aby mu ją podpisał, ponieważ tylko on - jako sekretarz - był władny podjąć taką decyzję. W tym czasie w budynku dawnego starostwa odbywało się zamknięte zebranie partyjne i straż stojąca przy wejściu nie wpuściła go do środka. Wojciech znał budynek bardzo dobrze, więc postanowił niespostrzeżenie wejść na salę tylnymi drzwiami. Oto jego relacja: Wszedłem na salę, zebrani skierowali głowy w moją stronę, myśleli że mnie wpuścił wartownik. Za stołem siedział sekretarz Czernyszenko i kilka innych osób. Zwróciłem się w jego stronę, mówiąc że przyszedłem z prośbą. Czernyszenko spojrzał na mnie złowrogo, szybko wstał, podszedł do mnie, złapał za kołnierz i wyprowadził do drugiego pomieszczenia. Wyjął pistolet, wsadził lufę do moich ust i krzyknął że przyszedłem podsłuchiwać, o czym rozmawiają, a to że jestem polskim psem, że mnie zabije jak psa. Ja upokorzony tłumaczę, o co mi chodzi, dlaczego przyszedłem. Silny głos, jaki wydawał Czernyszenko, usłyszał naczelnik wydziału finansowego rejonu zbaraskiego Czyścikow. Zjawił się koło nas, łapiąc rękę Czernyszenki, w której trzymał pistolet przyłożony do mojej głowy i powiedział: "Co ty robisz, to nasz pracownik". Czernyszenko opuścił pistolet, a Czyścikow zwrócił się do mnie, mówiąc: "Uciekaj i to prędko z tego budynku". Przestraszony szybko opuściłem budynek.
Nadzieja
Dalszy ciąg relacji Wojciecha Jagielicza: Urzędnik Czyścikow znał mnie, bo jeździł z naczelnikiem rejonu. Wyszedłem na ulicę, chwilę pomyślałem i udałem się do mieszkania Teodora Reca. On w tym czasie był na wspomnianym zebraniu. Była jego żona, dobra kobieta, skromna i wyrozumiała. Opowiedziałem jej w jakiej sprawie przyszedłem, wysłuchała mnie i można było odczuć, że mi współczuje. Po niedługim czasie Teodor Rec przyszedł do domu. Po wyjaśnieniu sprawy powiedział, że to nie jest w jego kompetencji ale jednak na podaniu w rogu kartki napisał jakiś znak, podpisał i radził, abym poszedł do naczelnika NKWD do biura. Podziękowałem i po południu byłem już u naczelnika Korotkich. Poznał mnie, spytał o co chodzi. Opowiedziałem mu swoją sprawę, jednocześnie podałem mu moje podanie. Wspomnę, że kiedy pracowałem w warsztacie, przychodził tam kilkakrotnie obejrzeć niesprawne samochody osobowe. Podanie dokładnie przeczytał i rzekł: twoja żona to córka kułaka, i ty jesteś synek kułaka, niech żona z dzieckiem jadą na Sybir, ty zostaniesz, ożenisz się z ruską dziewczyną i będziesz żył. Po wysłuchaniu jego znów poprosiłem o pozytywne załatwienie mojej prośby. Odrzekł, że podpisze pozytywnie moje podanie, ale pod jednym warunkiem - muszę mu naprawić i doprowadzić do sprawności samochód osobowy, jeden z kilku jakie stały w warsztacie naprawczym MTS. To mnie ucieszyło. Wstąpiło we mnie przekonanie, że jest jednak nadzieja na pozytywne rozpatrzenie mojej prośby, że zdołam uratować życie mojego dziecka, któremu grozi pewna śmierć. Dał mi na to 14 dni. Podanie podpisał podziękowałem i wyszedłem.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Z archiwum odkrywcy
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze