Artykuły
Z archiwum odkrywcy: Zapomniane usługi
Autor: HENRYKA MŁYNARSKA.
Współczesna pani domu nie zawsze znajduje czas na upieczenie tortu, przygotowanie wystawnej kolacji czy wykonanie świątecznej dekoracji. Nie tylko o brak umiejętności i nawał obowiązków tu chodzi, ale też o pieniądze.
Szybciej i często taniej można kupić na przykład gotowe dania obiadowe, hermetycznie spakowane pączki w Tesco czy papierowe gadżety, do udekorowania pokoju na przyjęcie urodzinowe syna. Pranie wyjęte z automatycznej suszarki nie wymaga prasowania, bo wykonano je z niegniotącego się materiału.
Dawniej nie było supermarketów z półkami przepełnionymi tysiącami towarów, dlatego kobiety miały więcej pracy. W okresie powojennym na wsiach i w miastach organizowano szkolenia dla przyszłych mężatek. Trwały one kilka miesięcy i prowadzili je wykwalifikowani instruktorzy. W świetlicach, salach szkolnych, domach kultury czy wiejskich klubach popularnością cieszyły się kursy: szycia, gotowania, pieczenia, wyszywania, haftowania, szydełkowania i dziergania na drutach.
Adela Winnicka z Głogówka mile wspomina czasy, gdy razem ze znajomymi uczestniczyła w zajęciach prowadzonych przez Różę Pniok, aktywną społecznicę z Ligi Kobiet. Spotkania organizowano początkowo w świetlicy żłobka miejskiego, a później w Domu Kultury:
- Pamiętam, że w latach sześćdziesiątych kurs szycia prowadziła nauczycielka Halina Zapała. Na pamiątkowych fotografiach, zrobionych w czasie prezentacji prac wykonanych na koniec nauki, rozpoznaję znajome twarze pań: Siwoń, Kanert, Kauckiej, Trzcionkowskiej. Nauczyciel - rusycysta z liceum, Roman Węglowski i mój mąż Tadeusz Winnicki dbali o to, aby w czasie imprezy na zakończenie szkolenia nie zabrakło poczęstunku i występów artystycznych - przywołuje z pamięci Adela Winnicka.
Dzisiejsza młodzież nigdy nie słyszała o usługach, które pamiętają tylko starsze pokolenia. I tak: powszechne było zanoszenie do reperacji pończoch czy rajstop paniom, które trudniły się "łapaniem oczek". Dawniej w oknach wieszało się firanki, które były małymi arcydziełami rękodzielniczymi. Po wypraniu cuda te trzeba było krochmalić. Najlepiej robiła to pewna mieszkanka Winiar. To w jej ogrodzie wiosną, latem i późną jesienią, na drewnianych stelażach, przypięte pinezkami, suszyły się nakrochmalone, wzorzyste firany. Tuż obok jej domu mieszkała niejaka pani Dudziczka. U niej z kolei można było korzystać z magla. Kobiety zabierały do tej pracy starsze dzieci, które pomagały kręcić korbą. Maglowanie trwało dwie - trzy godziny. Było ciężko, ale jakże przyjemnie potem spało się w gładziutkiej, pachnącej pościeli.
Piękne, wełniane sweterki, garsonki, ubranka na chrzciny, czapki, szaliki... zamawiało się u pań, które na drutach, albo enerdowskich maszynach wyczarowywały najmodniejsze dzianiny. Wzorów i fasonów szukano w katalogach, przysyłanych przez rodziny z "Reichu" czyli Niemiec. O tym, jak modnie wyszywać, haftować informowały zeszyciki kupowane w kioskach z gazetami.
Każda młoda żona uczyła się sztuki łatania i naprawiania zniszczonych ubrań. Już w posagu otrzymywała pudełko z przyborami do szycia, wśród nich musiał się znajdować " grzybek", pomocny przy cerowaniu skarpet. Panienki z okolicznych wsi przyjeżdżały do Głogówka, by w domu księdza Smolnika pobierać nauki u jego sióstr. Za niewielką opłatą młodziutkie dziewczyny poznawały tajniki krochmalenia kołnierzyków i mankietów koszul męskich.
U pani Rademacher zamawiało się najpiękniejsze mirtowe; "woniaczki" i wianki ślubne, ozdoby na świece komunijne, a także małe, wianuszki na roczek dziecka. Kiedy zaś wnuczka kończyła pięć lat, babcia albo chrzestna matka kupowała małej złote kolczyki. Korzystano wtedy z usług pani Czai, która przekłuwała uszy. Kartki świąteczne, błyszczące, ręcznie ozdabiane, zamawiało się u pani Pietruszki na Oraczach.
Zapomniane usługi? Warto się zastanowić, czy do niektórych z nich znów powracamy? Tak, jak to dawniej robiły nasze babcie: suszymy zioła, robimy nalewki, w "Thermomiksach" przygotowujemy zdrowe soki z owoców i warzyw, a w ogródkach budujemy mini- wędzarnie. Kawa ziarnista, mielona w młynku babcinym najlepiej smakuje, a leczyć się lubimy, jak kiedyś - po swojemu...Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Z archiwum odkrywcy
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze