Artykuły
Zginęli, bo nie mogli iść dalej
Autor: ANDRZEJ DEREŃ.
W 1946 r. nowe, polskie władze ziemi prudnickiej odkryły masowe groby ofiar "marszu śmieci".
Tragiczne pochody zmaltretowanych więźniów ewakuowanych z niemieckich obozów koncentracyjnych skupionych wokół Auschwitz przeszły przez ziemię prudnicką mroźną zimą, w styczniu 1945 r. Niemcy ewakuowali ich na zachód (zbliżała się Armia Czerwona), licząc że będzie można ich wykorzystać do pracy w innych obozach. Drogi marszu znaczyły trupy tych najsłabszych, umierających z wycieńczenia i głodu lub próbujących uciekać. SS-mani najsłabszych rozstrzeliwali. Miejscowe władze zobowiązane były do zbierania ciał i ich zakopywania. Szlaki marszu zaznaczone były setkami mogił.
Gazeta ujawnia zbrodnię
W styczniu 1946 r. "Głos Prądnika", prudnicka gazeta opublikowała informację Wiktora Grzyba na temat masowego grobu ofiar "marszu śmierci", który miał znajdować się na polach w pobliżu Łąki Prudnickiej.
"W rowie przydrożnym w kierunku Niemysłowic porzucili SS-mani kilka trupów, a w samych Niemysłowicach, w pobliżu dworu, rozstrzelali 57 więźniów. (...) - pisał "Głos Prądnika". - Zwłoki 57-miu leżały w ciągu całego tygodnia niepogrzebane. Po upływie tego czasu gestapo wydało trzem Polakom, odrabiającym przymusowe roboty w Niemysłowicach, rozkaz pogrzebania, a raczej ukrycia tych zwłok. Rozkaz przewiezienia zmasakrowanych zwłok 57-miu więźniów oświęcimskich z Niemysłowic i pogrzebania ich w Prądniku otrzymali trzej wspomniani Polacy i pracę narzuconą wykonali."
Z opracowania Stanisława Łukowskiego ("Zbrodnie nieukarane", Wrocław 1981) wynika, że do masakry 57 więźniów doszło nie w samych Niemysłowicach, ale w folwarku Donnersmarck (zachowały się nikłe ruiny), który znajdował się na skrzyżowaniu polnych dróg między Szybowicami, Łąką a Niemysłowicami, niedaleko torów kolejowych. Kilkunastu kolejnych więźniów zostało zastrzelonych między 25 a 30 stycznia 1945 r. już rejonie samym Niemysłowic.
Świadek
Redakcji "Głosu" udało się porozmawiać z Władysławem Wojtysińskim (według innych źródeł Wojtyński), jedną z osób, które transportowały zwłoki. Oprócz niego w transporcie uczestniczyli: Franciszek Dutka, Stefan Owsianka i dwóch innych nie wymienionych z nazwiska robotników. Wojtysiński jeszcze w 1939 r. dostał się do niemieckiej niewoli i przebywał w obozach jenieckich. W 1943 r. skierowano go do pracy w gospodarstwie rolnym w Niemysłowicach, gdzie był świadkiem okrutnych zdarzeń w 1945 r. Nie widział samego rozstrzelania, natomiast z ukrycia obserwował kolumny maszerujących więźniów. Polecenie pogrzebania zwłok otrzymał z Prudnika wójt gminy wiejskiej w Niemysłowicach, który wyznaczył do tego celu dwóch miejscowych, niemieckich rolników. Do wykonania zadania potrzebne były wozy, konie i... polscy robotnicy. Według Wojtysińskiego oficjalnie stwierdzono, że zamordowani to Żydzi, co w państwie o uprawomocnionym skrajnym rasizmie nie uchodziło za przestępstwo.
Bardziej nam współczesną relację, o tym jakoby miejscowi Niemcy przeprowadzili transport tych zwłok spontanicznie, na własną odpowiedzialność i bez zgody miejscowych władz policyjnych oraz partyjnych wydaje się nieprawdopodobna. W styczniu 1945 r. aparat państwowy na ziemi prudnickiej działał całkowicie sprawnie i trudno byłoby w takiej sytuacji podejmować takie działania samodzielnie.
W Niemysłowicach ciała miały leżeć w śniegu pojedynczo lub w niewielkich grupach. Tylko w jednym miejscu było ich razem 15. Wojtysiński dodał, że ciała były liczone - 57. "Jako miejsce odpowiednie dla ukrycia zwłok wybrano wielkie leje, powstałe skutkiem wybuchu bomb zrzuconych przez lotników amerykańskich, na polu między Prądnikiem a Łąką." - pisał "Głos". Transport odbył się polami, z dala od siedzib ludzkich.
Zapomniane na rok
Zbliżający się front, a w końcu tragiczne dla miejscowej ludności jego przejście, okupione licznymi ofiarami wśród ludności cywilnej i w końcu zaprowadzanie powojennego porządku, przesiedlenia ludności, wszystko to sprawiło, że na kilka miesięcy sprawa zbrodni ucichła. Milczenie przerwała publikacja w prudnickiej gazecie w styczniu 1946 r . Jednak dopiero 15 marca, niemal rok od czasu zajęcia Prudnika przez Sowietów, odbyły się pierwsze, oficjalne oględziny grobu w Łące. Redakcja bardzo krytycznie oceniła postawę władz polskich Prudnika, które półtora miesiąca zwlekały z podjęciem działań zmierzających do sprawdzenia doniesienia na temat masowego grobu.
Podczas pierwszych oględzin okazało się, że leje wypełnione były wodą, powstałą po stajaniu śniegu. Należało więc najpierw wypompować wodę. Za pomocą strażackich bosaków udało się wydobyć ludzką czaszkę "ze złotą szczęką", którą przekazano prudnickiej prokuraturze, jako dowód rzeczowy, oraz zwłoki znajdujące się w zaawansowanym rozkładzie. Na ciele znajdowały się resztki ubioru - charakterystycznego, obozowego pasiaka. Zwłoki ułożono obok leja i przysypano ziemią.
Ekshumacja
Właściwa ekshumacja - w której wzięli udział dziennikarze "Głosu Prądnika" - odbyła się 27 marca 1946 r. Badanie grobu przeprowadził Sąd Grodzki w Prudniku na wniosek prokuratora Sądu Okręgowego.
Pracami kierował sędzia dr Błaszkiewicz, a w charakterze biegłych występowali: dr Leon Kleinberg i dr Wolf Szmeterling. Na miejscu obecni byli również: starosta prudnicki Czechowicz i delegat Związku b. Więźniów Ideowo-Politycznych niejaki Kołłątaj. Był tam także, żyjący do dziś świadek ekshumacji, pan Władysław z Łąki Prudnickiej, który pamięta, że Niemcy wybywający z błotnistej breji ciała więźniów płakali.
"Fotograf dokonuje zdjęć. Za chwilę grupa niemców (pozostawiono oryginalną pisownię) zaczyna grzebać w mokrej, gliniastej ziemi. Wydobywają ostrożnie, pilnowani przez prowadzącego ekshumację" - relacjonowała gazeta.
Na jednym z wydobytych ubrań udało się odczytać numer więźnia - B 13,269. Według Kleinberga był to więzień Auschwitz z lipca 1944 r., przybyły tam z Węgier. Otwór wlotowy w tyle czaszki ujawniał sposób zamordowania ofiary.
Pogrzeb na dwóch cmentarzach
Już 1 kwietnia 1946 r. zorganizowano pogrzeb ofiar z Niemysłowic.
"Głos Prądnika": "57 zwłok złożono w 7 trumnach we wspólnym grobie na cmentarzu katolickim, zwłoki zaś pomordowanych żydów w 27 trumnach - również we wspólnej mogile na cmentarzu żydowskim w Prądniku".
Później, w miejscu obu zbiorowych mogił postawiono pomniki, tablicę na nekropolii przy ul. Kolejowej oraz pełne tragizmu upamiętnienie na cmentarzu komunalnym, przedstawiające szczątki człowieka przy charakterystycznym, obozowym ogrodzeniu (1968 r.).
Nieodkryta mogiła
w piaskowni
Z wydanego w 1981 r. opracowania Stanisława Łukowskiego "Zbrodnie nieukarane" wynika, że dotąd nie odkryto jeszcze wszystkich mogił ofiar zabitych w Niemysłowicach. Polski robotnik przymusowy pracujący w tej miejscowości - Witold Młyńczak zeznał, że zwłoki pochowano nie tylko w lejach koło Łąki Prudnickiej, ale również w piaskowni i żwirowni koło Niemysłowic. "W ciągu kilku dni zwoził on trzy- lub czterokrotnie trupy furmanką, a wykonywali to również inni gospodarze. Jeżeli na furmankę załadowało się 15 zwłok, to sam Młyńczak zwiózł do piaskowni przynajmniej około 60 zwłok" - pisał Łukowski.
Prawdopodobnie chodzi tu o piaskownię położoną w pobliżu zabudowań Niemysłowic przy drodze do Czyżowic.
Rozstrzeliwania
w Prudniku
Jak już wspomniano masowych grobów podobnych do tych w Łące było na Śląsku znacznie więcej. W następnych latach zebrano szereg zeznań świadków mogących mieć związek ze zbrodniami hitlerowskimi na ziemiach polskich. Zdzisław Dudek, będący pracownikiem składu węgla w Prudniku, zimą 1945 r. widział kolumnę więźniów liczącą ok. 100 osób maszerującą ulicami miasta od strony dworca kolejowego w kierunku Łąki. O tej samej porze roku Aleksandra Nesterowska obserwowała grupę około pół tysiąca więźniów idących z dworca do fabryki włókienniczej, gdzie znajdował się podobóz Auschwitz, obóz jeniecki, a wtedy obóz przejściowy dla eskortowanych oraz uciekinierów. Dr Antoni Błaszczyński mieszkaniec niemieckiego Prudnika, a jednocześnie pierwszy, polski burmistrz miasta był świadkiem zebrania pięciu zwłok i transportu na cmentarz żydowski. Inni świadkowie, znani z imienia i nazwiska opisywali rozstrzeliwania ewakuowanych więźniów i jeńców na terenie obecnego "Froteksu" oraz na cmentarzu żydowskim.
27 kwietnia 1946 r. przeprowadzono kolejną ekshumację, tym razem na kirkucie przy ul. Kolejowej w Prudniku. Z mogiły wydobyto 28 zwłok w obozowych ubraniach, w większości ze śladami rozstrzelania.
Bo byli Niemcami
"Głos Prądnika" opisując tamte wydarzenia wzywał do podjęcia działań zmierzający do odszukania i osądzenia ofiar prudnickiej tragedii. Ton artykułów miał charakter wybitnie antyniemiecki ("Daremny to trud >przetwarzania< narodu zbrodniarzy na naród godny współżycia z innymi"), nie odbiegający zresztą od ówczesnego, oficjalnego stanowiska Polski i znacznej części Europy wobec pokonanego państwa i jego sojuszników. Wojna usprawiedliwiła odpowiedzialność zbiorową, a zwycięskie mocarstwa otwarcie zastanawiały się nad sensem dalszego istnienia Niemiec, jako podmiotu państwowego. Antyniemiecka retoryka, choć z coraz mniejszym nasileniem trwała w państwach bloku wschodniego przez następnych kilkadziesiąt lat i w niektórych środowiskach narodowych przetrwała do czasów nam współczesnych. O ile dzisiaj wydawać się ona może co najmniej kontrowersyjna, o tyle w 1946 r. na Śląsku, wśród okaleczonych przez wojnę Polaków, była przez nich samych zrozumiała i powszechnie akceptowana. Nam, ludziom żyjącym w czasie pokoju, odrzucającym niesprawiedliwą zasadę odpowiedzialności zbiorowej, nie sposób oceniać postaw naszych przodków, którzy przeżyli tragedię wojny.
Za wyjątkiem osób sterujących państwem niemieckim oraz polityką eksterminacji całych narodów, nigdy nie udało się osądzić ludzi bezpośrednio odpowiedzialnych za zbrodnię niemysłowicką.
OFIARY
Dzięki zachowanej numeracji obozowej na ubraniach zidentyfikowano nazwiska 9 osób z masowego grobu w Łące Prudnickiej:
Hirsz Kurlanka z Sosnowca, Hendel Starka, Szymon Pawluka, Władysław Szeligowski, Jehuda Komar z Lublina, Isaak Klynkrawier, Saul Katz, Moszek Blusztein, Jakub Steinhauss.
Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Z archiwum odkrywcy
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze