Artykuły
Zamek nad Opawicą
Autor: DANIELA DŁUGOSZ PENCA.
Byłam tam, widziałam, sprawdziłam. A wszystko to dlatego, że kiedyś w "Polsko - Czeskim Kurierze Informacyjnym" nr 6 dołączonym do "Tygodnika Prudnickiego" przeczytałam, że tuż za granicą przy trasie Prudnik - Krnov jest barokowy zamek w Linhartovie, który można zwiedzać.
Kolejnym impulsem było wręczenie zaproszenia od Krystyny Góry na Międzynarodową Wystawę Malarstwa pod hasłem: Przed nami, za nami, w nas" w zamku Linhartovy, na której są też prace Krystyny i Jerzego Górów z Prudnika oraz Danuty Hajneman z Białej. O tym "Tygodnik Prudnicki" też już pisał.
Nad granicą
Maj - to wiosna, która wyciąga z mieszkań w plener, co też robili malarze, a wiec słońce, zieleń, kwiaty, a to regeneruje siły. Tak więc z bratem z Białegostoku, który jest zauroczony tym regionem, wyruszyliśmy do Linhartova. Przyznaję, że spodziewałam się zobaczyć jakąś prowincjonalną galeryjkę ale to, co widziałam zaskoczyło mnie bardzo.
Istotnie ów zamek stoi prawie na granicy z Polską, która przechodzi obok dworskiej oranżerii w parku oraz mostek na rzece Opawicy. Przyjeżdżają tam wycieczki, które oprowadza miła przewodniczka tak, że można zrozumieć, a kasztelan zamku Jaroslav Hruby rozmawia z turystami, jeśli akurat jest na zamku.
Ludzie z gazet
Ta piękna niegdyś budowla, zniszczona w nieodległych czasach, została staraniem gminy odbudowana i zagospodarowana. Zresztą wciąż przeprowadzane są tam prace renowacyjne. Dzięki pięknej elewacji wygląda imponująco. Na półpiętrze wchodzących wita "gospodarz z gospodynią - panowie" - figury wyklejone z kawałeczków gazet, bardzo precyzyjnie wykonane przez dzieci ze szkoły w Albrechticach.
Takich postaci ludzi, zwierząt, przedmiotów, a nawet potworów monstrualnych rozmiarów jest w zamku wiele. Ekspozycja obrazów zadziwia rozległością form i technik. Ja szukałam oczywiście prac Krystyny i Jerzego Górów. Miałam jednak okazję widzieć pewno najlepsze obrazy malarzy z Litwy, Rosji Ukrainy i Polski, najwięcej oczywiście z Opolszczyzny.
Zanim jednak zaczęło się oglądanie obrazów, to przeszliśmy przez kilka ciekawie urządzonych sal. Jeszcze pachnie farbą i cementem, tu i ówdzie gołe posadzki, wciąż trwają remonty, a już wchodzi się do sali w której artysta Jan Kutalek prezentuje swoje prace ceramiczne. Ileż w tym fantazji, pomysłów, kolorów, humoru i zamyślenia, że oto jeden człowiek ma tak rozległy świat wrażeń. Potrafił to wymyślić, zrealizować, opisać i wystawić w tym właśnie zamku, który się dopiero rozwija. W oszklonej gablocie jest też "Polak" - no cóż "jak cię widzą tak cię malują" - mówi przysłowie. A więc jest co coś pomiędzy Mistrzem Twardowskim na kogucie, a Lajkonikiem Krakowskim. Jest też wiele postaci historycznych, egzotycznych słońc, talerzy, podgrzewaczy, lichtarzy etc. Tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć żeby uwierzyć w geniusz myśli człowieka.
Królestwo misiów
Jest też sala z zabytkowymi sakraliami - kielichy, monstrancje, mszały, stroje liturgiczne wypożyczone z klasztorów. Dalej sala starodruków, pieczęci, a obok prywatna kolekcja butelek - przeróżnych. Jest też ekspozycja "Poczta", a w gablotach i na ścianach stare pocztówki, stemple itd. wszystko J. Petra z Krnova, także znaczki pocztowe prywatnego kolekcjonera z Linhartova. Interesująca jest kolekcja dzwonków i dzwoneczków, które pięknie dźwięczą - zwłaszcza te dla zwierząt. Tych sal jest wiele, a wzdłuż korytarzy ustawiono stare maszyny do szycia, żelazka, maglownice i inne rzeczy codziennego użytku.
Wreszcie wchodzimy do dużej sali, a nawet dwóch, gdzie rozpoczyna się królestwo misiów. Jest to ogromna ekspozycja pluszaków, posegregowana artystycznie według rasy, np. pandy, koale, misie polarne, także szare, bure, w lesie, przy stolikach, w pojazdach i innych akcjach np. wspinające się po drabinach, firankach, zakamarkach, a jest ich 1300 i ludzie oraz dzieci wciąż przynoszą nowe, zostawiając je dla muzeum.
Murzyn pochowany pod drzewem
Jest to bardzo radosne miejsce, łącznie z potworem pod sufitem, oblężonym przez misiaczki oraz bardzo dużym "mouřeninem" - Wielka Stopa. Wysoka postać murzyna wyklejana z papieru gazetowego, podobnie jak kareta, kolejka, domek dla misiów i wiele innych atrakcji dla dzieci.
Murzyn ów przywieziony przez dziedzica z Afryki był olbrzymi i silny. Wszyscy go podziwiali, a gdy umarł nie mogli go pochować na cmentarzu więc wybrali miejsce pod starym, 800-letnim dębem w parku, gdzie dotąd spoczywa, a po pewnym czasie na jego grobie wyrosły czarne grzyby, tak mówiła przewodniczka. Teraz dąb prawie się rozlatuje, grzybów nie widziałam. Pytałam przewodniczkę o pomysł urządzenia sali z misiami, a częściowo zabawkami. Stwierdziła, że dzieci trzeba uczyć odwiedzania muzeum, zachowywać się poprawnie, wyrabiać spostrzegawczość, a taki świat ulubionych maskotek do tego zachęca. Przy zwiedzaniu innych sal, też się czegoś nauczą. Przyjeżdżają dzieci z przedszkoli i szkół, mają nawet lekcje tematyczne. Zresztą kasztelan jest nauczycielem plastyki i artystą, stąd pewno te plenery malarskie, robi też to pod kątem dydaktyki.
No, może koniec tych zachwytów, bo jest jeszcze stary park, zaniedbany jednak, chociaż kwitną tu wiosenne różnokolorowe rododendrony, azalie i inne egzotyczne krzewy. Są ławeczki, można odpocząć, coś zjeść, pić, jeśli się ma. Bo na zamku nie ma jeszcze ani baru, ani kawiarni ale w pobliskich Albrechticach tak. Odetchnąwszy wspaniale pachnącym powietrzem, po sesji fotograficznej wyruszyliśmy w dalszą podróż. Wszak w Czechach jest jeszcze tak wiele pałacyków, zamków, zabytków, że trzeba je zobaczyć, o czym może jeszcze kiedyś napiszę. Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze