Artykuły
Budowali „Nowe Domy”
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
"Gdyby nie te spółdzielnie, siedzielibyśmy jeden drugiemu na plecach..."
Niezmiernie miło nam poinformować, że nasza Spółdzielnia obchodzi w tym roku jubileusz 50-lecia istnienia - czytamy w dziale Aktualności na oficjalnej stronie Spółdzielni Mieszkaniowej w Prudniku. Plany, dotyczące obchodów jubileuszu, powinny być znane w drugiej połowie sierpnia, jak poinformował Roman Bijowski - prezes zarządu spółdzielni, przebywający właśnie na urlopie.
- 24 maja 1958 odbyło się zebranie założycieli Spółdzielni Mieszkaniowej "Nowy Dom"... - czytamy dalej. Dziś jeden z nich - Jan Domański - wyznaje pół żartem pół serio: - Gdyby nie te spółdzielnie, siedzielibyśmy jeden drugiemu na plecach.Dziesięcioro ludzi mieszkałoby w jednym pomieszczeniu. To przedsięwzięcie było projektem władz. Musiał tylko znaleźć się ktoś, kto by się tym zajął. W 1960 roku Jan Domański, dziś emeryt, jako jeden z pierwszych wprowadził się do spółdzielczego mieszkania w budynku przy ul. Batorego w Prudniku. Został także delegatem na walne zgromadzenie zarządu spółdzielni.
Kolejne kamienice oraz bloki budowano przy ulicy Kołłątaja, Młyńskiej, Powstańców Śl., Kombatantów i Wyszyńskiego. Przy tej ostatniej powstały biura spółdzielni, które są tam do dziś.
- Pierwsze z nich mieściły się przy ul. Piastowskiej, ale trwało to krótko. Była to, w zasadzie, świetlica, w której odbywały się spotkania - wspomina Wawrzyniec Sutor, emeryt, również założyciel spółdzielni, zamieszkały po sąsiedzku z Janem Domańskim. W 60 roku oddali nam klucze i wprowadziliśmy się - mówi.
- Mieliśmy możliwość wyboru mieszkania. Nie było tu żadnych specjalnych przywilejów. Przynależność do partii, z tego, co wiem, nie miała znaczenia.
Dzięki kredytowi, zaciągniętemu u władz miasta przez Nyskie Przedsiębiorstwo Budowlane, wielu prudniczan mogło zmienić mieszkanie na dużo bardziej komfortowe lub, po prostu, samodzielne.
- Zakład pracy dał nam wtedy dwie możliwości - wspomina Wawrzyniec Sutor - albo dostajemy premię, albo pomoc w spłaceniu kredytu mieszkaniowego. No i wybraliśmy to drugie. Zakład pracy spłacił 14 000 zł kredytu, natomiast pracownicy 7000 zł, w miesięcznych ratach po 100 zł.
Kolejni chętni przychodzili do spółdzielni i odchodzili, jak mówi Jan Domański. Jednak wielu w niej pozostało i wykupiło mieszkania, kiedy rozpoczął się okres prywatyzacji. - Gdy wprowadzaliśmy się, powiedziano nam, że po 40 latach automatycznie staniemy się właścicielami - twierdzi Wawrzyniec Sutor - lecz wcale się tak nie stało. Musieliśmy normalnie wykupić. Zapisaliśmy je naszemu wnuczkowi - dodaje.
- Dziś spółdzielnia nie nazywa się już "Nowy Dom" - mówi żona - Maria Sutor - teraz już tyle się pobudowało, że taka nazwa nie miałaby sensu. Wtedy spółdzielnie w Polsce były raczej czymś nowym. Dziś nieco zmienił się sposób pozyskiwania mieszkań, podobnie jak przeobrażeniom uległo wiele innych sfer pokomunistycznego życia. Spośród założycieli i pierwszych członków Spółdzielni Mieszkaniowej w Prudniku, żyją tylko nieliczni.
Obchody pięćdziesięciolecia planowane są na wrzesień. Będzie to okazja do wspomnień, podsumowań i porównań. W końcu - kredyty, związane z nabyciem mieszkania, nadal funkcjonują, tylko w nieco zmienionej formie. Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze