Artykuły
Oszukana na 80 tysięcy!
Autor: DAMIAN WICHER.
Publikacja: Środa, 30 - Lipiec 2014r. , godz.: 18:00
Była przekonana, że pomaga będącej w tarapatach córce. Aby nie dopuścić do tymczasowego aresztowania własnego dziecka, przekazała ?policjantom? 80 tysięcy złotych. - Jak mogłam dać się tak oszukać? Doznałam kompletnego zaćmienia umysłu - łapie się za głowę zrozpaczona pani Anna (imię zmieniono).
Był upalny poniedziałek (21 lipca), około godziny 10.30, kiedy do 62-letniej mieszkanki centrum Prudnika zadzwonił domowy telefon.
- W słuchawce usłyszałam płacz i takie oto słowa: Mamuś, miałam bardzo poważny wypadek, potrąciłam kobietę, która jest w bardzo ciężkim stanie. Jestem na policji, tylko na tobie mogę polegać, proszę, pomóż mi - opowiada specjalnie dla "Tygodnika Prudnickiego". - Byłam przekonana, że to jest głos mojej córki, ta osoba rozmawiała ze mną tak jak rozmawia moja Kasia (imię zmieniono). Odegrała chyba swoją życiową rolę? Jak zaczęła mówić co i jak, wpadłam w panikę. W domu oprócz mnie była jeszcze tylko moja schorowana matka.
Po chwili do rozmowy włączył się rzekomy funkcjonariusz policji. Poinformował panią Annę, że córka ma półtorej godziny na zebranie 80 tys. zł, w przeciwnym razie trafi do aresztu.
- Nie mogłam dopuścić do tego, aby córka poszła siedzieć. Ten mężczyzna zapewniał mnie, że za 2-3 dni cała gotówka zostanie zwrócona przez ubezpieczyciela, a dzięki kaucji Kasia wyjdzie do domu i będzie odpowiadać z wolnej stopy. Może bym się zorientowała, że coś tu jest nie tak, gdyby nie to, że córka przypuszczała, że ja mogę mieć jakieś odłożone pieniądze.
Kobiecy głos w telefonie prosił o zachowanie dyskrecji i nieinformowanie innych członków rodziny o zaistniałej sytuacji. W międzyczasie "mundurowy" zweryfikował dane pani Anny.
- Ja tak ogłupiałam, że bezmyślnie sama mu podałam wszystkie moje dane. Następnie mężczyzna powiedział, że rozmowa musi być nagrywana - na potrzeby prokuratury, żebym nie odkładała słuchawki i że on zaraz zadzwoni na moją komórkę.
Telefonując już na drugi numer "policjant" przypominał, że zostało coraz mniej czasu na zdeponowanie kaucji w sądzie w Opolu.
- Miałam tylko jedną myśl: córce trzeba pomóc, wypuszczą ją i ona będzie pomaleńku sobie radziła. Udała się więc do banku, mając cały czas na linii tego mężczyznę.
Tego dnia w banku bez problemu można było podjąć większą gotówkę.
- Jeszcze pani w kasie powiedziała, że mam szczęście, bo zazwyczaj trzeba zamawiać, przynajmniej dzień wcześniej. Nie miałam takich pieniędzy na koncie oszczędnościowym, musiałam zlikwidować lokatę. Zapakowałam osiem paczek stuzłotowych banknotów do ciemnej reklamówki i poszłam prosto do domu. Po drodze mój rozmówca powiadomił mnie, że po pieniądze zgłosi się kurier o nazwisku Marek Nowicki. Kiedy byłam pod bramą i zaczęłam otwierać drzwi podszedł do mnie chłopak, ten niby Nowicki. Szatyn, bez zarostu, ciut wyższy ode mnie, czyli mógł mieć około 170 cm wzrostu, na policji zeznałam, że miał między 20 a 30 lat, ale jak teraz analizuję, to bliżej 20. Nie rzucał się w oczy, normalny młody człowiek. Nie pamiętam jak był ubrany. Weszliśmy na klatkę schodową. Zażądałam pokwitowania. W tym momencie pierwszy z mężczyzn, ten w słuchawce telefonu powiedział, że wszystkie papiery ma córka i dodał, że ona zaczęła się skarżyć na bóle w klatce piersiowej i będą ją musieli zawieźć na pogotowie. Proszę mi dać córkę - zażądałam. Mamuś, ja już to podpisałam, ja mam pokwitowanie - zapewnił mnie zapłakany głos. Nie wiem, co mi się stało, bo ja na ogół jestem ostrożna, ale nawet nie wylegitymowałam tego chłopaka. Przekazałam mu 80 tysięcy i poszłam na górę, cały czas trzymając komórkę przy uchu. Nie widziałam do jakiego ten "kurier" wsiadł samochodu.
Kiedy pani Anna weszła do mieszkania "policjant" stwierdził, że musi się na około 10 minut wyłączyć, by uzupełnić dokumenty związane ze zdarzeniem drogowym. Oczywiście już się więcej nie odezwał, a numery z których dzwonił, były zastrzeżone. Zmartwiona stanem zdrowia córki kobieta postanowiła skontaktować się z wnuczką. Wtedy jeszcze niczego nie podejrzewała.
- Zapytałam, gdzie jest mama? Babciu, mama pojechała z tatą kupić żeberka do centralnego - odpowiedziała. Pomyślałam, pewnie nic nie wie o wypadku. Zadzwoniłam więc do zięcia. Gdy on powiedział, że stoi pod sklepem, a córka jest w środku, już wiedziałam, że zostałam oszukana.
Mniej więcej po kwadransie poszkodowana wraz z córką udała się na komendę policji, gdzie złożyła zeznania. Kryminalni zabezpieczyli zapis z miejskiego monitoringu, ale jak twierdzi pani Anna, która już go przejrzała, raczej nic nie wniesie do jej sprawy.
- Wszystko przez to, że kamera wędruje i tylko co jakiś czas rejestruje dany fragment mojej ulicy. Poza tym sporą część obrazu przysłania szyld jednego ze sklepów - podkreśla. - Córki zareagowały wspaniale, powiedziały, że to tylko pieniądze, najważniejsze jest moje zdrowie. Od dnia, w którym doszło do zdarzenia, jestem na środkach uspokajających, nie śpię po nocach, nie potrafię się na niczym skupić. Boję się reakcji męża, on jeszcze o niczym nie wie, a to nerwus, trudny ma charakter, do tego choruje na nadciśnienie. On by tak nie postąpił, pod tym względem jest rozważniejszy ode mnie.
Pani Anna zdecydowała się opowiedzieć swoją smutną historię naszej gazecie, aby przestrzec innych mieszkańców przed tego typu przestępstwami, bo mimo ciągłych apeli policjantów, cały czas do nich dochodzi, najlepszym tego przykładem jest ona sama. O metodzie ?na wnuczka? nie raz czytała również na łamach ?TP?, ale nie sądziła, że oszuści mogą być aż tak perfidni. Feralnego dnia prudniccy policjanci odebrali jeszcze jedno podobne zgłoszenie, ale w tym przypadku, na szczęście nie doszło do przekazania gotówki kuglarzom. Niedoszła ofiara zreflektowała się w porę.
- Obecność każdego policjanta w naszym domu możemy potwierdzić u oficera dyżurnego każdej jednostki, dzwoniąc pod numer 997 lub 112. Jeżeli policjanci są nieumundurowani muszą okazać legitymację służbową. Informujmy swoich bliskich: dziadków, babcie, osoby starsze mieszkające samotnie o tym, że mogą paść ofiarami oszustów, by w takich sytuacjach - po otrzymaniu telefonu - dzwonili do swoich krewnych i weryfikowali, czy to oni telefonowali. O wszelkich podejrzanych telefonach informujmy natychmiast policję.
- Broń Boże, żeby się przyznawać do drugiego telefonu. Również jak ktoś poprosi o weryfikację danych, żądajmy żeby to on je podawał, my tylko potwierdzajmy. Najważniejsze jednak, by nie wpadać w panikę - radzi poszkodowana.
W marcu bieżącego roku bijącą w Polsce niechlubne rekordy popularności metodą na wnuczka pewna prudniczanka straciła 25 tys. zł. Sprawcami okazali się mieszkańcy Poznania, ujęto ich na Podkarpaciu, gdy próbowali zarzucić sidła na kolejną osobę.
- Nie mam żadnej nadziei, że te pieniądze wrócą do mnie. Większość należała do córek, trudno, będę musiała im jakoś je zwrócić. Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze