Artykuły
Rozmowa: Działania długofalowe na falach krótkich
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Środa, 12 - Marzec 2014r. , godz.: 02:09
O znaczeniu krótkofalowców dla obronności kraju, o ich miejscu w dobie internetu i telefonów komórkowych, a także o tematach, których w eterze najlepiej nie poruszać, rozmawiamy z Ryszardem Kaszą (SP6AKL), prezesem Stowarzyszenia Krótkofalowców Euroregionu Pradziad.
- Od kiedy spotykacie się tu, w budynku Powiatowego Centrum Kształcenia Praktycznego (przy ul. Prężyńskiej)?
- W tym miejscu jesteśmy już trzeci rok. Na samym początku klub mieścił się przy ul. Szkolnej 2, w budynku Ligi Przyjaciół Żołnierza. Bardzo zamierzchłe czasy. Właściwie tam powstał nasz klub w swojej pierwotnej wersji, to był koniec lat 50. Później, po przemianach, w 1989 roku prudniccy krótkofalowcy właściwie się tułali. Trochę byliśmy u harcerzy w hufcu, trochę w łaźni miejskiej, były też przymiarki do budynku dzisiejszego drugiego liceum; potem przez jakiś czas nie mieliśmy siedziby. Ostatecznie dzięki uprzejmości starosty prudnickiego oraz dyrekcji szkoły otrzymaliśmy ten lokal i jesteśmy w nim do dzisiaj.
- Ilu członków macie w tej chwili?
- Około 25 osób. Powołaliśmy - co jest istotne - stowarzyszenie. Było to konieczne, skoro chcieliśmy coś organizować i starać się o środki finansowe. Zarejestrowaliśmy Stowarzyszenie Krótkofalowców Euroregionu Pradziad, funkcjonuje ono od lutego ubiegłego roku.
- W nazwie pojawia się Euroregion Pradziad, więc - jak rozumiem - istnieje jakaś forma współpracy z osobami z Czech?
- Stowarzyszenie jest międzynarodowe, zrzesza krótkofalowców i polskich, i czeskich. Jeśli zaś chodzi o naszą stronę granicy, mamy tu osoby nie tylko z Prudnika, ale też z Głuchołaz, Nysy, Głubczyc, Opola, a nawet Wrocławia. Najczęściej jednak są to byli mieszkańcy naszego miasta, tak to wygląda.
- Większość z was posiada pewnie swój własny sprzęt?
- Większość tak; jeśli natomiast chcemy rozpropagować działalność wśród młodych adeptów tej zabawy, warto aby klub działał. Poza tym spełnia on inną ważną rolę, o której może niewiele się mówi: jesteśmy ludźmi dobrej woli, którzy w sytuacjach kryzysowych są bardzo pomocni, o czym przekonały się władze Prudnika w czasie słynnej powodzi tysiąclecia.
- Rok 1997...
- Jedynie my byliśmy w stanie zapewnić łączność, kiedy zawiodły wszystkie inne środki i możliwości.
- Wtedy też, praktycznie rzecz biorąc, nie było jeszcze telefonów komórkowych...
- Jakieś tam były, ale nie cieszyły się taką popularnością jak dziś. Tyle, że jeśli braknie prądu i stacje przekaźnikowe przestaną działać, także komórki na nic się zdadzą.
- Wasz sprzęt nie potrzebuje prądu?
- Potrzebuje, ale my jesteśmy w stanie go sobie zabezpieczyć. Mamy akumulatory, które pobierają niewielkie ilości mocy. Możemy też użyć agregatu prądotwórczego.
- Teraz pytanie, które pewnie często już słyszeliście: czy potrzebne jest krótkofalarstwo w dobie telefonów komórkowych?
- Krótkofalarstwo to zupełnie inna bajka. Nie można tego porównać z telefonią komórkową. Ma pan teraz przy sobie telefon komórkowy? To proszę zadzwonić do Australii albo połączyć się ze stacją badawczą na Antarktydzie, albo porozmawiać sobie z kolegą z Brazylii.
- Zadzwonić można; kwestia tylko, ile bym za to zapłacił...
- Trzeba też powiedzieć o przyjemności, która wiąże się z uzyskaniem łączności na falach krótkich. Z komórki może pan zadzwonić do kogoś, kogo pan zna lub ma po prostu jego numer telefonu. My z kolei siedzimy sobie, kręcimy gałeczką (albo wykorzystujemy do tego komputer) i słyszymy, że ktoś nadaje. Teraz np. z okazji olimpiady w Soczi pojawia się dużo stacji okolicznościowych. Skoro widzę, ze działa taka a taka stacja, dostrajam się do tej częstotliwości i "wołam" swojego rozmówcę. Jeśli nie ma bariery językowej, możemy rozmawiać o czym nam się żywnie podoba. To nic nie kosztuje. Jedyny koszt to zużycie prądu.
- A da się kogoś namierzyć - że tak powiem - punktowo, tak jak w przypadku telefonii czy komunikatorów internetowych: mamy czyjś numer, dzwonimy i dodzwaniamy się do tej właśnie osoby?
- Jeżeli się umówimy, że ktoś będzie pracował na danej częstotliwości w danym czasie, to możemy sobie "punktowo" porozmawiać, ale w zasadzie nie na tym rzecz polega. Chodzi raczej o to, że rozmawia się swobodnie ze wszystkimi o wszystkim. Poza tym odbywają się różnego rodzaju zawody w tej dziedzinie, koleżanka z naszego klubu zdobyła mistrzostwo świata.
- Na czym polegają zawody w krótkofalarstwie?
- Trzeba w określonym czasie zrobić jak największą liczbę połączeń z jak najdalszymi stacjami. Jest to zapisywane, dzisiaj już przy pomocy komputera; dzięki systemom satelitarnym można błyskawicznie określić, jaka odległość została osiągnięta. Ktoś może zrobić mniej łączności, ale jeśli zostały wykonane na większą odległość, wtedy wygrywa. Dziewczyna w ciągu 24 godzin zdobyła mistrzostwo Polski, Europy i Świata - wszystkie trzy dyplomy, jakie tylko są możliwe.
- Z tego, co wiem - żeby połączyć się z bardzo odległymi miejscami na kuli ziemskiej, trzeba mieć odpowiednie warunki pogodowe...
- Tak, propagacja ma niesamowite znaczenie. Bardzo często obserwujemy wybuchy na Słońcu. To jest podstawa naszej działalności. Im większa aktywność słoneczna (np. słyszymy nieraz o zakłóceniach sieci energetycznych, gdzieś tam w Stanach, czy o zorzach polarnych), tym lepiej dla nas - mamy lepsze odbicie na falach krótkich. Atmosfera jest zjonizowana i fala pięknie się odbija. Ziemia jest okrągła - jak by nie patrzeć - więc my działamy na zasadzie fali odbitej. Może się ona odbijać praktycznie od wszystkiego. Niektórzy robią łączności od Księżyca (specjalne anteny kierunkowe kieruje się na Księżyc), a nawet bazują na odbiciu z przelatujących samolotów czy meteorytów. To są ludzie pozytywnie zakręceni.
- Istnieje jakaś forma etykiety towarzyskiej w eterze?
- Zdecydowanie tak. Tym różnimy się np. od CB radia. Nie chciałbym obrażać tych osób, ale wszyscy wiemy, jaka łacina tam się sypie (aż głowa boli). Tutaj tak nie ma. Żeby być krótkofalowcem, trzeba zdać egzamin państwowy (to coś jak prawo jazdy). Nie można - ot tak sobie - kupić radiostacji, postawić i nadawać jak w przypadku CB radia. Trzeba dostać specjalne pozwolenie. Każdy otrzymuje też znak, indywidualny dla danej osoby, jedyny na świecie. Wiadomo więc, kto kim jest. Obowiązuje tzw. ham spirit. "Ham" to po angielsku szynka; siedzimy na tyłku, a więc na szynce. Zresztą nikt z nas nawet nie próbuje robić jakiejś zadymy w eterze.
- Jakie reguły wchodzą w skład takiego kodeksu?
- Przede wszystkim chodzi o to, żeby nie było chamstwa. Najczęściej też nie mówi się o polityce, bo to drażliwy temat; zdarza się jednak, że krótkofalowcy go podejmują. Osobiście miałem taki przypadek (jeszcze w stanie wojennym), że rozmawiałem z kolegą z Londynu, który pochodził z Polski; przekonywałem go, że jest już odwilż i że może przyjechać. Ale on powiedział: ja nie przyjadę do matki, która wyrzuciła własne dziecko z kraju. Ci, którzy nasłuchiwali, tutaj, na stacjach, zaraz mnie uprzedzili: ty uważaj, z kim i o czym mówisz! Ale to były zupełnie inne czasy. Została jednak taka zasada, że tematów politycznych raczej się nie porusza. Każdy mówi zazwyczaj o tym, jaki ma sprzęt, jaką antenę lub jaką ciekawą łączność ostatnio zrobił i z kim.
- Zdarza się, że znajomości kontynuowane są w świecie rzeczywistym?
- Taki real następuje co roku w pierwszy weekend sierpnia na Biskupiej Kopie. Od prawie 30 lat odbywają się tam takie międzynarodowe spotkania. Najpierw byliśmy tylko my i Czesi, później zdarzyło się nawet, że na zjeździe pojawił się krótkofalowiec z Australii; była też osoba z Niemiec. Ale nie ukrywam, że najczęściej są to Polacy, którzy kiedyś wyjechali za granicę, i którzy pasjonują się krótkofalarstwem. Na Kopie spotykamy się towarzysko, na luzie; przy winku, przy grillu. Następuje wymiana doświadczeń, spostrzeżeń technicznych, nowinek, rozwiązań.
- Z czego zbudowane są wasze numery?
- Znak się składa z prefiksu i z sufiksu. Prefiks to pierwsze dwie liter. "SP" w komunikacji międzynarodowej oznacza Polaków. 6 to numer okręgu (nasz kraj jest podzielony na 9 takich okręgów (od SP1 do SP9)). Końcówka znaku, a więc "KEO" oznacza, że chodzi o stację klubową. Jeśli zaś mówimy o końcówkach indywidualnych numerów (np. SP6EZ - w przypadku kolegi), są one wydawane jakoś tam kolejno - jak tablice rejestracyjne. Nie ma dwóch jednakowych.
- Czy jest to droga zabawa? Dużo kosztuje?
- Najtaniej jest wykonać sprzęt samemu. Kiedy my zaczynaliśmy, wszystko trzeba było zrobić we własnym zakresie - zlutować od podstawy, od odbiornika, poprzez każdy kondensatorek, oporniczek, cewkę, lampkę; później też sami to naprawialiśmy. Teraz jest inaczej, pojawił się łatwy dostęp do rynków zachodnich; możemy kupić praktycznie wszystko. Jeśli chodzi o koszty, przedział jest bardzo szeroki - za radio stacjonarne można dać od powiedzmy 4 tys. zł do nawet 50 tys. Niezwykle ważna jest antena. No i umiejętności operatorskie.
- Osoby rozmawiające na falach krótkich nie mogą mówić jednocześnie? Muszą na przemian?
- Mogą mówić jednocześnie, ale to wymaga dodatkowych zabiegów i raczej się tego nie stosuje. Mówimy na przemian. Poza tym wszyscy mogą tego słuchać - to również coś, co odróżnia krótkofalarstwo od telefonii komórkowej. A skoro słyszy nas cały świat, to tym bardziej trzeba się dobrze zachowywać, żeby inni mieli o nas dobre mniemanie.
- Krótkofalarstwo kojarzy mi się z wojskiem. Tego rodzaju łączność nadal z powodzeniem jest tam stosowana?
- Oczywiście, to podstawa. Ja po przysiędze od razu poszedłem do łączności. Radiostacja, na której wtedy pracowaliśmy, ważyła dwie i pół tony. A mimo to nieraz był problem, żeby np. dowołać się do Warszawy. Mój obecny sprzęt waży tylko dziewięć i pół kilo, a mimo to bez trudności dowołuję do Nowej Zelandii. Moce w ówczesnych urządzeniach były dziesięciokrotnie większe, zaś skuteczność - często beznadziejna. Dziś oczywiście też różnie bywa, czasem Europy nie słychać, ale dużo też zależy od warunków atmosferycznych.
W tej chwili, dzięki pomocy starostwa powiatowego (był pisany projekt) zostaniemy doposażeni, otrzymamy nowe radio. Radiostacja, którą obecnie posiadamy, należy do kolegi, który przyniósł ją, bo sam kupił sobie lepszy model. Jednocześnie nasz nowy sprzęt będzie pełnił rolę stacji bazowej, w razie zagrożenia uzyskamy łączność z miejscami zagrożonymi. W sytuacji, kiedy zawiodą inne środki łączności (np. powódź czy wichura zerwie sieć energetyczną), będziemy mogli pomóc. Mamy podpisane porozumienie z Powiatowym Centrum Reagowania Kryzysowego.
Organizujemy też lekcje poglądowe na temat krótkofalarstwa. W najbliższym czasie zamierzamy również podjąć ciekawą, wg mnie, inicjatywę; w tym roku przypada 60. rocznica uwięzienia ks. prymasa Wyszyńskiego, chcielibyśmy nadawać chociaż przez jeden dzień z celi, gdzie był więziony, na prudnickim klasztorku. Będziemy jeszcze rozmawiać na ten temat z ojcami franciszkanami. Byłby to sposób na rozpowszechnienie Prudnika w eterze. Warto w ogóle przypominać o fakcie, iż prymas więziony był także w naszym mieście. Często się o tym zapomina.
- Czy istnieją jakieś niebezpieczeństwa związane z komunikacją w eterze? Dajmy na to przy użyciu telefonu czy internetu wiele ludzi zostało oszukanych czy skrzywdzonych w inny sposób.
- Tutaj nie ma czegoś takiego. Poza tym nie można przesłać wirusa (śmiech). To jedna z bezpieczniejszych form komunikacji.Polecamy teksty na podobny temat
Kategoria: Rozmowy TP
Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze