Artykuły
Ocalić nie tylko w pamięci: Ze strychu domowego na strych szkolny
Autor: BARTOSZ SADLIŃSKI.
Publikacja: Środa, 12 - Luty 2014r. , godz.: 03:20
O Izbie Śląskiej, działającej przy głogóweckim gimnazjum rozmawiamy z Henryką Młynarską, nauczycielem języka polskiego i opiekunem tej ciekawej inicjatywy.
- Od kiedy działa Izba Śląska?
- Ho ho ho... Jeszcze wtedy, gdy była tu szkoła podstawowa, dzieci wpadły na pomysł, że skoro mówimy o regionie, drzewach genealogicznych, języku czy gwarze, to warto by było coś pokazać.
- Mój znajomy powtarza, że najlepszy sposób nauki historii, to pójść (pojechać) i dotknąć.
- Tak. Stworzyliśmy więc taki przysłowiowy - jak to się mówiło za komuny - kącik regionalny, historyczny; stał gdzieś tam w rogu - zajmowała się nim jak nie ta klasa, to inna. I w ten sposób zaczęło się gromadzić coraz więcej przedmiotów. Rodzicom bardzo spodobało się to, że zaczęłam wspólnie z dziećmi interesować się historią tego regionu. Stworzyłam takie małe kółko uczniów; nazywałam ich dialektologami, etnografami, regionalistami... Dzieci to zafascynowało i same zaczęły szukać informacji. Założyłam nawet książkę, w której najpierw szukaliśmy słówek gwarowych, a później informacji o zwyczajach, jakie panują w domach. Okazało się, że wioski bardzo różnią się między sobą - w każdej miejscowości funkcjonuje nieco inna gwara i odmienny zwyczaj.
Nasze zbieranie było początkowo wyłącznie zbieraniem, ale z czasem pomyślałam, że można by było ująć to wszystko w jakiś zbiór; zaczęły powstawały książeczki, w których opisywaliśmy efekty naszych dociekań. W pewnym momencie dzieci wyszły z pomysłem, żeby znaleźć jakieś lokum na terenie szkoły. Dyrektor pozwolił nam zająć pomieszczenie na górze budynku. Początkowo był to stryszek, dzieci same go pobieliły, przygotowały jakieś regały. Kącik regionalny przeniósł się więc na górę, a kiedy już tam się znalazł, okazało się, że mamy za mało eksponatów, żeby wypełnić całe pomieszczenie.
- I zaczęła się zbiórka przedmiotów?
- Zgadza się. Pomysł w tym przypadku ponownie wyszedł od rodziców, którzy stwierdzili, że jest przecież tyle domów, mieszkań, gdzie po śmierci starszej osoby nie wiadomo właściwie, co zrobić z przedmiotami, które po nim zostały. Wiadomo, nie są to cenne rzeczy, antyki...
- No tak, nie o wartość materialną tutaj chodzi...
- Po prostu żal takie rzeczy spalić. Zaczęto przynosić nie tylko drobne rzeczy, ale nawet meble. Potem pojawił się pomysł, żeby poukładać eksponaty w taki sposób, by stanowiły cykl, obrazowały dawne życie ludzi (nie tylko na wsi, ale i w mieście). Musieliśmy też pamiętać, że dzieci, które się tym opiekują, w końcu odejdą, skończą edukację w naszej szkole.
- I warto by ktoś je zastąpił...
- Owszem, idzie to cyklem naturalnym - gdy jedna klasa odeszła, wtedy ponownie w pierwszej szukało się kogoś, kto chciałby zajmować się Izbą Śląską; oczywiście dzieci, które się tego podejmą, są nagradzane, np. lepszą oceną z zachowania, poza tym wręczane są dyplomy.
Był też czas, że w gimnazjum wprowadzono lekcje regionalizmu, były to już konkretne zajęcia. Doszło też do nich parę innych elementów, np. spotkania z ciekawymi ludźmi, z pisarzami, czy po prostu ze starszymi ludźmi, z babciami, dziadkami; mówiło się o wypieku chleba, kiszeniu kapusty, o zwyczajach typowych dla karnawału i typowych dla postu. Dzieci bardzo się angażowały. Tłumaczyliśmy literaturę, naszą polską, na gwarę; robiliśmy też występy - poprzebierani uczniowie wystawiali "Romeo i Julię", "Pana Tadeusza". To coś takiego, co przedstawia pan Marek Szołtysek w swoich książkach. Było ciekawie.Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze