Artykuły
Irlandczyk w Polsce: Do the pop-in / Wpadnijcie
Autor: PEADAR DE BURCA.
Publikacja: Środa, 29 - Styczeń 2014r. , godz.: 12:47
Do The Pop-In!
One of the biggest things I miss from Ireland is the Pop-In. I miss doing it and I miss it being done to me. So this column is a desperate plea - Pop-In to me! Do the Pop-In! And don't be angry when I do the Pop-In to you - torpedoing the cosy routine of your day. This is what the Pop-In does and it works in Ireland because we go with the flow and accept the chaos as a good thing. The Pop-In! It's an enema in the ass of organisation - there is no warning! It's random! It's spur of the moment! It's fun! It's annoying! It's Irish! It's me!
It's definitely not Polish. The Poles don't do the Pop-In. That's why most of you reading this haven't a clue what the hell my opening paragraph is about. Lemme explain; the Pop-In is when you call into someone without planning the visit in advance. It implies a certain amount of familiarity, trust and if I'm honest, a good degree of egotism, I mean, you have believe the sun shines out of your ass to expect the people you are visiting, to drop whatever it is that they're doing - generally carpe dieming the shit out their lives on the internet - to entertain you for the next forty plus minutes. There are so many legitimate reasons against doing the Pop-In, chief among them being WHY DIDN'T YOU PHONE ME FIRST YOU DICK? But doesn't phoning ahead, asking if it's okay to call over to your sister or your best friend, only undermine the bonds of that relationship? Okay, I understand in certain cases there is a genuine need to let the sister/best friend know you are coming; your sister's husband has a contagious flesh-eating virus and needs to be locked in the cellar or your best friend is a werewolf - both groups need a heads-up on your visit. My father-in-law tells me that in his case, it's impractical for someone to visit without warning as he will be translating this text and the person doing the Pop-In (me), will be left twiddling their thumbs in the kitchen. The kitchen by the way, is where Polish people take me when I do a Pop-In, it's every Polish family's decontamination unit, the place where they can safely gauge how many pairs of slippers they need to give me before they let me into the 'good' room. There's usually a twenty minute wait in the kitchen, where a family pet is thrown in my direction, (Meet our goldfish! His name is Lech! No, he likes to sleep upside-down!) while someone runs to the 'good' room to get it ready for my visit. This involves power-hosing the piano, hoovering the curtains and shredding any incriminating documents just in case I'm an undercover agent of the government. Everyone in the house welcomes me, but I can tell they're not happy as they speak without actually opening their mouths and sit with both their hands and feet balled into fists. And I understand why - I've ruined their schedule, I've called in without the standard three-weeks prior warning and they're conflicted between doing whatever it is they were doing and talking to me. What makes it even worse for them, is half-way through my hated Pop-In, they realise there is no practical purpose to the visit - I have no big information to impart, no earthly reason to be there apart from having a 'chat'. You can see the disgust on Polish people's faces - who is this joker? Doesn't he have a second hand car to fix? Why isn't he at home talking to us on the internet? Or playing computer games and getting paranoid about his neighbours? Well, you see, it's because I'm Irish. We don't do structure. We don't do planning, at least not for every waking minute of our lives. We do all the things you do - paranoia, computer games, rigging cars, and we accept that for the most part we have to have our lives organised by work and family. But too much seclusion and planning will only choke the fun out of life. You have to counteract it by doing the opposite - the Pop-In! Look on it as a lottery - your friend/relative will be happy to see you or maybe they'll set the dogs on you? They'll have time to talk, or they won't? No offence, after all you did something unexpected - you Popped-In!
Wpadnijcie
Jedną z rzeczy, których najbardziej mi w Polsce brakuje są niezapowiedziane odwiedziny. Bo ja chcę odwiedzać i być odwiedzany.
Tekst ten jest rozpaczliwą prośbą: wpadnijcie do mnie! Koniecznie wpadnijcie! I nie denerwujcie się, gdy to ja wpadnę do was, rujnując wasz ukochany porządek dnia. Na tym polega urok niezapowiedzianych odwiedzin i tak to działa w Irlandii: pozwalamy się nieść fali wydarzeń i akceptujemy chaos jako rzecz nieuniknioną. Niezapowiedziane odwiedziny! To przecież wrzód na tyłku każdej porządnej organizacji. Bez uprzedzenia! Przypadek! Poryw chwili! To naprawdę fajne! I wkurzające! Bardzo irlandzkie! To cały ja!
Bo z całą pewnością to nie jest typowo polskie. Polacy nie praktykują niezapowiedzianych odwiedzin. Dlatego właśnie większość z was, czytając ten tekst nie ma pojęcia, o co chodzi we wstępie. Pozwólcie zatem, że wyjaśnię: niezapowiedziane odwiedziny mają miejsce wtedy, gdy odwiedzamy kogoś nie planując tej wizyty z wyprzedzeniem. Wymagany jest tu pewien stopień poufałości, zażyłości a także, jeśli mam być szczery, niemałej porcji egotyzmu. Musicie mieć przeświadczenie, że świat kręci się wokół waszego tyłka skoro zakładacie, że ludzie których odwiedzacie odstawią na bok to, czym akurat się zajmują i zamiast dopieszczać swój fejsbukowy wizerunek następne czterdzieści minut poświecą na dogadzanie tobie. Jest wiele rozsądnych argumentów przeciwko niezapowiedzianym wizytom. A najważniejszy brzmi: "DLACZEGO ĆWOKU WCZESNIEJ NIE ZADZWONIŁEŚ?" Ale czy takie telefoniczne uprzedzenie, telefon do siostry lub najlepszego przyjaciela, więc czy taki telefon przypadkiem nie podkopuje fundamentów tej przyjaźni? Rozumiem, rzecz jasna, że w pewnych sytuacjach mamy do czynienia z faktycznym obowiązkiem uprzedzenia, że nadciągamy: szwagier jest nosicielem zakaźnego wirusa, który zżera jego ciało. I dlatego trzeba go zamknąć w piwnicy. A twój najlepszy przyjaciel jest wilkołakiem. Obie kategorie wymagają wcześniejszej konsultacji. Mój teść natomiast tłumaczy mi, że odwiedzanie go bez uprzedzenia jest po prostu bezcelowe: będzie zajęty tłumaczeniem tego tekstu więc niezapowiedziany gość (czyli ja) może sobie w tym czasie obgryzać paznokcie w kuchni. Mówiąc nawiasem, kuchnia jest właśnie tym miejscem, gdzie Polacy przyjmują mnie gdy przychodzę z niezapowiedzianą wizytą. Jest to miejsce kwarantanny. Gospodarze mogą tu bezpiecznie ocenić, ile par pantofli należy zaangażować, zanim zaryzykują wpuszczenie mnie do pokoju gościnnego. Oczekiwanie to trwa zazwyczaj dwadzieścia minut i połączone jest ze spotkaniem z ulubieńcem rodziny. ("Oto nasza złota rybka! Nazywa się Lech! I, spokojnie, po prostu lubi pływać brzuszkiem do góry"). W tym czasie ktoś inny przygotowuje pokój na moje przyjęcie: pastuje pianino, odkurza firanki i tak na wszelki wypadek wrzuca do niszczarki wszelkie podejrzane papiery. To na wypadek, gdybym okazał się pracownikiem kontroli skarbowej. Niby wszyscy się cieszą ale widać, że to tylko na niby: mówią nie otwierając ust a ich dłonie same zaciskają się w pięści. I nawet rozumiem, dlaczego: rujnuję ich porządek dnia, zajrzałem bez zwyczajowej zapowiedzi z trzytygodniowym wyprzedzeniem. W rezultacie są rozdarci: robić to, co robili przed chwilą, cokolwiek by to było, czy zabawiać mnie rozmową. Co gorsza, mniej więcej w połowie moich nieszczęsnych odwiedzin zaczyna do nich docierać, że nie mają one żadnego konkretnego celu: nie przynoszę plotki którą chciałbym się podzielić a jedynie przyjemność prowadzenia rozmowy. Niesmak na twarzy rozmówcy jest nie do ukrycia: o co mu właściwie chodzi? Nie ma okazyjnego samochodu do upłynnienia? Dlaczego nie pogada z nami na necie? Albo nie przejdzie do następnego levelu na Assassinie i nie powścieka się na sąsiadów?
Już wyjaśniam: bo jestem Irlandczykiem. A my nie działamy w sposób uporządkowany. Nie planujemy, w każdym razie - nie co do minuty. Robimy wszystko to, co wy: hodujemy swoje paranoje, gramy na komputerze, pieścimy samochody i przyjmujemy do wiadomości, że to praca i rodzina zazwyczaj organizują nasze życie. Z drugiej strony - życie dla siebie i nadmiar planowania pozbawiają owo życie radości. Należy temu przeciwdziałać robiąc coś na odwrót - i dlatego do siebie wpadamy! Potraktujcie to jak grę z losem: znajomy uśmiechnie się na twój widok a może przeciwnie - poszczuje ciebie psami? Znajdzie czas na rozmowę albo nie znajdzie? Nie o to chodzi - ważne, że zrobiliście coś spontanicznie - WPADLIŚCIE NA MAŁĄ CHWILĘ.
Tłum.: A. L., M. P. i M. L. -Ch.Powrót do wyboru artykułu +
Komentarze